Polska opozycja zdaje się być przygnębiona wygraną Baracka Obamy w wyborach prezydenckich. Co prawda, nie jest wielkim zaskoczeniem, że 44 prezydent USA porządzi jeszcze cztery lata, zjawisko w końcu nie tylko powtarzające się (Reagan – Clinton – G. W. Bush –Obama), ale już na przełomie lat 80-tych i 90-tych opisane jako swoisty spłaszczony cykl koniunkturalny, „polityczny cykl biznesowy”, przez Alessandro Alesinę (w jego pracy doktorskiej z 1986 r. i potem w licznych artykułach i książkach, m.in. napisanych razem z N. Roubinim). Stąd też wygrana Obamy wcale dziwna nie jest. Co jest dziwne, to przekonanie, że wraz ze zmianą na stanowisku prezydenta, zmieni się również polityka wobec Rzeczypospolitej, podczas gdy nie będzie żadnych rzeczowych przesłanek takiej zmiany.
W ciągu ostatnich lat (otwarcie od 2007, mniej otwarcie od 2004 r.) Polska zaczęła się bardzo wyraźnie przesuwać w stronę państw, z którymi co prawda łączą USA interesy, ale w zupełnie różny sposób patrzą na kwestie makroekonomii i geopolityki. Rezygnacja z prób zdobycia przywództwa regionalnego w zamian za korzyści doraźne związane z włączeniem polskiego rynku do EOG, oznacza, krótko mówiąc, że wystarczy uśmiechać się do Niemców, a państwa „nowej Unii” i tak zrobią mniej więcej to, czego rzeczeni Niemcy od nich oczekują. Czyli już nie trzeba się uśmiechać do Polaków.
Forsowana przez Republikanów kwestia tarczy jest absolutnie zgodna z typowym dla tej partii patrzeniem na kwestie militarne, tak samo jak jej zwijanie zgodne ze strategią Demokratów. Pamiętajmy, że mądrość ludowa nt. polityki militarnej USA brzmi „Republikanie chcą wielkiej armii, nie chcą jej natomiast nigdzie wysyłać, Demokraci chcą małej armii i chcą ją wysyłać wszędzie”. Zresztą nie ma co się dziwić odwróceniem się kompleksu militarno-przemysłowego od Polski – w momencie, kiedy zdecydowana większość decyzji ekonomicznych podporządkowana jest dyktatowi Brukseli, Polska jako rynek zbytu jest po prostu w niewielkim stopniu interesująca. Myśliwce F-16 zostały już zakupione, oznacza to koniec poważnych inwestycji w siły powietrzne co najmniej na 15-20 lat, na Abramsy polskiej armii nie stać, dwie korwety udało się opchnąć, na więcej szans nie ma. Stan brutto zobowiązań z tytułu inwestycji zagranicznych wobec USA na koniec 2011 r. wynosił ok. 7,5 mld EUR, podczas gdy krajów UE 142, 8 mld EUR, w tym samych Niemiec 20,7 mld, Holandii 23,2 mld, Francji 19,2. Jak z tego wynika, Amerykanie są niemalże na polskim rynku nieobecni. Pomimo tego, że w Polsce robi się dobre interesy a stopa zwrotu z zainwestowanego kapitału wynosi 8,8% (2011) dla krajów UE (tylko ok.⅓ z tych sum była reinwestowana, reszta popłynęła do krajów swojego pochodzenia). Amerykanie zarabiają nawet troszkę lepiej – 8,9% i też nie reinwestują (tylko około 25%).
Do tego dochodzą wydarzenia, które kompromitują (bardziej w anglosaskim znaczeniu tego słowa) Polskę jako partnera militarnego i stronę Pakt Północnoatlantyckiego. Chociażby taki drobiazg, że w ręce Rosji, a więc bezpośredniego spadkobiercy prawnego kraju, w obronie przed którym Pakt został zawiązany, dostają się urządzenia komunikacyjne (co najmniej telefony) szeregu generałów NATO i w tajemniczych okolicznościach znikają (co więcej, polski rząd, a i opozycja, niespecjalnie chyba zwraca uwagę na ten fakt). Zastanawiam się przez te minione 2,5 roku, jaki cholerny popłoch musiał zapanować po otrzymaniu informacji o tragedii, i jakie środki zostały podjęte w ramach tzw damage control. Nie u nas oczywiście, w Stanach.
Dodatkowo, takie tematy jak bezpieczeństwo energetyczne, kontrola korporacyjna, stopień korupcji, otwartość systemu prawo-podatkowego i rezultat jest łatwy do przewidzenia. Dlaczego ktokolwiek w USA miałby sobie zawracać głowę krajem w którym otworzenie firmy jest trudne, zamknięcie niemal niemożliwe, do samej sprawozdawczości podatkowej należy zatrudnić sztab ludzi, a naokoło jest pełno konkurencji z innych krajów europejskich?
Friedman może sobie, rzecz jasna, nawoływać do upadłego na temat potencjalnej roli Polski i konieczności utworzenia nowego Intermarum. Dla kraju, którego władze zdecydowały się abdykować z wszystkich ambicji i sprzedać swoją pozycję za miskę soczewicy, nie ma to specjalnego znaczenia. Co więcej, mając własne kłopoty gospodarcze, Amerykanie nie zamierzają się angażować w sprawy gospodarki, w której konsumpcja indywidualna spadła w zeszłym roku o 2%. Proszę sobie uświadomić ile to jest: to jest tak, jakbyśmy przez cały tydzień: nie jedli, nie pili, nie używali wody, nie mieszkali we własnym domu (w hotelu też nie), generalnie – nie wydali ani grosza i nie używali produktów zakupionych wcześniej rzecz jasna.
Dlatego Amerykanie mają nas w głębokim poważaniu. I słusznie. Są miejsca i kraje na planecie Ziemia, gdzie można naprawdę zarobić. I w dodatku rządy i politycy tych krajów nie będą ciągle czegoś od nich chcieli: wiz, pożyczek, komisji śledczych, współczucia, głaskania. Pomogli nam w 1918 r., potem dali nam American Relief Administration, UNRRA i USAID. Rachunki za Pułaskiego i Kościuszkę, a nawet za Chopina, są, w ich pojęciu dawno spłacone.
Więc nie dziwmy się Obamie. On po prostu uprawia Realpolitik. My też powinniśmy zacząć tak robić. Tylko najpierw powinniśmy przejść od świętowania przeszłej niepodległości do zagwarantowania sobie niepodległości przyszłej. Nikt tego za nas nie zrobi.
Czego sobie, Państwu, i Barackowi Obamie w przeddzień rocznicy Odzyskania Niepodległości życzę.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka