Znowu chyba będzie epidemia polskiej choroby podatkowej. Znowu będą okrzyki populistyczne o opodatkowaniu (bo to nie jest żadne zbieranie składek na ubezpieczenia, to normalny chamski podatek w wysokości trzydziestu kilku procent) umów o dzieło (część jest w końcu opodatkowana ZUSTAXEM już teraz, na przykład te zawierane z własnym pracodawcą), pewnie tych umów zleceń, które do tej pory nie były opodatkowane ZUSTAXEM (przypomnę, że chodzi o umowy zlecenia zawierane z innym pracodawcą, pod warunkiem posiadania umowy o pracę co najmniej na płacę minimalną). Dodatkowo jeszcze wprowadzić ZUS proporcjonalny do osiągniętego dochodu dla przedsiębiorców.
Powód jest podobno dwojaki – aby „zmusić” pracodawców do zaprzestania zawierania „umów śmieciowych” i, oczywiście, aby dystrybuować „sprawiedliwość społeczną”. Pod hasłem bo ci przedsiębiorcy to mało płacą a zarabiają jak za zboże. Na razie tego nie skomentuję ani trochę. Zakładam, że kto głosi tego rodzaju tezy ma na ich poparcie coś więcej niż własne chciejstwo (ang. wishful thinking).
Dodatkowo, odżyją też prawdopodobnie postulaty sięgnięcia do „głębokich kieszeni” – tych którzy zarabiają najwięcej. Tutaj też na razie nie skomentuję, bo założę na razie to samo co powyżej, o chciejstwie. No bo skoro ci najmniej zarabiający nie mają, to trzeba zabrać bogatym.
Zaiste, polska choroba podatkowa w całym rozkwicie i wspaniałości swojej. Małe węszące ryjówki, mamroczące pod nosem „co by tu jeszcze… opodatkować…”. Rządzący nami niemiłosiernie członkowie junty historyków niewątpliwie zupełnym przypadkiem, na seminarium o Rosji Piotra I Wielkiego jednak wpadli. A szkoda, było iść komin pomalować albo porozmawiać z Dziadzią o bohaterskich czasach utrwalania zdobyczy. A tak? Mamy wielkich specjalistów od wyszukiwania źródeł dochodów podatkowych, od podatków okiennych, od akcyzy od akcyzy, od składki rentowej, od wszystkich innych świętych podatkowych. I oczywiście wiele dziesiątków tysięcy urzędników do pilnowania i ściągania tychże.
Tutaj pozwolę sobie jeszcze raz powtórzyć tezę raportu (dostępnego w Internecie) nt. KSC i zatrudnienia w administracji z 2010 r. sporządzonego na zamówienie obecnej junty zresztą. Teza ta brzmi: nie chodzi o to, że urzędników zatrudnionych jest zbyt dużo, oni po prostu są zatrudnieni nie tam gdzie trzeba. I trudno o bardziej oczywisty wniosek – przecież skoro zatrudnia się w nagrodę (polityczną) to przecież nie po to aby nagrodzony się narobił…
Ale ad rem: Szanowni Panowie niespecjaliści od niegospodarności! Tu mówię niestety nie tylko do Tuska i Rostowskiego, ale i do pp. Dudy i Kaczyńskiego. Wyrównywać niesprawiedliwość społeczną można przecież nie zabieraniem i rozdawaniem (robinhoodyzm zwany niekiedy redystrybucją), ale przede wszystkim powstrzymywaniem się od zabierania! Piszę o powstrzymywaniu się, bo rozmiary obciążeń podatkowych, pomimo pozorów liberalności, przywodzą na myśl alkoholika zabierającego matce staruszce minimalną rentę w celu zakupienia flaszki. Ponieważ nie starcza, nawiasem mówiąc, nie ma takiej siły, żeby starczyło, sprzedaje jeszcze rodowe srebra (PAK, za cenę, no, oględnie mówiąc nie najwyższą, teraz Azoty Tarnów podobno – nawiasem mówiąc niespecjalnie słyszę jakiekolwiek głosy sprzeciwu ze strony opozycji).
Najprostszym ruchem, wydawałoby się naturalnym, jest zmniejszenie obciążeń podatkowych i parapodatkowych pracowników. I właściwie jedynym, bo jaki jeszcze ruch został? I tu wrócę do "mądrych" propozycji przywołanych powyżej:
- Zwiększenie obciążeń podatkowych najlepiej zarabiającym. Kuszące, ale większość z tych najlepiej zarabiających to: urzędnicy państwowi, funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, kierownicy i dyrektorzy (wstydzę się napisać: menedżerowie) spółek skarbu państwa. Nie wierzycie Państwo? To co powiecie na to, że pierwsza pensja prokuratora po aplikacji wynosiła w 2010 r. 5600 zł brutto? Albo na to, że przeciętna płaca w sektorze publicznym to już 4700 zł brutto, o prawie 30% więcej niż w sektorze prywatnym? Jesteśmy chyba jedynym takim państwem w Europie. Czyli tylko sobie przełożymy z kieszonki do kieszonki, a z której kieszonki wyjmiemy, aby więcej przekładać? No właśnie, koteczku…
- Składki ZUS proporcjonalne do dochodów przedsiębiorców. Głupota czy prowokacja? Przedsiębiorcy mają niższe przeciętne dochody do dyspozycji per capita niż emeryci. Natomiast składki ZUS (ZUSTAX) płaca jakby zarabiali co najmniej 2700 zł. Opodatkowanie ich proporcjonalnie do dochodów spowoduje SPADEK wpływów do FUS, nie wzrost.
- Opodatkowanie wszelkiego rodzaju umów pełną stawką ZUSTAX. Na pewno obrazi się Kukiz i Kuba Wojewódzki. Dla znacznej części z dorabiających (np. pracowników sezonowych w dużych firmach produkcyjnych) oznacza to spadek przychodów. Dla informacji pt. reformatorów i piewców sprawiedliwości społecznej: czas wyjąć głowę z odwłoka, rozejrzeć się naokoło i zdać sobie sprawę, że firmy, szczególnie te większe, WOLĄ zatrudniać na stałe, bo wtedy pracownik się czegoś nauczy i zostanie, a nie będzie to, jak pięknie się to nazywa „temp”, „work” czy „sierściuch”, którego trzeba nieustannie pilnować bo i umiejętności i chęć do pracy niska (i w ogóle kultura techniczna to coś, czego legionom magistrów politologii brakuje). Dla drugiej grupy, dorabiających – również spadek przychodów, ich zleceniodawcy nie zaakceptują wyższych stawek, albo będą chcieli się podzielić podwyżką sumy brutto. After all, nie są to ludzie wykonujący pracę esencjonalną, ale raczej doradcy, konsultanci, specjaliści od likwidacji problemów, etc.
- Co więcej! W przypadku „pełnego ozusowania” zwiększą się wydatnie koszty administracji centralnej i samorządowej. W tym momencie kilkadziesiąt tysięcy urzędników jest niejako ukrytych poza strukturą etatową. Objęcie wszelkich umów ZUSTAXem będzie kosztowo równoznaczne z ich powrotem na pełne etaty.
Kolejna fala, kolejny wybuch endemicznej dla tego kraju choroby podatkowej spowoduje tylko zmniejszenie konsumpcji i rynku wewnętrznego (w 2011 konsumcja gospodarstw domowych spadła REALNIE o 1,8% w porównaniu do 2010 – nastąpiło wtedy ODWRÓCENIE TRENDU z lat 2005 – 2009). Proszę mi nie wmawiać więc, że jest w tym kraju jakiś rzeczywisty i trwały wzrost PKB. Ludzie (mieskancy kraju) wydają coraz mniej bo coraz mniej mają.
Oczywiście, wszyscy pożal się Boże specjaliści i superspecjaliści będą wstawiać stary lwowski bałak o tym, jak jest dobrze i fajnie i jak nam rośnie, a wzrost wynika tylko i wyłącznie z zatkania dziur w drogach stertami pieniędzy. Ja nie przeczę, że, szczególnie jeśli chodzi o drogi, to bardzo ładnie to wygląda, a przy tym rzeczywiście jest funkcjonalne, ale proszę pamiętać, że koszty ekologiczne i infrastrukturalne sieci drogowej w Polsce to ok. 67 mld zł rocznie (dane z 2010 r.). Podczas gdy podobno zlikwidujemy niedługo dalsze 4000 km linii kolejowych (koszty ekologiczne i infrastrukturalne sieci kolejowej w Polsce to ok. 4 mld zł, a na tonokilometr/pasażerokilometr są znacząco niższe). I kto zapłaci koszty owego „dynamicznego wzrostu” i rozwoju architektury krajobrazu oraz elewacji poziomej na zielonej polskiej wyspie?
Dlatego też, drodzy Państwo, udając się na te rozmaite Marsze w dniu Święta Niepodległości, zadajcie sobie pytanie (skoro już będziecie tam w dużej, a nawet wielkiej grupie) – kto o utrzymanie (a raczej o odbudowę) niezbędnej dla zachowania (również ekonomicznej, bo i na tym niepodległość polega) niepodległości infrastruktury będzie walczył? Czy dalej ma to być ten kopany w cztery litery drobny przedsiębiorca i pracownik małej firmy? Przepraszam, zapomniałem o dysponującym największym (przeciętnie rzecz biorąc) dochodem do dyspozycji per capita w tym kraju, emerycie…
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka