„No, to już jak pan uważa” – to zdanie można usłyszeć wszędzie. U fryzjera, u dealera, zarządcy serwera i encyklopedii komiwojażera, rymując częstochowsko. O ile u fryzjera, czy wędrownego sprzedawcy encyklopedii słowa takie nie rażą, o tyle usłyszane u lekarza, u prawnika lub w gabinecie urzędnika samorządowego (tam brzmią one z reguły „przedsiębiorca jest samodzielnie odpowiedzialny za przestrzeganie właściwych procedur związanych z … i dochowanie należytej staranności w zakresie…”, naprawdę, ci ludzie potrafią jednym tchem wygłosić taką formułę, pewnie ćwiczą przed lustrem) , niepokoją w stopniu co najmniej poważnym. Bo co to niby ma znaczyć, kiedy specjalista, np. w zakresie medycyny (a tym wszak jest lekarz, zresztą w tym konkretnym przypadku chodziło nawet o kogoś z tytułem profesorskim), mówi nam, że jego NAJLEPSZĄ RADĄ jest zrobić jak uznamy za stosowne BEZ OGLĄDANIA SIĘ NA JEGO „EKSPERCKĄ” OPINIĘ? Co więcej, on wcale takiej eksperckiej opinii wygłosić nie chce. Bardzo jednak chętnie za owo „nie-wygłoszenie” opinii weźmie od nas bezpośrednio lub pośrednio (za pośrednictwem NFZ, a więc z odpowiednimi narzutami) pieniądze.
- Unikanie odpowiedzialności
Otóż, dzieje się tak dlatego że CHCEMY UWOLNIĆ SIĘ OD ODPOWIEDZIALNOŚCI. Formuła „jak pan uważa” zwalnia nas od niej w sposób niemalże doskonały. Wszak nie sugerowaliśmy żadnego rozwiązania, nie przedstawiliśmy rozwiązania preferowanego, nie zachęcaliśmy i nie zmuszaliśmy. A więc jest pozamiatane, w dodatku zgodnie ze światłymi zasadami europejskimi (żadne szczególne rozwiązania nie są preferowane). I słusznie nam się za to pieniądze należą! Bo przecież nie za to nam płacą abyśmy się (doktor medycyny, ratownik na plaży, urzędnik w magistracie) narażali na potencjalne konsekwencje własnych działań. Nie, nas tu, na tym odpowiedzialnym stanowisku postawiono, i zgodnie z definicją owego stanowiska, stoimy na nim, więc remuneracja słusznie nam się należy. A odpowiedzialność? No cóż, właśnie przerzuciliśmy ją na tą drugą stronę. Jak to kiedyś mówili w mojej branży „najważniejsze to zdefiniować czyj to problem, ucieszyć się, że znowu nie nasz, i iść dalej”. Zwalniamy się więc, ochoczo. I co więcej, ponieważ zwolniliśmy również swoje komórki mózgowe od myślenia jak uniknąć odpowiedzialności, ich wysiłek może zostać skierowany w inną stronę. Na przykład… jak uniknąć myślenia o problemach naszego klienta-petenta w ogóle.
2. Unikanie myślenia o drugiej osobie
To jakby druga odsłona „jak pan uważa”. Oznacza to zdanko-wytrych, w tym kontekście: skończyłem z myśleniem na Twój temat i na temat Twoich problemów i na temat tego co ty w ogóle do mnie mówisz, drogi rozmówco, dyskutancie, petencie, kliencie, pacjencie, podatniku. Nie będę więcej zajmował się twoją osobą i twoim problemem. Nie chce mi się, nie płacą mi za to, wreszcie – nie chcę się zmęczyć. W końcu praca nie polega na męczeniu się tylko na TRWANIU NA WYZNACZONYM i REPREZENTOWANIU. Wystarczająco się gimnastykuję intelektualnie próbując… No właśnie, co próbując osiągnąć? Ano, JESZCZE WIĘKSZY SPOKÓJ. Albowiem, skoro już wyłączyłem odpowiedzialność i wyłączyłem myślenie o tym jak w stosunku do drugiej osoby – rozmówcy zachować, co mu powiedzieć i czy zwracać w ogóle uwagę na to, co tamten mówi, to i możemy pójść dalej…
3. Jak myślę, to się męczę
No właśnie. Męczę się, usiłując zrozumieć wewnętrznie sprzeczne przepisy i ich wykładnie. Męczę się usiłując standaryzować i ujednolicić (a niby Państwo myślą skąd wzięła się możliwość odmiennej interpretacji np. przepisów podatkowych przez różne Izby Skarbowe albo kryteriów horyzontalnych programów operacyjnych przez Urzędy Marszałkowskie?). Skoro zaś jest niejednolicie, to również nie będę sam myślał jak być powinno tylko przyjmę do wiadomości, lub przekaże dalej, to jest (w moim przynajmniej mniemaniu) niżej, maluczkim, którzy i tak wiedzą, że zależą przede wszystkim ODE MNIE (no bo w tym miejscu mnie postawiono, etc.). Zwalniam się więc z odpowiedzialności za analizę, za czytanie ze zrozumieniem, za interpretację, za RÓŻNIENIE SIĘ od innych. Co więcej, przecież skoro infrastruktura najdroższego mi, zapewniającego mi wikt i opierunek PAŃSTWA na to pozwala? Albo właśnie mam to PAŃSTWO w d…użym poważaniu i uważam jego mechanizm (słusznie) za opresyjny i inherentnie kleptokratyczny – wtedy również przecież nie będę MYŚLAŁ i INTERPRETOWAŁ bo złowrogi mechanizm, etc. Zresztą, męczy mnie to i już. PRZECIEŻ WIEM JAK JEST. A kto myśli inaczej ten dupek niewart mojej uwagi. Więc nie muszę, naprawdę. Jestem jaki jestem i będąc jakim jestem, jestem wartościowy albowiem jestem europejski i nowoczesny albo wręcz przeciwnie konserwatywny więc ostoją jestem i przez samo swoje bycie W TYM MIEJSCU NA KTÓRYM MNIE USTANOWIONO.
4. Czyja wina? Bo przecież nie moja
Rzecz jasna są powody i przesłanki dla których można skierować podejrzenie na system wychowania (albo raczej demontowanie indywidualnego kształcenia, odbywające się od lat nieco ponad 20, od ministra Handtkego), na uczelnie wyższe, które powstały po to, żeby spełnić rolę wentyla bezrobocia, ściągnąć z rynku młodzież, która inaczej zasiliłaby szeregi bezrobotnych od razu a nie za pięć lat. Do tego dołóżmy kult certyfikatu, prawdziwie europejską religię uniwersalną i nie-denominacyjną, praktykowany przez różne Dyrektoriaty, certyfikatu, który ma stanowić absolutny dowód wiedzy ikwalifikacji, a także równoprawny substytut doświadczenia, i mamy częściową odpowiedź. A zjadaczowi chleba i fanowi ciepłej wody w kranie tylko w to graj! Nie oznacza to, że uważam, iż nie należy jeść chleba (chyba, że próbujemy się odchudzić), zwłaszcza tradycyjnie pieczonego, ani, że ciepła woda w kranie jest niewłaściwa a korzystanie z niej jest przestępstwem, wręcz przeciwnie. Stworzono odpowiednie warunki i tzw. milcząca większość korzysta z nich nałogowo (zwłaszcza, jak myślę jasno powiedziałem, wszyscy ci, którzy są beneficjentami redystrybucji wytworzonej wartości dodanej za pomocą podatków, a odpowiadają oni za 1/3 aktywności ekonomicznej i quasi ekonomicznej w Polsce). Milcząca większość ma to do siebie również, iż ochoczo korzysta z możliwości manifestacji swojego nieczynnego prawa wyborczego, nie uczestnicząc w procesie wybierania swoich przedstawicieli. Powody są dwa – pierwszy, oczywisty, wynika z faktu konieczności podjęcia decyzji, tutaj nie można powiedzieć „jak pan uważa”, bo to właśnie nas pytają się jak uważamy, drugi, mniej oczywisty, wynika z takiej konstrukcji ordynacji w tym kraju aby odebrać Kowalskiemu bierne i obrzydzić czynne prawo wyborcze.
5. Co dalej, czyli ulegamy i odreagowujemy
W ten oto sposób zaczynamy prowadzić życie podwójne albo i potrójne. Walczymy o odsunięcie odpowiedzialności w kontaktami ze „stronami trzecimi”, jednocześnie walcząc o akceptację decydentów, w stosunku do których czujemy pewien respekt, ale i przecież pogardę (tradycyjną w naszym społeczeństwie od lat czterdziestych i wprowadzenia tradycji szefów „z awansu społecznego”), ponieważ wiedzą, że i „tamci” nie myślą i nie analizują i nie przemyśliwują. Bo gdyby tak było, to inaczej przecież by ich własna praca wyglądała. Nie byłoby wewnętrznie sprzecznych legislacji, nie byłoby gąszczu durnowatych rozporządzeń, „akcji” malowania trawy. Więc przytakujemy, mówimy „tak jest jak się państwu wydaje”, ale frustracja, tam, w środku rośnie. Aż w końcu wytrzymać nie można, to przecież mamy metody na odreagowanie, na samo-kreację, na upust frustracji zgoła bardziej kulturalną od bicia bliźnich fizycznego – oto powstaje kasta flagelantów internetowych. Ale innych zupełnie od tych średniowiecznych, sami przecież biczować się nie będą, ani nie będą lubili. Flagellować innych. Rzecz jasna. Bo siebie to po cóż, czyż ja POSTAWIONY ABYM STAŁ TAM GDZIE MNIE POSTAWIONO, czuję jakąkolwiek potrzebę samoflagellacji? Otóż, oczywiście nie! Więc idziemy „w internet”, pod „nickiem” oczywiście, nie pod własnym imieniem i nazwiskiem, bo po pierwsze ktoś mógłby zauważyć że my to my i że mamy pogląd, a to nam może poważnie zaszkodzić, albo co jeszcze gorsze, pogląd ten jest może niezgodny z tym, co jest akceptowane tu lub tam, i problem gotowy. A tak, możemy „swobodnie podyskutować”, „wymienić poglądy”, argumentować i szermować intelektem, tylko…
6. Wolność nagła i co dalej?
I co z taką wolnością robimy? Tak skrupulatnie ćwiczyliśmy się w sztuce nie-myślenia, nie-argumentowania, nie-czytania i nie-rozumienia, że z owej dyskusji swobodnej nici. Totalne. Jak cepem tylko towarzystwo w siebie nawzajem a i na oślep wali. Z tym większą przyjemnością walimy, że bez konsekwencji przecież, incognito, a więc nikt w „prawdziwym świecie” tego nie zobaczy. Bo prawdziwy świat to nasze osiem godzin do odpukania, to nasze premijki i trzynastki (jeśliśmy urzędnicy), to nasze granty europejskie, to nasze kontrakty na dostawę usług od samorządów… To nasze „jak pan uważa”, wielkim neonem pisane.
I nic to, że nie potrafimy argumentować, nic to, że nam się fakty mylą, że „Piłsutski” pisze, że wiedzę o „naszej przeszłości” czerpiemy z emitowanych w TV Historia powtórek „Dziennika Telewizyjnego” (wnioskując potem, że „kiedyś politycy byli uczciwi i troszczyli się o ludzi, a bezrobocia nie było”), że gramatyka to pojęcie dla nas obce i wrogie, a ortografia pojęcie wrogie i obce. Zawsze wszak możemy powiedzieć „sam jesteś głupi, ty głupi bucu” albo wyzwać od pisuarów ,moherów, rydzyków lub ewentualnie, jeśli potrzeba chwili to rzucic k***ą i wyzwać – w protiwpołożną – od PO-łgłówków, złodziei, fanów seryjnego samobójcy. Niektórzy zresztą znaleźli się znakomicie w tym genre i zdaje się, że zasmakowali w nim, a i więcej, uczynili z niego sposób na dorobienie aliboli na główne źródło zarobku. Dlaczegóż tak się stało? Bo po latach już nie potrafią inaczej niż być wiernymi odtwórcami idei czy też haseł podrzuconych przez innych. Bo całe ich wykształcenie na tym właśnie, na powtarzaniu jedynie słusznych zbitek słownych, w podstawówce, liceum i na studiach polegało.
Argumentować i myśleć to zbyt skomplikowane. Tym bardziej sprawdzić źródło samodzielnie. Klasycznym przypadkiem takiej chutzpah wykształceńca jest podejście typu „ty (tu najlepiej epitet obraźliwy), piszesz (tu spłycony do nonsensu opis, broń Boże parafraza) a JA uważam, że jest inaczej. Ponieważ TY piszesz coś co uważam (bo jestem najpiękniejszy w swojej anonimowości) za bzdurę totalną, więc to na TOBIE służy ciężar udowodnienia, że jest inaczej a JA i tak odrzucę twoje dowody, jeśli nie będą mi się podobać”. Dyskusji nie będzie. Dyskusja, jak myślenie, męczy. Tylko skąd brać hasła, kalki, żeby było wiadomo w którą stronę nawalać? Ano od tego są tzw. autorytety, często przyjmujące postać lub wręcz tożsame z pojęciem „celebryty”.
7. Tata, a celebryta powiedział…
No właśnie. Celebrycki autorytet musi zbudować sobie zewnętrzne pojęcie o własnej nieomylności niejako sam (tzn. z pomocą przekaziorów, przyjazne medium, czy to gazeta czy radio czy portal internetowy)- media są pomocne, ale potrzebny jest nie tyle intelekt, ile specyficzny rodzaj pewności siebie.
Przykłady? Znamy wszyscy. Również w pisowni oryginalnej
„Samo pomyślenie jest zbrodniom”
„Reprezentuję europejskie wartości, więc wiem lepiej”
„Jestem profesorem”
„O rzeczach, którymi się interesuję piszę ze 100% pewnością, o innych tylko z 99,9%. Tak po prostu jest”
„Wszyscy to wiedzą”
„Wszyscy Polacy tak uważają”
„Wszyscy prawdziwi Polacy tak uważają”
„Wszyscy nie-Wolacy tak uważają”
Wygłosiwszy te rytualne zaklęcia kultu chutzpah, możemy przejść dalej możemy wygłaszać już dowolne bzdury, a zarzuty odpierać w myśl zasady „mam rację albowiem mówię że mam rację i jestem powszechnie znany a jeśli nie mam to patrz powyżej, tłumaczyć się nie będę”. I potem mamy kwiatki:
P:„Czy naprawdę uważa pan, że przemówienie Becka zmusiło Hitlera do wojny?”
O:„Tak, to się nazywa dyplomacja”
P:„Czy wie pan co to jest kapitał”
O:„Tak, kapitał to pieniądz”
P:„Czy uważa pan że 1211 studentów na 5900 to zupełny brak reprezentacji?”
O:„Jest pan pewnie potomkiem antysemity”
P:„Czy naprawdę uważa pan/pani że…”
O:„To tylko TACY JAK WY uważają, że w ogóle może być odwrotnie”
8. I konkluzja… wreszcie
Po co było pisać taki długi tekst o sprawach, o których wszyscy wiedzą, i przecież nikt, naprawdę nikt, nie jest taki ograniczony, żeby zachowywać właśnie w taki sposób (a przytoczone powyżej przykłady postaw, zachowań i wypowiedzi pochodzą niewątpliwie od kosmitów albo od tego 0,001% oszołomów, którzy są wszędzie…). No właśnie. A rezultat jak w tej rosyjskiej bajce. Nieważne kto ma rację, nie można zakładać tego z góry, inaczej NIC nie wydyskutujemy i DO NICZEGO nie dojdziemy. Tylko coraz bardziej będziemy się okopywać i ostrzeliwać. Nic dobrego z tego dla NAS jako społeczności nie wyniknie. Ale można wyniknąć dużo dobrego przecież dla pojedynczych indywiduów. Odprężą się, a i zarobią. A skoro innym się nie podoba? No to już jak pan uważa…
I w ten sposób stajemy się powoli bezrefleksyjnym bydełkiem, niezdolnym powiązać skutku z przyczyną, niezdolnym zrozumieć przeczytany tekst (podobno ok. 20% 15-latków tego nie potrafi, piękny wynik, możemy sobie pogratulować). Jeśli jeszcze wprowadzimy te „tablety” z „darmowym” zestawem „jedynie słusznych” podręczników, zabijając autorskie programy to osiągniemy cel, przeznaczony dla nas przez innych – podzielimy się na „elitę”, sprytną, nauczoną manewrowania, niezbyt „analityczną”, za to wytresowaną w szukaniu maksymalizacji własnych korzyści (taka teoria gier niekooperatywnych dla ubogich – skoro działanie dla dobra społeczności jest trudne i skomplikowane, a więc bezzasadne, a w dodatku źle „ONI” na to patrzą, idźmy do Drugiego Najlepszego Optimum i zapewnijmy maksymalne zaspokojenie własnych potrzeb) i „proli” – zrezygnowanych, dryfujących, niechętnych do partycypacji. Wśród „elity” wystarczy już tylko wydzielić tych superuprzywilejowanych członków Partii Wewnętrznej – dożywotnich i dziedzicznych euro deputowanych, niewybieralnych urzędników Najwyższych Komisji, Delegatur i Dyrektoriatów. Żeby miał kto wszystkim mówić, co mają uważać, kiedy mogą sobie uważać.
A ja uważam, Drodzy Państwo, właśnie, że będzie dokładnie tak.
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka