Za inspirację dziękuję George’owi Friedmanowi.
Czasem spojrzenie z daleka jest równie cenne jak spojrzenie z góry
Maszerują bo muszą. Nic innego nie umieją na razie wymyśleć.
Tą prostą odpowiedź należy rzecz jasna trochę rozwinąć. Do mniej więcej roku 1800 duża ilość dzieci była błogosławieństwem. Później sytuacja nieco się zmieniła – nie wystarczyło być prostym robotnikiem rolnym, należało opanować obsługę maszyn i urządzeń, nie mogło tego dokonać dziecko. Około roku 1900 duża ilość dzieci zaczyna być obciążeniem – później wchodzą w dorosłe życie, później zaczynają być samowystarczalne, ergo kosztują więcej. Jeśli dodamy do tego podwyższający się poziom życia, pojawienie systemów ochrony zdrowia publicznego, etc., otrzymamy obraz świata, w którym kobieta nie musi rodzić dużej ilości dzieci, aby zapewnić sobie byt ekonomiczny, nie musi również koniecznie związywać się na stałe z mężczyzną, chociaż jest to dość rzadki jeszcze widok. Wreszcie mamy rok 2000. W roku 2000 nie ma ekonomicznej konieczności zawierania małżeństw, nawet w celu podzielenia kosztów wynajmu lub zakupu horrendalnie drogiej powierzchni mieszkalnej w wielkich miastach. W roku 2013 w Polsce posiadanie dziecka jest wyzwaniem ekonomicznym, posiadanie dwójki ekonomicznym samobójstwem.
Można w tym momencie lamentować, że rozerwała się, dzięki rewolucji przemysłowej, podstawowa tkanka łączna społeczeństwa. Ale można też ucieszyć się, że w tej sytuacji dzieci będą mieli i małżeństwa będą zawierali tylko ci co chcą i mogą a nie wszyscy ci co muszą.
Reszta znajdzie sobie inną rozrywkę? Właśnie tak. I znalazła. Komputer. Internet. Wirtual. Tylko jest drobny problem. Mianowicie nie sposób jest racjonalnie używać komputera, internetu, wirtualnych form komunikacji. Czynności, które wykonują dla nas komputery nie są wykonywane w sposób racjonalny. Jest taka czynność natomiast niepodzielna, niemożliwa do dywersyfikacji, niemożliwa do użytkowania we współdzieleniu. Użytkowanie komputerów nierozłącznie wiąże się z korporacjami i pracą w korporacjach. Korporacje zabierają swoim pracownikom znaczną część życia (ok. 1/3). Korporacje określają też kształt, możliwości i sposób wykorzystania komputerów. Korporacje są pragmatyczne i nie pozwalają ani na pluralizm ani na alternatywy (bo przecież są osadzone głęboko w kapitalistycznym etosie, a wilgotnym snem każdego kapitalisty jest zostanie monopolistą), rzeczywistość ekonomiczna nie pozwala zaś na odrzucenie korporacyjnego światka, ponieważ będzie oznaczać spadek o wiele szczebli w rzekomo bezklasowym społeczeństwie. W przeciwieństwie zaś do np. USA samo zatrudnienie w tradycji nowoeuropejskiej jest traktowane ze skrajną podejrzliwościa, wręcz potępiane i tępione i tylko fakt bycia głównym dostarczycielem danin podatkowych do systemu usprawiedliwia jeszcze częściowe ich tolerowanie.
A więc pragmatyzm, wyłączność, instrumentalizm, efektywność. Cztery filary nowej mentalności człowieka, zrodzonej z korporacjonizmu i komputeryzacji. A więc konsumowanie, bez oglądania się na jutro, a więc dług publiczny, który wszak będą spłacać inni, a więc możliwość dowolnego konfigurowania związków, które nie muszą już pełnić żadnej funkcji ekonomicznej. I przywiązanie do korporacji, do miejsca pracy najemnej.
Ideały poprzedniej epoki wyrzucone przez okno, ponieważ są zupełnie niepotrzebne. W ich miejsce – na razie barbarzyństwo, bez nowych wartości i ideałów, bo te nie zdążyły się na razie wykształcić. Na razie niszczenie przeżytków poprzedniej epoki, filozofii wyznawanej i praktykowanej przez tych, niżej stojących, tkwiących w przeszłości ekonomicznej konieczności tworzenia więzi społecznych, zdaje się wymierających powoli nie nadążających za etapem i jego prawdą nieudaczników.
Odrzucają, ale przecież nie mogą zostać bez symboli, bez chociażby haseł, bez nawet ćwierci transparentu. Więc maszerują, świadomi swojej śmieszności, ale silni brutalną siłą pragmatyzmu. Nie czują żadnego zażenowania, że nic nie mogą wymyśleć, przyznali sami przed sobą, że wartością najwyższą jest niszczenie wartości, odwracanie, negowanie.
Ironia losu polega na tym, że się tych wartości kiedyś dorobią. Poszatkowanych, wykręconych, ale… lustrzanym odbiciem będących tego wszystkiego, czego wczoraj pozbawili siebie, a dzisiaj chcą pozostałych pozbawić. Lustrzanym, mówię, bo za owe 70, 80 lat, które zajmie im wypracowanie nowych społecznych instytucji lewicowość stanie się prawicowością, a prawica zajmie miejsce lewicowych ekstremistów.
Dzisiaj, na razie stać ich było tylko na orła z czekolady. Bardzo dobrze podsumowującego ową „myśl zaprzeczną” rodem z Czerskiej. A ich guru są tak bardzo przekonani o własnej sile, że nie widzą totalnej inherentnej śmieszności przemarszu kilkudziesięciu starych pierdzieli niosących lub wiozących karykaturę narodowego godła środkiem (prawdopodobnie) Alej Jerozolimskich w deszczowy dzień, w którym większość ich poddanych wyjechała do rodziny lub pracuje. Kilka lat temu wyjechaliby do hoteli i ośrodków, dzisiaj już ich na to nie stać.
Tak oto wykuwa się nowy, wspaniały świat i nowy wspaniały człowiek. I proszę pamiętać, Drodzy Czytelnicy, ze takiego obciachu przed nami jeszcze kilkadziesiąt lat.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka