Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy z pewnych rzeczy, bo jest za blisko spraw. Tak jak jeżdżąc nosem po płótnie będziesz wiedzieć jak mistrz kładł farbę i jak kolory mieszał, ale o kompozycji, proporcji i tematyce obrazu nic się nie dowiesz. Tak samo też było ze mną i z Programem Operacyjnym Kapitał Ludzki. Pisaliśmy wnioski, wymyślaliśmy programy, sami i z klientami, wkurzaliśmy się kiedy nie przechodziły, cieszyliśmy się (i kupowaliśmy sobie za otrzymane paciorki bataty i łykowe kapcie ;-) kiedy przechodziły… W 2010 r. stwierdziliśmy, że aby dostać dofinansowanie z PO KL należy szkolić tylko trwale bezrobotnych osobników w wieku lat 45+, najlepiej z niepełnym podstawowym, oczywiście narodowości romskiej lub łemkowskiej (to nie jest wyraz mojego rasizmu tylko anty-rasizmu autorów wymagań konkursowych), najlepiej o tzw. odmiennej orientacji, albo chociaż żeby ich szkolić w zakresie gender studies. Ponieważ nie dysponowaliśmy dostępem do odpowiednio dużych ilościowo zasobów ww. mniejszości, odpuściliśmy temat, znajdując sobie łatwiejsze kawałki chleba.
Prawda okazała się inna, tak jak jakościowo innym doświadczeniem jest ujrzenie lasu, wyjście spomiędzy drzew. Oto okazało się, że znakomita większość środków PO KL trafiła nie do upośledzonych, uciśnionych, zhandicapowanych moralnie i zawodowo mniejszości, ale do zdrowych, takich krew z mlekiem obojga płci w miarę dobrze zarabiających pracowników beneficjentów – instytucji publicznych. I to jakieś 80% z prawie 40 mld zł przeznaczonych na ten program operacyjny. Naturalnie, znaczna część z nich w ramach tzw. projektów systemowych, czyli bez żadnego przetargu. Poczułem się trochę… no, jak naiwniak w każdym razie. Nie uświadamiałem sobie skali procederu.
A najlepsze jest to, że i poprzednia i obecna ekipa MRR i okolic uważa, że stało się absolutnie prawidłowo… Bo to lepiej, kiedy środki trafiają do instytucji publicznych, ponieważ może się to przełożyć na „lepszą obsługę przedsiębiorców”. MOŻE. PRZEŁOŻYĆ. SIĘ SAMO.
No i oczywiście, kontrola wydawania jest, ekhm, daleko „lepsza” w przypadku instytucji publicznych prawda?
No właśnie. Więc – kierunek się sprawdził i nie ma potrzeby go zmieniać, prawda? Nie da się jednak dłużej ukrywać, że za pieniądze z funduszu spójności i funduszy strukturalnych buduje się przede wszystkim instytucje publiczne, administracyjne, zależne od Brukseli i Strasbourga. To skończmy tę gadkę, że rozwijamy przedsiębiorczość. Chyba że przedsiębiorczość urzędów i urzędników w wymyślaniu nowych tematów na grant – no bo przecież najpierw zanim będziemy mieli projekty, to powinniśmy mieć bazę danych i infolinię o projektach, prawda? No i miliard pękł, i z głowy jest, rozdysponowane, wskaźnik rezultatu właściwy.
W sumie, czemu ja się dziwię? Spodziewałem się że tak będzie. No ale wiedzieć że gdzieś jest jakiś las, a wyjść z niego i zobaczyć jak on wygląda – to dwie zupełnie różne rzeczy.
Krzysztof Rogalski
PS. Pierwsza firma (oczywiście nie polska) na pozycji 28.
PPS. A link do notki na forsal.pl tu
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka