Czasami dobrze jest zestawić sobie kilka lub więcej pozornie nie związanych ze sobą ksiązek, rozpraw lub artykułów, po to, żeby uzyskać nową wartość, w przypadku nauk takich jak historia wcale nie eklektyczną.
Nie mam zamiaru nadmiernie się mądrzyć, ale zestawiając (powtórne) czytanie Zychowicza [1] i jego „Paktu” z wydanym pośmiertnie opracowaniem prof. Krzysztofa Grygajtisa „Józef Stalin oraz sowiecka geopolityka i geostrategia lat 1924-1953” [2], nasuwa się kilka, dośc w sumie oczywistych, ale rzadko w mainstreamowej historiografii promowanych spostrzeżeń. Zwłaszcza kiedy podeprzemy to, niejako z drugiej strony, mocno rewizjonistycznymi tezami Patricka J. Buchanana, którego książka „Niepotrzebna wojna” [3] pokazuje bardzo jasno gdzie leżały, i do dziś leżą sympatie anglosaskich (a więc i angielskich i amerykańskich) liberałów (w amerykańskim tego słowa znaczeniu rzecz jasna).
Pierwszym z nich jest spostrzeżenie o niewątpliwej „przewadze” władzy sprawowanej przez dyktatorów nad tą, prowadzoną w państwach o demokratycznej strukturze rządów – jako pozwalającej na konsekwentną realizację długofalowych planów. Dotyczy to przede wszystkim Stalina, rzecz jasna.
Drugie spostrzeżenie dotyczy dość znacznej różnicy intelektualnej i różnicy horyzontów pomiędzy Hitlerem a Stalinem. Wbrew temu co twierdzi Wiktor Suworow [4], podobieństwa są raczej powierzchowne (typu „obaj mieli wąsy i maszerowali pod czerwonymi sztandarami). Stalin był wręcz diabolicznie zręcznym geopolitykiem, natomiast kiepskim administratorem i raczej nie posiadał zdolności oceniania ludzi, potrafiąc dawać im czasami zadziwiająco duży kredyt zaufania. Hitler – bardzo zręczny taktyk, strategiem był kiepskim, o czym zresztą Stalin znakomicie wiedział.
Trzecie ze spostrzeżeń, jakie należy wyartykułować, to, moim zdaniem, dziwna tendencja do zaślepionego polonocentryzmu, występujące u Zychowicza. Tak, właśnie polonocentryzmu. Rozpatruje on w „Pakcie” wydarzenia historyczne, oraz możliwe hipotetyczne ich ciągi dalsze w taki sposób, jakby Polska była podmiotem, a nie przedmiotem, polityki europejskiej pierwszej połowy XX wieku. Niestety, o czym kiedyś miałem okazję napisać, co najmniej od 1790 r. nie była, straciwszy szansę wbicia klina w oparte na wzajemnej fascynacji (ale i pewnym politycznym stosunku miłości i nienawiści) przymierze niemiecko – rosyjskie, oraz zostania (pozostania) istotnym partnerem gospodarczym Królestwa Wielkiej Brytanii.
Zychowicz jest bowiem myopiczny, nie widzi, że istnieją w geopolitycznym uniwersum byty inne niż koncepcja Lebensraum, równie ważne dla Niemiec, nie widzi, że „kochający pokój” Stalin robił dosłownie wszystko, aby ten pokój zburzyć (zapewne zgodnie z zasadą „jak bije to kocha”), w czym zresztą nie jest odosobniony. Jednakże człowieka, nawet jeśli nie jest naukowcem a tylko zręcznym publicystą, który mieni się kontynuatorem i następcą prof. Wieczorkiewicza (chociaż, dalibóg, magisterium pisał u prof. Andrzeja Chojnowskiego, skądinąd równie wybitnego historyka) stać powinno być na horyzont szerszy. Historii wojen morskich [5] nie każę mu wprawdzie pisać, ale szersza perspektywa przydałaby się.
Oto, moim zdaniem, garść najistotniejszych faktów, które umykają panu Piotrowi (i wielu innym też):
a) Niemcy i Francja od początku XVIII wieku uwikłane są w walkę, militarną i gospodarczą, o hegemonię w Europie. Przypomnieć należy, iż Niemcy wygrały tę walkę w końcu w latach 60-tych zeszłego wieku (z punktem zwrotnym w roku 1962, jeśli o takim można mówić w historii, historia to w końcu przede wszystkim procesy, w mniejszym stopniu wydarzenia – zwykle wydarzenie jest tu rezultatem procesu), wraz z triumfem Hallsteina i jego wizji zjednoczonej Europy i podpisaniem Traktatu Brukselskiego (1965).
b) Zychowicz słusznie zauważa traktowanie nas przez Wielką Brytanię z nieco mniejszym niż byśmy chcieli entuzjazmem. Korzeni tego stosunku należy poszukać nie tylko w dobie traktatu wersalskiego (chociaż krzyczenie „ty żydowski pachołku” – czy jakoś tak - za Lloyd George’m po korytarzach Versailles niewatpliwie nie pomogło [6]), ale również w często zapominanym fakcie, iż będąc ustanowionym „gwarantem” praw Królestwa Polskiego na Kongresie Wiedeńskim, przez następne sto lat bardzo mocno się starała nie być do tego zmuszonym ani przez minutę (co dowodnie pokazało się chociażby w 1831 r., 1855 r. czy 1863 r.). Dodatkowo, znaczna część polityków brytyjskich uważała, iż animozje brytyjsko – niemieckie są tylko przejściowym zawirowaniem (zdanie to podzielał również Hitler).
c) Od momentu zwycięstwa we Francji Front Populaire, polityka francuska nawracała na tradycyjne tory sojuszu francusko – rosyjskiego, jako przeciwwagi dla Niemiec, niezależnie od ustroju panującego w Rosji. Oznaczało to rozluźnienie przymierza polsko – francuskiego, które zostało przecież zawarte niejako w miejsce przymierza z Rosją.
d) Najważniejsze jednak w tym kontekście była niemożność wyzwolenia się przez Hitlera z tradycyjnego myślenia o hegemonii w Europie jako rezultacie konfliktu niemiecko – francuskiego. Oczywiście, takie myślenie było absolutnie graniem do stalinowskiej bramki, a pragmatyczny ponad granice okrucieństwa przyszły generalissimus doskonale o tym wiedział.
W gruncie rzeczy II wojna Światowa wybuchła w Europie z jednej strony jako druga odsłona II wojny trzydziestoletniej (toutes proportions gardées), z drugiej jednak jako rezultat dwudziestoletnich niemal machinacji sowieckiej Rosji, a przede wszystkim Stalina. Był jedynym człowiekiem, który nie przeliczył się w swoich rachubach, co więcej był ich pewien do tego stopnia, że rozpoczął mobilizacje RKKA już 18 sierpnia 1939 r. [7]
Jasno więc, spoglądając na szerszy kontekst międzynarodowy, widać stąd, że jedyną możliwością pokonania Stalina przez Hitlera było nierozpoczynanie wojny z Polską, nie zaś wspólna kampania. To zaś nastąpić nie mogło, nie potrafił się on bowiem wyzwolić z historycznego moralnego przymusu (o ile można obok siebie w jednym zdaniu zestawić Hitlera i moralność) pokonania Francji oraz patologicznej chęci „policzenia się” z Polską żywioną przez część generałów Reichswehry z von Seecktem na czele. Na to właśnie liczył Josif Wissarionowicz i wcale się nie przeliczył. Gdyby jednak Hitler nie dał się sprowokować, gdyby odłożył historyczne porachunki (sami przyznajmy, wyglądające jak zabawy dzieci w piaskownicy w porównaniu z rozpętanym wyprzedzającym uderzeniem w czerwcu 1941 r. piekłem na ziemiach Europy Środkowej i Wschodniej), to on w 1941 roku (a z nim również i Polska) wystąpiłby w roli niewinnej ofiary, a co więcej nawet przychodzącego ze szczerą i bezinteresowną pomocą nie tylko swoim sojusznikom (Rumunia, Węgry, Bułgaria) ale i innym, mniejszą go darzącymi sympatią państwom (Polska, Litwa, Łotwa, Estonia).
Scenariusz w gruncie rzeczy równie prawdopodobny co zychowiczowski. I tyle samo wart. A puenta? Obśmiałem się, przeczytawszy w Wikipedii, że „Pakt Ribbentropp - Beck „is an alternative history novel by a Polish writer and historian Piotr Zychowicz”. No i co tu więcej pisać…
Krzysztof Rogalski
PS. Pewnie i tak nikt nie przeczyta, ale jeśli już ktoś to zrobi, proszę o nie pozostawianie komentarzy typu „nie masz racji i jesteś guuuupi!” oraz o niepisanie francuskich zaimków osobowych fonetycznie.
Przywoływane książki to:
[1] Piotr Zychowicz, Pakt Ribbentrop - Beck. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2012
[2] Krzysztof Gryglajtis, Józef Stalin oraz sowiecka geopolityka i geostrategia lat 1924-1953, Nysa 2011
[3] Patrick J. Buchanan, Churchill, Hitler, and the Unnecessary War: How Britain Lost Its Empire and the West Lost the World, New York 2008
[4] Wiktor Suworow, Klęska - piąta część cyklu "Lodołamacz" (Разгром,2008) wydanie polskie: 2010 (Rebis)
[5] Paweł Wieczorkiewicz, Historia wojen morskich. T. 1-2. Warszawa: 1995.
[6] Macmillan, Margaret Paris 1919: Six Months that Changed the World. New York: Random House, NY 2001 (gdzie łagodniejsza wersja wydarzenia)
[7] Mark Sołonin, «22 июня, или когда началась Великая Отечественная война?» — Moscow: «Яуза», «Эксмо». 2007.
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura