Po pierwsze, oczywiście jest ono wcale niepotrzebne, niestety. W traktacie stowarzyszeniowym się zobowiązaliśmy i kropka. Takie jest zdanie Ministerstwa Finansów i taka jest treść art. 4 traktatu stowarzyszeniowego. Jesteśmy objęci derogacją i koniec. Przestaniemy być objęci derogacją po spełnieniu warunków, jak pisze MinFin „nominalnych i prawnych” uchylenia derogacji.
No i tu zaczyna robić się ciekawie. Nie ma żadnej mowy o spełnieniu faktycznych kryteriów a jedynie tych nominalnych. I nic dziwnego, bo Unia Europejska jako całość nie spełnia żadnego z czterech faktycznych kryteriów istnienia OCA, nie spełnia również, jak pokazują ostatnie lata (mniej więcej od 2007 r.) warunków dodatkowych. Co ciekawe, niemożność spełnienia jednego z tych warunków jest zapisana expressis verbis w Pakcie Stabilizacyjnym. I ten zapis Paktu Stabilizacyjnego został potem de facto zawieszony w 2010.
Co z tego wynika? – panowie eurofederaści nie mają i nie mieli zielonego pojęcia, jak zarządzać obszarem wspólnej waluty. Nie doczytali, nie poradzili się, po prostu jadą, walą na oślep. Jest to wizja przerażająca, albowiem mówi nam, że w kręgach kawiorowej lewicy, z których składają się przede wszystkim zamieszkujące Brukselę i Strasbourg hordy biurokratów, myślenie o ekonomii, o rzeczywistych przepływach pieniężnych, szansach i zagrożeniach związanych z kreacją ponadnarodowego polipa, już nie tylko biurokratycznego, jest na poziomie Edwarda Gierka, który jak wiemy skończył edukację w wieku lat 12.
Wszystkie te działania, biurokratyczne i legislacyjne (albowiem nie tworzą prawa a jedynie przepisy, czyli legislację) mają za zadanie przykrycie przykrego faktu, że dywergencja i różnicowanie poziomu rozwoju gospodarczego i siły ekonomicznej w Europie jest faktem. Co prawda anonimowy(*) raport Komisji Europejskiej z 2010 r. stwierdza, iż dywergencja w strefie euro istnieje zaledwie od 10 lat, ale o ile pamięć mi dopisuje strefa euro liczyła sobie wtedy 10 lat. Komentarz/raport ów, twierdził że istnieją dwie dywergencje, dobra i zła, oczywiście w strefie euro przede wszystkim ta dobra – teza podparta została „autorytetem” niejakiego Reinhardta Felkego, z zawodu biurokraty. Znalazłem w sieci CV pana Felkego – niestety nie ma w nim żadnych informacji na temat ukończonych szkół i poziomu wykształcenia, skrzętnie pominięty jest również temat jego… narodowości. Być może jest Belgiem.
Warto na chwilę zatrzymać się nad panem Felke.Znalazłem w sieci popełnione przez niego dwa tzw. papery (ni pies ni wydra, za długie na artykuł, za krótkie na książkę) na temat rozwoju i perspektyw strefy euro. Szczególnie interesujący dla mnie jest:
Regling, K., S. Deroose, R. Felke, and P. Kutos. 2010. The Euro After Its First Decade: Weathering the Financial Storm and Enlarging the Euro Area. ADBI Working Paper 205. Tokyo: Asian Development Bank Institute
A w nim rozdzialik “True costs of exiting euro” (Prawdziwy koszt opuszczenia strefy euro). Dziwne w nim pomieszanie dobrego i złego, wańkowiczowskiego chciejstwa i propogandy, bowiem:
Z jednej strony twierdzi Felke, że jednolita waluta nie spowodowała szybszego rozszerzania się oddziaływania szoków asymetrycznych (zaprzecza zresztą temu, że były jakiekolwiek „szoki asymetryczne”, był „kryzys”), z drugiej strony zaś wyrażnie wskazuje na istnienie grupy krajów ze znaczącymi deficytami obrotów bieżących i przewartościowaną rzeczywistą RER (real exchange rate). Pokazuje również, iż różnice w RER wewnątrz strefy euro wynoszą ponad 35% średniego kursu. Zaprzecza to twierdzeniu o braku szoków asymetrycznych, wskazując wręcz, iż tylko szoki asymetryczne w tych warunkach mogą się wydarzyć (str. 10-13).
Dalej Felke stwierdza, że euro okazało się efektywną tarczą przeciwkryzysowa (str. 16), następnie na różne sposoby dezawuując własną tezę, pokazując większe niż spodziewane turbulencje i protuberancje rynku papierów wartościowych, szczególnie zaś euroobligacji. Stwierdza wręcz: „differences in spreads cannot be ascribed to the low integration of bond markets, as euro-area bond markets are well integrated” (różnice w spreadach nie mogą być przypisane niskiej integracji rynku albowiem rynki euroobligacji są dobrze zintegrowane) [e.g., Schulz and Wolff 2008]
Dalej Felke zajmuje się kosztami wyjścia ze strefy euro, stwierdzając, że przeważająca część tych kosztów to koszty ekonomiczne, następnie wyliczając pośród nich:
- Nieodwołalność traktatowa przystąpienia do strefy euro (sic!) zgodnie z Art. 123(4).
- Opuszczenie strefy euro będzie wiązało się ze znacząca dewaluacją waluty krajowej (w domyśle: zastępującej euro) i „pomimo krótkoterminowej poprawy pozycji” w długim okresie obniży siłę nabywczą ludności, spowoduje zwiększenie zadłużenia zagranicznego w kategoriach waluty krajowej (nie dopuszcza możliwości zwiększenia siły nabywczej poprzez późniejszą aprecjację przywróconej waluty krajowej – droga może być tylko w dół). Tu należy rzec: resic!
- Poza tym, w ramach przywoływania argumentów ekonomicznych, rzuca sformułowania typu: „such a move would backfire and be politically selfdefeating”, „possible protectionist reactions by trading partners could further undermine the desired effects”, “introducing a new currency is costly in terms of time as well as confidence”, “A new currency would need to be printed and brought into circulation; this cannot be done overnight”, etc.Pan Felke nie uważa oczywiście za stosowne udowodnić w jakikolwiek sposób swoich tez. Skala, przynajmniej mnie, się skończyła.
Najlepsza jest jednak konkluzja tego podrozdziału, ewidentnie na poziomie tuzów argumentacji naukawej „obecny kryzys spowodował dalsze zwiększenie atrakcyjności euro, nawet pomiędzy tymi krajami UE, które nie są członkami strefy euro”. I już spowodował, bo p. Felke tak napisał.
Doprawdy, wręcz nieogarnionym jest, dlaczego p. Felke nie został jeszcze stałym gościem „kropki na i” i blogerem salonu24, w triumwiracie z Ernestem Skalskim i @starym. Mają oni przecież stały równy poziom wiedzy o mechanizmach OCA.
Co to ma jednak wspólnego z referendum? Ano taki podstawowy fakt, że argumenty przeciwko organizowaniu stref wspólnej waluty, zgłaszane przez całe spektrum ekonomistów, od keynesistów najzajadlejszych do betonowych zwolenników szkoły austriackiej pozostają nie tylko bez echa, ale wręcz nie wydobywają się na powierzchnię. Komisja Europejska, zamiast rzetelnych analiz woli publikować propagandowe „pejpery” p. Felkego, a oficjalna euroagenda polskiego rządu poszła jeszcze dalej, publikując jdnostronicowy dokument „nie bo nie”, upstrzony linkami do nieistniejących stron internetowych.
W tej sytuacji przeprowadzanie referendum nt. wejścia do strefy euro jest marnowaniem pieniędzy. Publika i tak nie dostanie rzetelnej i wyważonej informacji (chociaż nawet z agitki p. Felkego wynika jasno że jest to – strefa euro – organizacja typu „ruble za wejście, dwa za wyjście”), po drugie „sprawa jest już przesądzona”, czyli niezależnie od wyniku referendum rządząca koalicja zrobi co chce, czy też raczej za co im zapłacą. Przecież wystarczy kupić szefa, żeby reszta bandy zagłosowała tak jak on chce, w obawie przed strąceniem w niebyt polityczny i materialny. W końcu, znasz-li drugi taki kraj gdzie cytryna dojrzewa a do wejścia do parlamentu wystarczy 0,9% głosów w okręgu?
Dlatego też krzyki i ryki rozlegające się od p. Kaczyńskiego po p. Tuska i p. Kwaśniewskiego mają walor li tylko propagandowy i nie są, oraz nie mają być głosami o jakikolwiek spór czy dyskusję merytoryczną.
Krzysztof Rogalski
(*) W Polsce też ostatnio modne są anonimowe raporty – całkiem anonimowe, czyli w ogóle nie wiadomo kto i co powiedział, albo podpisane zgodnie z zasadą Gruppenfuehrera WOLFA, czyli np. „Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Wprowadzenia Waluty Euro”.
Źródła:
Regling, Klaus; Deroose, Servaas; Felke, Reinhard; Kutos, Paul, Working Paper "The euro after its first decade: Weathering the financial storm and enlarging the euro area", ADBI working paper series, No. 205
"Czy wprowadzenie euro w Polsce wymaga przeprowadzenia referendum?"http://www.mf.gov.pl/c/document_library/get_file?uuid=95edb2be-cc4e-4f0b-a502-591d75e65420&groupId=764034
CV pana Reinhardta Felke tutaj: http://www.plan.be/cv/cv_rfelke.htm
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka