Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski
498
BLOG

Leniwy Polak, Donek-innowator i inne mity

Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski Gospodarka Obserwuj notkę 1

 Wprowadzenie


Niewątpliwie wszyscy, niezależnie od miejsca zajmowanego w politycznym spektrum zgadzają się,że przedsiębiorstwa polskie  - cytując mantrę róznych opracowań tzw. unijnych … ze szczególnym uwzględnieniem MSP a nawet czasami MMSP – aby być konkurencyjne muszą być innowacyjne.

Zwykle bardzo niewiele za tym stwierdzeniem stoi. Przede wszystkim dlatego,że za ową nieodwołalną promesą innowacyjności kryją się dość wstydliwe, niewypowiedziane, nieopowiedziane, zdarzenia, prawidłowości i interesy.

Na przykład – możnaby się zastanawiać, latami wręcz, jak to jest,że ci sami, którzy są heroldami innowacyjności i konieczności innowacji, jednocześnie podkreślają,że Polacy są niewydajni, wprawdzie pracują dużo, ale nieefektywnie. Oczywiście, następnym zdaniem w ich katatrybie jest mocne stwierdzenie, iż niski koszt robocizny jest najważniejszym elementem przewagi ekonomicznej Polski.Łatwo zauważyć,że w tej, jakby to Eryk Mistewicz powiedział, narracji, coś jest zdecydowanie nie tak. W jaki sposób niska wydajność – a więc w domyśle, niska kultura przemysłowa –łaczyć się może z koniecznością innowacyjności, wymagającej przecież odpowiedniego poziomu rozwoju intelektualnego?

Jeśli poskrobać tą, oficjalna, interpretację rzeczywistości, to oczywiście natychmiast pojawiają się w niej dziury. A przez dziurę widać prawdziwych interesariuszy – dziwnym trafem mówią w obcych językach, zwykle z grupy germańskiej. Oba zdania, przytoczone powyżej, choć wewnętrznie sprzeczne, są precyzyjnie zaprojektowane w obronie interesów rzekomo „ponadnarodowych” korporacji, które w Polsce znalazły idealne miejsce (i niedaleko, i niedrogo) dla swoich montowni.

Mit niskiej wydajności – dowód „z liczb”

Dlaczego w Polsce buduje się montownie? Bo to podstawowa forma produkowania wartości dodanej zarezerwowana dla polskich oddziałów „międzynarodowych” koncernów. Inną działalnością „dopuszczalną” jest szeroko rozumiana logistyka.  Obie te działalności mają stosunkowo niską wartość dodaną per se, dlatego też zostały wywalone z krajów o wysokim koszcie pracowniczym (i nośników energii też, przypomnijmy, i wysokich podatków, wysokiego uzwiązkowienia, etc.) i przeniesione do takich krajów jak Polska.

Nie należy tutaj mieć złudzeń żadnych znaczących zakładów produkujących maszyny i urządzenia przemysłowe o wysokiej wartości dodanej nikt i nigdy nie zamierzał w Polsce lokować. Niskokosztowe końcówkiłańcucha wartości, sam koniec przemysłowej gałęzi (w razie czegołatwej do odcięcia, jak pokazuje przykład tyskiej fabryki Fiata), w rezultacie również i możliwośc wyprodukowania wartości dodanej na godzinę pracy jest dużo niższa.

Cytowane tu i ówdzie tajemnicze „studium OECD” (które jest, jak się okazało, co roku publikowanym OECD Factbook), stwierdza,że przeciętny polski pracownik wypracowuje wartość dodaną w wysokości 25 USD (obecnie bliżej 28, zgodnie z OECD Factbook 2013) na godzinę, podczas gdy pracownik w np. Norwegii wypracowuje 75 USD. Biorąc pod uwagę co najmniej siedmiokrotną różnicę w koszcie siły roboczej (przyjąłem tutaj przeciętną różnicę między Polską a Niemcami, więc rzeczywista róznica pomiędzy Polską a Norwegią będzie jeszcze większa), nie da się ukryć,że wydanie dolara na polskiego pracownika jest ponad dwa razy lepszym interesem niż wydanie go na pracownika norweskiego. I to zakładając,że studium sporządzone przez OECD jest absolutnie obiektywne i nie „krzywi” rzeczywistości na ewidentną niekorzyść nowych członków tej organizacji.

Kluczowym dla interesu „międzynarodowego”, czyli niemieckiego, francuskiego lub włoskiego (rzadko amerykańskiego) koncernu jest więc utrzymywanie płacy roboczej w Polsce na jak najniższym poziomie. Między innymi poprzez mit niskiej wydajności.

Nawiasem mówiąc, raport OECD ma podstawową słabość, którą jest mierzenie wytworzonej wartości dodanej w „wartości bieżącej” wyrażonej w innej niż lokalna walucie. To poważne uproszczenie waży sporo na wartościach wynikowych, szczególnie w przypadku takich krajów jak Polska.

Mit niskiej wydajności – dowód „z doświadczenia”

Dwadzieścia lat doświadczeń zawodowych to całkiem sporo. Autor niniejszego spędził je głównie jako konsultant, o takim lub innym profilu, zwykle jednak, zwłaszcza w ostatnich latach, związany z problematyką tzw. Operational Excellence. Od kilku już lat najbardziej charakterystycznym, acz nie rzucającym się w oczy faktem dotyczącym planów i norm polskich filii międzynarodowych koncernów jest brak róznicy. Brak różnicy w normach jakościowych i ilościowych produkcji. Druga fala (mniej więcej od momentu, gdy zaistniała pewność, iż Polsa wejdzie do Unii) inwestycji „międzynarodowych” koncernów organizowana i prowadzona była w sposób nie budzący wątpliwości – wydajność budowanych zakładów ma być co najmniej taka, jak ich odpowiedników w kraju macierzystym, lub innych krajach „starej Unii”. Czasami jest zresztą wyższa – bo zakłady i ich wyposażenie i oprzyrządowanie są po prostu starsze.

Jednocześnie produktywność jest w Polsce niższa. Pomimo istniejących możliwości, zaróno w zakresie kapitału technologicznego jak i ludzkiego. Odpowiedź jest prosta – również te zakłady siedzą na końcu gałęzi, i wykorzystuje się przede wszystkim do „zatykania dziur” fluktuacji bieżacego popytu. Są bardzo często buforem bezpieczeństwa, z uwagi właśnie na niski poziom kosztów, w tym kosztów pracy. Koncern bardzo często stać na to, aby polska fabryka realizowała nagłe zamówienia, pracując na niemalże 100% wykorzystania mocy produkcyjnych przez krótki czas, przeplatając to okresami całkowitej bezczynności lub bardzo niskiej produktywności w jednostce czasu. I tak będzie się im to opłacało. W rezultacie, pozornie utracona jest korzyść wynikająca z wielkoseryjnej produkcji, możliwej do standaryzacji, wprowadzenia poziomowanego przepływu i osiągnięcia korzyści z zastosowania całościowych rozwiązań szczupłego zarządzania.

Znowu, pozornie i na powierzchni zjawisk wygląda to jak niska wydajność pracy (bo przeciętnie, i w długim okresie taki właśnie obraz uzyskujemy), wynika ona jednak z zastosowanych metod planowania i harmonogramowania, a nie z rzeczywistego obrazu kultury przemysłowej w kraju nad Wisłą.

Tego rodzaju zachowanie się „wielkich” wymusza podobne zachowania kooperantów, mniejszych zakładów, polskich MSP. W rezultacie, niska rzeczywista wydajność jest odbiciem utraconych szans, i nigdy nie wdrożonych usprawnień (bo jest to nieopłacalne w makroskali) niż niemożności uzyskania lepszych rezultatów.

Prawda i kłamstwa o innowacjach

Ci sami heroldowie, którzy ogłaszają objawione prawdy o niskiej wydajności, zwykle pieją również peany o potrzebie innowacyjności. Oczywiście, prawdziwe, przełomowe innowacje (typu new-in-the-world) wymagają bardzo, bardzo dużej ilości wysiłku, ogromnej ilości pieniędzy dla ich „urynkowienia”.  Jeden z podręczników (poradników) w zakresie wdrażania innowacji, napisany w Polsce dla przedsiębiorców przez zespół akademików na zamówienie rządowej agendy (widzą państwo inherentną słabość produktu końcowego, oczywiście?) postuluje niejako „pobieranie” innowacji z Centrów Innowacji, zakładając już niejako uźródła,że innowacje wdrażane przez przedsiębiorców będą co najwyżej „new-to-the-country”, a w znacznej większości „new-to-the-firm”.

Rzecz jasna, dobre i to. Jednakże, oznacza to,że innowacje muszą być wypracowane „gdzie indziej”. W obliczu państwa spełniającego rolę stróża nocnego, w dodatku wspólnika okradających magazyn, nie należy oczekiwać działań sprzyjających prowadzeniu rzeczywistych badań, czy to w zakresie innowacji technologicznych, czy to organizacyjnych, procesowych lub produktowych.

Zadaniem pilnujacych naszego baraku jest zmuszenie przedsiębiorstw (wspomagając to „dotacjami unijnymi”) do zakupu wszelkiego rodzaju innowacji poza granicami kraju. Spełni takie zachowanie, w sposób wręcz znakomity, dwa podstawowe zadania – utrzymywanie zdolności B+R na minimalnym poziomie, niemal możliwym do pomylenia z likwidacją oraz uzależnienie kolejnej grupy przedsiębiorstw i przedsiębiorców od „międzynarodowych” ośrodków i korporacji. Znakomitym przykładem jest tutaj sprawa obdarowania nas przez Bundeswehrę czołgami Leopard (w które następnie uzbrojono 10 Brygadę Kawalerii Pancernej). Podczas gdy bardzo miło jest mieć w arsenale coś z założenia nowoczesniejszego niż postsowieckie graty typu T-72, nie da się ukryć, iż pomimo przekazania sprzętu za symboliczne 1 euro, ostatecznym beneficjentem będą jednak firmy niemieckie. Nie sądzę, aby polski przemysł zbrojeniowy był w stanie zmodernizować te 128 Leopardów 2A4 do standardu A6. Nie wybrano też innego punktu odniesienia modernizacji, nie zapewniono więc ani pożywki „umysłowej” ani zleceń polskim przedsiębiorstwom.

Dlaczego przykład militarny? Ano bo pokazuje w sposób jaskrawy pewną tendencję w Polsce. Otóż nie ma u nas odpowiednika „kompleksu rządowo-militarnego”, który pomimo tego,że kosztuje jak przysłowiowe zboże, potrafi generować innowacje (osobiście podejrzewam,że „wśrodku” amerykanskiego kompleksu rzadowo-militarnego znajduje się dobrych kilkanaście do kilkudziesięciu lat innowacji technologicznych). Więc wszystko będziemy kupować z zewnątrz, za pieniądze otrzymane w ramach funduszy strukturalnych oraz zebranych w ramach ekspropriacji podatkowej naszego „suzerena” czyli aparatu fiskalnego.

Co więcej, na wszelki wypadek, produkowane są statystyki i opracowania, przekonywujące o wspaniałym, dynamicznym wzroście wydatków na badania i rozwój. Jak stwierdza oficjalna publikacja zamówiona przez agendę rządową, rzecz jasna:

„Polska zajmuje 10. miejsce w UE w wysokości przeciętnych nakładów na innowacje w przedsiębiorstwie prowadzącym taką działalność, 9. miejsce w UE w produkcji sprzedanej produktów nowych dla rynku (powyżejśredniej unijnej) oraz 4. miejsce w UE wśredniorocznym wzroście nakładów wewnętrznych na działalność badawczo-rozwojową (średnio 13%) wyprzedzają nas tylko trzy kraje: Estonia (22%), Słowacja (17%) i Słowenia (16%). Za tymi wynikami stoją indywidualne wysiłki przedsiębiorstw, w tym prywatne nakłady finansowe oraz znaczne wsparcie publiczne udzielane na poziomie centralnym i regionalnym”.

Nawet średnio uważny czytelnik zauważy,że:

1.  Raport nie mów nic o nakładach na innowacyjność w przedsiębiorstwach nie prowadzących działaności innowacyjnej (których umówmy się, jest większość)

2.  „Nakłady wewnętrzne” rosną szybko – ale z bardzo niskiego poziomu

3.  „Prywatne nakłady” są wciąż głównym motorem działności innowacyjnej

Trudno nazwać taką systuację poważnym podejściem tzw. państwa do problemu projektowania, rozwoju i implementacji innowacji w krajowych przedsiębiorstwach. Państwo mówi nam: zorganizowaliśmy wam rabat w unijnym sklepiku – idżcie i kupcie sobie lizaka. Nawiasem mówiąc, na dziś (tj. 08.08.2013) rabacik nie został jeszcze ostatecznie zatwierdzony, więc i zębów szkoda sobie ostrzyć.

Podsumowanie

Mity niskiej efektywności pracy i mity koniecznośći zakupu technologii „z zewnątrz” spełniają ważną rolę w berlinokratycznej narracji stróżów baraku z napisem „Polska”. Z jednej strony pozwala wykazywać się odpowiednim zaangażowaniem w sprawy korporacyjnych zleceniodawców (tylko proszę, nie mówice mi,że takich w polskiej polityce nie ma! I nie są to jacyś drobni obywatele typu Kulczyk – najlepiej obrazuje sprawę „akcja pod Azotami” sprzed paru tygodni).

Jednocześnie broni interesu „wspólnotowego” poprzez pilnowanie świetego Graala „konwergencji realnej", które to określenie oznacza w tym momencie takie „układanie” struktury gospodarki aby była bardzo dobrym (czytaj. Bardzo uzależnionym) odbiorcą dóbr i wartości z wiadomego kierunku.

 

Źródła:

Paulina Zadura-Lichota  [red.] „Świt innowacyjnego społeczeństwa. Trendy na najbliższe lata”, wyd. PARP 2013

OECD (2013), OECD Factbook 2013: Economic, Environmental and Social Statistics, OECD Publishing, 09 Jan 2013

Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Gospodarka