Powiem złośliwie ale prawdziwie: sympatycy Jarosława Kaczyńskiego nie powinni liczyć na zbyt wiele, nawet w przypadku zdobycia przez PiS bezwzględnej większości parlamentarnej. Powody są według mnie dwa.
Pierwszy z nich to stan instytucji państwa jako takiej. Wbrew pozorom, nie jest najważniejszym problemem wysokie bezrobocie, nie jest nim niski realny (nie tam „indeksowany PPP”) GDP, nie jest nawet stan budżetu i zadłużenie państwa (pomimo faktu, że wynosi ono więcej niż Rostowski, Jan Vincent, nas informuje – swoją drogą interesującą pracę doktorską z zakresu konserwacji powierzchni poziomych można by napisać na temat jego zamiatania pod dywan przeróżnych zobowiązań), nie jest nim nawet zbankrutowany bismarckowski system ubezpieczeń społecznych.
Jest nim natomiast demonstrowana przy każdej nadarzającej się okazji wrogość aparatu państwowego wobec obywateli. Aparat ten, w dwu swoich funkcjach, fiskalnej oraz wymiaru sprawiedliwości jest zrakowaciały do granic możliwości, en masse żyjący własnym życiem i niemożliwy do kontrolowania, w przypadkach indywidualnych wręcz (jak pokazuje przywołany ostatnio przykład Stoczni Szczecińskiej, SKOK-ów czy Beaty Sawickiej) serwilistyczny względem tzw. władzy.
Pozwólcie, że rozwinę nieco powyższy paragraf. Życie własnym życiem widać szczególnie w przypadku Ministerstwa Finansów (nie mówię o bodajże dziewięciu wiceministrach, mówię o tym, że łącznie w Minfinie, urzędach skarbowych, izbach skarbowych, UKS-ach pracuje ok. 50 tys. osób) urzędnicza armia jest starawa (co trzeci ma powyżej 50 lat), słabo wykształcona (przeważa BRAK studiów), a co za tym idzie pracująca głównie nad obroną własnych miejsc pracy (nie jest to zarzut, ale stwierdzenie faktu). Ewidentnie nawet nie do wygrania sprawa podatkowa ciągnięta jest do granic możliwości, latami i dziesięcioleciami, w imię zapewnienia zatrudnienia urzędnikom i w cichej nadziei, że podatnik być może zapomni o jakimś terminie, nie dostarczy wymaganego dokumentu, ewentualnie, że uda się wydać rażąco niezgodną ze stanem faktycznym decyzję i jakoś to będzie, bo maluczki się przestraszy. Niemal dwukrotnie wyższe od przeciętnej europejskiej koszty ściągania zaległych podatków (1,4% w 2011 r.) oraz systematyczne zwiększanie się i liczby podatników zalegających ponad 1 mln zł i ich zaległości (obecnie ponad 25 mld zł) świadczy o tym, że aparat skarbowy, w przypadku dużych podatników nastawiony jest raczej na gonienie króliczka, nie na łapanie go. Wynika to również, jeśli nie przede wszystkim, z faktu, iż referentka Bożenka po kursach ma raczej marne szanse na dobranie się do wałkarza wielomilionowego, który sobie opłacić może dowolną ilość „garniaków” broniących jego interesów.
No to referentka Bożenka ściga Kowalskiego Jana o złożenie VAT-7 dzień później, wzywa go i wymierza mandat skarbowy za tę niesłychaną zbrodnię. Jan Kowalski traci pół dnia, ale dowiaduje się również bardzo cennej rzeczy – pani Bożenka wymierza mu rzeczony mandat proporcjonalnie do zarobków, a te ustala na podstawie oświadczenia Kowalskiego Jana (nie np. na podstawie jego PIT z latu ubiegłych albo chociaż rzeczonej spóźnionej deklaracji VAT, o nie). Jan Kowalski dowiaduje się mianowicie, że jak zełga i powie, że przez ostatnie trzy miesiące była pełna flauta i nie zarobił nawet no gorztkę bździn, to dostanie 150 zł i odetchnie z ulgą, że się wywinął. Gorzej, jakby prawdę powiedział. Już nie wspominam tu o trudnym do ustalenia uszczerbku, który poniosło państwo polskie z tytułu wysłania przez Kowalskiego rzeczonej deklaracji 26 a nie 25 dnia miesiąca.
W międzyczasie nasz drogi zalegający na milion spokojnie sposobi się do kolejnego przekrętu.
Jak widzimy, państwo, a raczej jego aparat (w szeroko rozumianej, zgodnie z definicją EUROSTAT, administracji publicznej pracuje w Polsce ok. 1 050 tys. ludzi – tak, ponad milion, drodzy państwo! – a jeśli trendy są takie same w administracji centralnej co w całej reszcie aparatu trzeba do nich doliczyć ok. 180 – 220 tys. pracujących na umowy śmieciowe, bowiem zgodnie z raportem Fundacji Republikańskiej na każdych 10 zatrudnionych tamże urzędników przypada mniej więcej 1 zatrudniony na zasadach umowy zlecenia lub umowy o dzieło) nastawiony jest na strzyżenie małych owieczek, jest po prostu wrogiem obywatela, musi bowiem go nie tylko pozbawić tej części owoców jego pracy, którą nazwano „należnym podatkiem”, ale, ponieważ to nie starcza, podskubać dodatkowo, zgodnie z obowiązującymi rozporządzeniami lub nie (bo i takie sytuacji się, nagminnie zresztą, zdarzają).
W tej sytuacji trudno będzie jakiemukolwiek nowemu rządowi, który przyjdzie po obecnej juncie braci w rozumie mniejszych, uzyskać i utrzymać zaufanie społeczne. Co by nie zrobił – czy urzędników wywalił, czy zatrudnienie utrzymał, nie będzie w stanie zmienić ich mentalności, ich modus operandi, a przede wszystkim nikogo nie zadowoli.
Druga sprawa wiąże się z pierwszą. Owa ogromna rzesza jest nie tylko niesterowalna. Jest również na krótką i średnią metę nie do zastąpienia. Nie ma obecnie w Rzeczypospolitej takiej siły politycznej, która mogłaby choćby pokazać rozsądnych kandydatów tylko na kluczowe stanowiska w państwie (powiedzmy, do szczebla wiceministra plus wojewodowie i wicewojewodowie oraz najważniejsze agencje i instytucje nie będące ministerstwami), a jednocześnie powszechnie wiadome jest (z doświadczenia poprzednich ekip, szczególnie jeśli popatrzymy na Gleichschaltung urządzony przez obecną juntę), że czystka sięgnie dużo głębiej, do poziomu szeregowych pracowników włącznie i to niemal wszędzie. Tutaj niestety palma pierwszeństwa za pierwszy precedens należy do Samoobrony i niejakiej pani (podobno) dr Anny Kalaty, która tak długo wyrzucała ze stanowiska dyrektora generalnego „swojego” ministerstwa laureatów kolejnych konkursów, aż w końcu doprowadziła do zatrudniania „swojego” kandydata – co prawda warunków nie spełniał, ale w ramach „złotego środka” dostał(a) na pieczątce p.o. i już było, no właśnie po sprawie. A następnie – PO doprowadziło ten system do perfekcji, również w urzędach marszałkowskich i wojewódzkich.
Podsumowując – dwie rzeczy się nie zmienią. Agresja aparatu skarbowego wobec obywatela-samozatrudnionego i obywatela-małego i średniego przedsiębiorcy (a ci produkują lekko licząc ⅔ PKB) oraz niekompetencja urzędników z mianowania politycznego. Niezależnie od tego, jaką konwencję rząd który nastąpi po rządzie właściciela Toli i spodenek piłkarskich przyjmie. A trzeba wziąć pod uwagę, że pp. Kaczyńscy swojego czasu ustalili niestety raz na zawsze świadomość polityczną swojego ugrupowania w duchu daleko posuniętego centralizmu i państwa, które może nie tyle zagląda obywatelowi pod kołdrę (to raczej właściciel Toli ma takie podglądackie tendencje) ile usiłuje (z różnym skutkiem, częściej złym niż dobrym) podejmować za niego wszelkie decyzje na szczeblu ministerialnym, oraz w duchu braku zainteresowania rozwojem samodzielności finansowej administracji lokalnej. Ten brak zainteresowania zresztą wykorzystuje właściciel krótkich spodenek piłkarskich i obdziera samorządy jak może z kasy i samodzielności finansowej, alokując jednocześnie na nie coraz to nowe zadania i zakresy odpowiedzialności – absolutnie świadomie niszcząc zaufanie obywateli do władz lokalnych, potem już można „wstawić’ tam kogokolwiek, ludzie i tak nie zareagują (na szczęście jak pokazuje przykład np. Elbląga i Bytomia ten „wielki projekt” nie do końca się udaje, ale już gdzieś-tam w koalicji pojawiają się głosy o ukróceniu „szaleństwa referendalnego”).
Nic jednak nie wskazuje na to, że komukolwiek z naszej „kochanej” Bandy Czworga i Półgłówka zależało na zmianie sytuacji. Bo to wysiłek intelektualny przekraczający o wiele lat świetlnych możliwości przeciętnego polskiego parlamentarzysty, który przecież musi i siebie utrzymać i rodzinę ustawić i inne ludzkie potrzeby ma…
A wracając do pierwszego akapitu i podsumowując ten wywód – nie ma co liczyć na zbyt dużo, bo i nie ma kim i nie ma czym – brakuje i możliwości i środków. A to, co przez długie lata uchodziło na sucho czerwonym albo trampkarzom, Kaczafiemu na sucho nie ujdzie. Czerska i Wiertnicza czuwają.
No chyba że wygra SLD, to wtedy będzie tak jak już było. I bukmacherzy będą przyjmować zakłady czy Leszkowi Millerowi uda się pobić własny rekord stopy bezrobocia.
Bo na to, że przyjdzie ktoś, kto będzie prawdziwym outsiderem do tej gry o w miarę znanym wyniku, to nie ma co liczyć. Chociaż – jak pokazuje najnowsza historia Polski, do zdobycia władzy w tym kraju potrzebnych jest 10 milionów USD i jeden generał.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka