To nie jest notka na temat Powstania Warszawskiego. Trzeba mieć niezłą hubris (lub jak mówi naród wybrany, chutzpach – po polsku hucpę), żeby silić się, bez moralnego prawa, połączenia rodzinnego lub głębokiej wiedzy fachowej na jakiekolwiek teksty na ten temat. Ale ad rem, a raczej Zychowicz.
Od razu się zastrzegę, nie tylko Piotra Zychowicza mam tamże. A oto, dlaczego:
Oczywiście wielka dyskusja na Salonie i salonie. Zychowicz ma rację czy nie ma? Obłęd czy nie obłęd? Niestety, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie zaciera on rączek siedząc w kącie i nie liczy tantiem i honorariów. Dlaczego? Bo nikt z dyskutantów książki jego nie kupił, a co za tym idzie, nie czytał. I zresztą najprawdopodobniej nie przeczyta. Natomiast bardzo wygodnie będzie się na nią powoływać, na jej nieznane tezy, aby mówić, jak to moja babcia określała, I W TE I WEWTE. Znikają natomiast z przestrzeni medialnej, a co za tym idzie dyskusyjnej, fakty, i są zastępowane faktami medialnymi.
Moje zdanie na temat powodów i przyczyn „zaszłości” wyłożyłem we wczorajszej notce. Albo nasi politycy zaczną myśleć w kategoriach nie tylko następnych wyborów, nie tylko nawet geopolitycznych, ale i w kategoriach, które nazwałbym „geohistorycznymi”. Albowiem historia jest czymś zupełnie innym niż przypadkowy zbiór zdarzeń. W ramach przypadkowego zbioru zdarzeń, na przykład losowania numerów Totolotka, bardzo mało prawdopodobne jest, aby sekwencja numerów powtórzyła się w przewidywalnej przyszłości. W przypadku historii jest wręcz odwrotnie – wydarzenia powtarzają się wciąż i wciąż z zadziwiającą regularnością –łącznie z regularnością interwału czasowego. Dotyczy to szczególnie konfliktów zbrojnych, które powtarzają się, chyba,że coś się zmieni w układzie geopolitycznym.
Pierwszy z brzegu przypadek – konflikty w Europie z udziałem Niemiec i Francji w ciągu ostatnich 250 lat:
1. Konflikt nr. 1 (1792 – 1815), rozpoczęty przez Prusy, w którym Francja, republikańska i napoleońska pokonała pięć kolejnych koalicji agresorów, by ulec szóstej.
2. Konflikt nr. 2 (1870 – 1871) rozpoczęty przez Prusy, wygrany przez Prusy. Koncesje terytorialne i ekonomiczne, jako dość oczywisty rezultat.
3. Konflikt nr. 3 (1914 – 1918) rozpoczęty przez Niemcy (Prusy), przez Niemcy w końcu przegrany z powodu całkowitego niemal załamania ekonomiki i logistyki kraju, nie z powodu klęsk militarnych – te przyszłyby dopiero w 1919 lub 1920 roku. Francja bierze odwet na Niemczech domagając się między innymi astronomicznych sum reparacji wojennych, niemożliwych do spłacenia.
4. Konflikt nr. 4 (1939 – 1945). Konflikt, wywołany przez Niemcy, oczywiście, zakończony ostatecznie ich klęską, ale przegrany przez Francję dość szybko. Po stronie „wolnej Francji” walczyło znacznie mniej ludzi niż było ich w PSZ na Zachodzie (przynajmniej do lądowania w Normandii), prowadzonych do boju przez byłego wiceministra, generała brygady. Dopiero interwencja koalicji (znów koalicja, tym niemniej skierowana w drugą stronę) powoduje klęskę Niemiec.
Prawdopodobnie stalibyśmy dzisiaj w obliczu kolejnego konfliktu francusko-niemieckiego, gdyby nie Stalin. Dzięki Stalinowi, Niemcy w długiej perspektywie wygrały zmagania o przywództwo europejskie, realizując (na razie w zakresie ograniczonym szczątkowymi, ciągle pozostającymi w mocy regulacjami wewnętrznymi niektórych państw oraz równie ograniczonymi regułami działania NATO) strategię propagacji siły (w tym przypadku ekonomicznej) na wschód, w rejon obfitujący w bogactwa naturalne i przy okazji będący również dużym rynkiem zbytu.
Nowy, nieznany dotychczas czynnik obrócił więc tradycyjne wrogości i przymierza, umożliwiając Niemcom, w rezultacie, wygranie niemal 300 letniej batalii o hegemonię europejską. Nie zmienił się natomiast czynnik inny – ten mianowicie,że droga, militarna czy ekonomiczna, Niemiec po bogactwa naturalne Wschodu, od Ukrainy po Syberię, biegnie po politycznym, militarnym lub ekonomicznym trupie Polski. Tu nie zmieniło się nic, i możemy oczekiwać,że przy kolejnej próbie upomnienia się o swoje prawa scenariusz się powtórzy, niezależnie od tego, jaką opcję, niemiecką czy rosyjską wybierzemy. Dlatego też Piotr Zychowicz, publicysta z dyplomem historyka, słusznie czy nie czujący się „spadkobiercą” (chociaż jest on nim na takiej zasadzie na jakiej spadkobiercą mozazaura jest kajman, nie ten warsztat i nie te umiejętności, również pisarskie) Pawła Wieczorkiewicza, jest przeze mnie posiadany dokładnie w takim samym dużym poważaniu jak apologeci trwałego przymierza z Rosją, sowiecką czy nie.
Brak predyspozycji intelektualnych lub brak chęci do zadania sobie pytania o szerszy i głębszy kontekst wydarzeń dyskwalifikuje ich jako poważnych rozmówców na temat wariantów rozwoju historii Polski,że już nie wspomnę o Europie. Prezentują oni typowy „polski kompleks”, czyli rozpatrywanie wydarzeń politycznych bez szerokiego tła, bez zrozumienia również mechanizmów ekonomicznych. Jak pokazuje doświadczenie ostatnich kilkuset lat, dla mnie w zasadzie liczą się one od momentu, kiedy poseł Rzeczypospolitej w Holandii, niejaki Michał Kleofas Ogiński zrobił z siebie spektakularnego idiotę w rozmowie w Williamem Pittem Jr., prowadzi taka krótkowzroczność wyłącznie do rozlicznych Calamitatis Regni Poloniae.
Dzisiaj, wydaje się, że krótkowzrocznych zdziecinniałych lekkoduchów zastąpili zachłanni i lubieżni ślepcy.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura