©Adam Zyglis
©Adam Zyglis
Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski
327
BLOG

Korek z Narodem, Naród z korkiem

Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

Polacy to jednak zadziwiający naród. No może narodek. Można by pomyśleć sobie, że istnieją w nim potężne grupy, o rozmaitych zresztą orientacjach politycznych, walczące zaciekle o swoje prawo do rezygnacji z praw. Czynnego prawa wyborczego, prawa do otwartej dyskusji, prawa do reprezentacji, w końcu prawa do posługiwania się językiem polskim. Bronią natomiast zaciekle swojego prawa do szufladkowania, do dzielenia, do bycia półgłówkiem, do bylejakości werbalnej i intelektualnej.

Ciekawy jest ten negatywizm. NIE: rozmawiamy, piszemy, głosujemy. A przede wszystkim nie chcemy sobie nawzajem przyznawać równych praw. Z tym, że ponieważ mówimy o dwu ekstremalnych grupach znajdujących się na przeciwległych biegunach spektrum (no, właśnie, jakiego?), te grupy rzecz jasna, no co? NIE chcą nawet, aby druga strona im te prawa przyznała, jednocześnie czynnie ich „tamtym” odmawiając. Obie strony robią to dość jawnie, obrzucając się nawzajem, co charakterystyczne, takimi samymi epitetami. Co o tyle nie jest dziwne, że popierane przez te grupy partie polityczne nie stronią od sięgania po ludzi aktywnych w poprzednim ustroju, a dzieci działaczy poprzedniej epoki spokojnie kontynuują rodzinne tradycje.

Daleki jestem rzecz jasna od potępiana w czambuł wszystkich, którzy za tzw. komuny zajmowali jakieś tam (czyli nie w ścisłej nomenklaturze) stanowiska w aparacie państwowym (choć myślę o nich jednak dość ambiwalentnie, pewien smrodek jakby pozostaje), ważniejsze wydaje mi się to, jaką postawę zajmowali przez ostatnie dwadzieścia lat (bo trudno porównywać np. sędziego sądu rejonowego trzydzieści lat temu i kogoś, kto kilkanaście lat temu zbił fortunę na tym, iż rzekomo wygrał 157 razy z rzędu w kasynie, żeby sięgnąć po pierwszy z brzegu przykład). Ale dość tej dygresji.

W rezultacie mamy sytuację, w której głosy interesantów i zwolenników stanowiących mniej więcej 20% uprawnionych do głosowania wystarczą do efektywnego sprawowania rządów. W rezultacie zasięg poziomy demokracji kurczy się do wartości obserwowanych w I Rzeczypospolitej (kiedy to ok. 12% mieszkańców, posiadając tytuły szlacheckie, było jedynym nosicielem czynnych i biernych praw wyborczych). Sytuacja taka bierze się między innymi z owej, rozpętanej przez ekstremistów-hunwejbinów, wojny w obronie własnej ciemnoty i ograniczeń.

Oczywiście nie jest uprawnione wnioskowanie, że Polacy jako naród nie są wobec takich faktów zdolni do samodzielnego rządzenia się. Natomiast jakość rządzenia, co gołym okiem widać, pogarsza się niemalże z dnia na dzień w wyniku swoistego chowu wsobnego i selekcji negatywnej, w rezultacie której ci, co ex definitio są reprezentantami wszystkich uprawnionych do głosowania obywateli, reprezentują co najwyżej partyjny, a czasami tylko zupełnie osobisty interes, a z racji przynależności do określonej struktury politycznej (nawet niekoniecznie do partii, my Polacy jakoś partii nie lubimy) umościli sobie miejsce w ławach, wdrapawszy się tam ponad głowami kandydatów, których wprawdzie poparło wielokrotnie więcej wyborców, ale mieli pecha należeć do struktury mniejszej.

Doskonale sobie zdaję sprawę, że mniejsza grupa jest znacznie łatwiejsza do kontrolowania i do przeprowadzania akcji typu MobCom, dlatego też główni gracze nie zwykli byli się oglądać na milcząca większość, zakładając prawdopodobnie, że milczą owce, a baran też owca, więc barany to są owe milczące i wszystko im jedno, który owczarczyk pilnuje stada. Tym bardziej, że raz tylko milcząca większość wystąpiła gromadnie, gorzej, że zaraz dostała po nosie i schowała się do skorupki.

Wynika z powyższego, że jesteśmy, jako społeczeństwo, na pewnym rozdrożu. Albo pójdziemy drogą podziału klasowego – na Partię Wewnętrzną i jej pieczeniarzy oraz nielojalną wieczną opozycję rządzącej junty (około 20%-30% uprawnionych do głosowania) oraz zniechęconych, zdezintegrowanych społecznie i poddanych silnie scentralizowanej władzy proli, albo rozwalimy ten betonowy korek od dołu.

Tu dygresja będąca wyjaśnieniem. Wraz z realizacją planu zatykania trąby, tj. ograniczania ilości obywateli mających rzeczywisty lub potencjalny wpływ na kształt i sposób rządzenia krajem, nieuchronnie postępuje centralizacja kraju. Rządząca junta, jedna lub druga, musi sprawować bardzo ścisłą kontrolę, przede wszystkim nad personaliami. W tej sytuacji nie zostaje dużo pola manewru w zakresie rzeczywistych decyzji, poza decyzjami dotyczącymi krótkoterminowej polityki wydatków i przychodów, dość naturalne będzie więc złożenie długookresowych decyzji dotyczących rozwoju kraju w ręce przedstawicieli lobby przemysłowego (lokalnego odpowiednika Military/Industry Complex, z oczywistym odłączeniem czynnika militarnego jako czegoś zupełnie nie comme il faut (chociaż zatrudnienie w tym sektorze odgrywa ważną rolę w procesie utrzymania pozycji, bo już nie władzy, przez juntę).

Na razie nic nie wskazuje na to, że którakolwiek z sił politycznych Polski ma świadomość istnienia innej drogi. Piszę sił politycznych, ponieważ one istnieją tylko dwie: junta i beneficjenci (dobra nazwa dla kapeli weselnej ), wraz ze swoją koncesjonowaną opozycją (za którą uważam nie tylko tych śmiesznych kolorowych odmieńców, będących rzekomymi krytykami junty ale i czerwone baronostwo, reprezentujące rzekomo będącą w opozycji koktajlową lewicę) a z drugiej strony mocno skupioną wokół symboli narodowych i wartości chrześcijańskich (przynajmniej deklaratywnie, wszak to polityka) i, nie da się ukryć, Smoleńska.

Czasami „opozycyjni” wychodzą leciutko ze skorupy (debata ekonomistów, prof. Gliński), machają i puszczają perskie oko do milczącej większości, ale chyba bez większego przekonania.

Pozostaje więc wysadzenie korka, ale pozwolę sobie zauważyć, że krwawe rewolucje to kategoria w Polsce niepopularna (w końcu nawet w szczycie polskiego jakobinizmu powieszono na latarniach kilkanaście osób zaledwie, większość i tak in effigio), a mieszkańcy betonowego korka mogą ignorować protesty i wybuchy frustracji pozostałej części (nie da się ukryć że protestować będzie głównie „ta druga połowa”, aczkolwiek nie zamierzam sugerować, że np. w marszu w obronie TV Trwam brali udział ludzie pozbawieni stanowisk przez zwycięstwo wyborcze obecnej junty.

Co skłania mnie do wniosku, że rozwalenie korka może nastąpić poprzez zwycięstwo wyborcze hardkorowej opozycji i późniejsze wymuszone oddolnie ewolucyjne lub rewolucyjne zmiany. Taka konkluzja niesie za sobą jednak duże ryzyko, że zmienią się jedynie mieszkańcy betonowego korka, a mechanizmy działania pozostaną te same. Z drugiej strony, sama zmiana narusza spoistość korka. Ze strony trzeciej, to co wydarzy się u nas będzie pochodną wydarzeń w mega korku Unii Europejskiej. A tam, niestety, „ciotka Allemania zdrowa i za mordę mocno trzyma”…

Krzysztof Rogalski

Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka