Niemcy powoli zaczynają otwarcie mówić o swojej kluczowej roli w utrzymywaniu równowagi Unii Europejskiej a implicite, również równowagi światowego systemu gospodarczego. Co więcej, uważają, że takie „proste” rzeczy jak ekonomiczna dominacja w Europie im się po prostu należą, że to nagroda za „mroczną dwudziestowieczną przeszłość”, że w końcu ponieśli ofiary – między innymi zrezygnowali z tak świetnej walut jak marka, jedna z czołowych światowych walut, że „wspomagają” inne europejskie gospodarki. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że te „zasługi” są dość jednostronnie przez kraj Goethego i Hallsteina przypisywane sobie i interpretowane na własną korzyść. Od momentu odrzucenia Planu Fourcheta (zapamiętać warto tę datę dla przyszłych pokoleń – 17 kwietnia 1962 r.), wszelkie działania budujące kolejne etapy integracji przebywają pod dyktando Niemiec.
Oczywiście, trudno zaprzeczyć, że dla 25 z 26 pozostałych państw UE są pierwszym lub drugim w najgorszym razie partnerem handlowym. Jednakże owa bohaterska rezygnacja z marki wcale taką nie jest. Jest raczej owa rezygnacja elementem wykalkulowanej gry ekonomicznej. Marka bowiem zrobiła się zwyczajnie za silna, zagrażając wręcz rozwojowi ekonomicznemu Niemiec i całej „starej Unii”. Wystarczy przypomnieć sobie problemy związane z umocnieniem się pozycji marki w EMS i EMS II.
Droga, jaką obrały Niemcy, droga do ekonomicznej dominacji jest w miarę jasna. Znacznie lepiej być „częścią” organizmu gospodarczego, który jest troszeńkę nawet, pod względem GDP, większy od gospodarki Stanów Zjednoczonych (USA: $15,685 bilionów –czyli tysięcy miliardów, UE: $16,584 bilionów) ergo największy na świcie, niż barować się z wątpliwym sukcesem z Japonią i Chinami, czyli z krajami zajmującymi odpowiednio trzecie i drugie miejsce. Prześcignięcie ich byłoby prawdopodobnie niemożliwe bez znaczącej zapaści ekonomicznej obydwu z nich (mało prawdopodobny jest ich jednoczesny lub niemal jednoczesny kolaps), prześcignięcie ich drogą ekspansji terytorialnej (mało prawdopodobna, ale możliwa do wyobrażenia droga powiększania bazy GDP) wymagałoby zawarcia wzajemnie respektowanego paktu z Rosją. Co też możliwe do wyobrażenia, jednak ultymatywnie interesy, terytorialne i gospodarcze obu tych państw są sprzeczne – obydwa mają chrapkę na terytoria leżące pomiędzy nimi, niezależnie od tego czy są one częścią UE, czy też nie.
Berlinowi pozostaje więc droga co prawda mniej nieco efektowna, wymagająca lawirowania politycznego, droga „jednoczenia” państw pod formalnym przewodnictwem KE. Oczywiście, muszą liczyć się z tym, że podczas gdy będą musieli się jakoś podzielić władztwem z Francją, zmuszeni będą również do oglądania się do tyłu, na Wielką Brytanię, która może berlińskim planom wyrządzić duża krzywdę właściwie w dowolnym momencie. Usamodzielnienie się Wielkiej Brytanii będzie prawdopodobnie oznaczało również utratę kontroli nad gospodarką Irlandii (pomimo „tradycyjnej przyjaźni”, Irlandczykom nieskończenie bliżej do świata anglosaskiej ekonomii i finansów, niż do instytucjonalnej nudy francusko-niemieckiego Stadtwitschaft). Co prawda pięknym „captivem” jest tu w perspektywie Turcja, oraz kraje EFTA (Norwegia i Szwajcaria) – razem ich dodatkowy potencjał niemalże równoważy utratę anglosaksońsko-celtyckiej części Unii, zarówno w czystym ciężarze GDP jak i w potencjale rynków finansowych. Co więcej, Berlin sięgać chce po rynki o wysokim potencjale rozwojowym (tym bardziej, że startujące z niskiego poziomu rozwoju – GDP per capita znacząco niższe od np. Polski, i tak wlokącej się w ogonie UE).
Można sobie dość łatwo wyobrazić scenariusz, w którym Turcja entuzjastycznie wprasza się do UE, uważając (podobnie jak kiedyś uważała większość Polaków), że robi znakomity interes, Norwegia chroni się do UE, aby zabezpieczyć wysoki poziom życia swoich obywateli (i zredukować efekt imigracyjny do migrantów wewnątrz UE), Szwajcaria wynegocjuje formalny lub dorozumiany układ „stowarzyszeniowy”, o szerszych niż EFTA konsekwencjach. Prawdopodobnie Szwajcaria zechce zachować swoją walutę, pozostałe kraje będą ciążyć w kierunku, dobrowolnego (najprawdopodobniej Turcja) lub wymuszonego (Polska) przyjęcia wspólnej waluty.
Można też wyobrazić sobie, że Wielka Brytania, Irlandia i Islandia zechcą orbitować raczej w kierunku USA, co pozwoli im na większy margines samodzielności, niż uczestnictwo w Unii.
Następne kilkanaście do dwudziestu kilku lat może więc doprowadzić do krystalizacji dwu wielkich bloków – Berlińskiego i Waszyngtońskiego, o porównywalnej sile ekonomicznej, Chin na mocnym trzecim miejscu, z Indiami jako młodszym wspólnikiem, i ciążących jednak ku blokowi waszyngtońskiemu Wielkiej Brytanii (a raczej całemu Commonwealthowi), Japonii, i kilku pomniejszym krajom.
Na dziś, zasadnicza różnica pomiędzy dwoma wielkimi blokami to zdolność do projekcji siły militarnej. Blok waszyngtoński będzie ją posiadał, blok berliński musi dopiero tą zdolność projekcyjną zbudować. A skoro ją zbuduje, to czyż nie będzie właściwym sprawdzianem jej skuteczności użycie jej do zabezpieczenia interesów berlińskich na wschodniej rubieży bloku? Istnieje tego rodzaju niebezpieczeństwo, zwłaszcza, iż w tym momencie interesy Berlina i Moskwy będą na widocznym kursie kolizyjnym.
Stąd też dzisiejszą sytuację Polski należy interpretować jako typowy zugzwang. Jest to termin szachowy oznaczający sytuację w której wykonanie przez stronę jakiegokolwiek ruchu oznacza pogorszenie jej pozycji. Tym niemniej – w szachach, tak samo jak w polityce istnieje przymus uczynienia ruchu. I dzisiaj mam niezachwianą pewność, że z „tymi ludźmi” zrobimy źle. Pomimo istniejących, częściowo wdrożonych koncepcji kooperacji regionalnej, zarówno politycznej jak i wojskowej, Polska roku 2013 siedzi okrakiem na dość wysokim płocie, ozdobionym w dodatku na szczycie kawałkami szkła i drutem kolczastym. Nieuniknione jest więc podarcie spodni, a i pokiereszowanie przy upadku raczej pewne.
Krzysztof Rogalski
NOTABENE: Opinie zawarte we wpisie są własnymi opiniami autora i niekoniecznie pokrywają się z opiniami zawartymi w źródłach.
Źródła:
Standard Eurobarometer Report 73, 'Public Opinion in the European Union', Nov 2010.,http://ec.europa.eu/public_opinion/archives/eb/eb73/eb73_anx_full.pdf
S. Jeffries, Is Germany too powerful for Europe? The Guardian, Sunday 31 March 2013
http://www.guardian.co.uk/world/2013/mar/31/is-germany-too-powerful-for-europe
Frieden, Jeffry, et al. “After The Fall: The Future Of Global Cooperation, Geneva Reports On The World Economy 14”. 2012:
http://scholar.harvard.edu/jfrieden/publications/after-fall-future-global-cooperation-geneva-reports-world-economy-14
G. Friedman ‘The Next Decade: What the World Will Look Like” (2010).ISBN 0-385-53294-6.
J. Gostkowska et al., „W regionie siła? Stan i perspektywy współpracy wojskowej wybranych państw obszaru od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego” OSW 2013
http://www.osw.waw.pl/sites/default/files/W_regionie_sila.pdf
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka