Przyznam się, że jestem specyficznym gatunkiem grafomana, więcej czytam niż piszę i to pisanie przychodzi mi z trudnością, a nawet niespecjalnie je lubię. To wysiłek, trzeba słowa układać i dobierać, jeśli to ma być publicystyka, to i fakty sprawdzić i ustawić w szeregu, jak za przeproszeniem kaczki. Dlatego też, kiedy uważam, że coś powinienem (na blogu lub nie, czyli prywatnie) lub kiedy muszę (bo praca zmusza) napisać to się męczę i zamiast tego np. przeglądam inne blogi, stwarzając iluzję „pracy” – wszak siedzę w Internecie i „szukam źródeł”. I przygnębienie mnie czasem ogarnia.
Bo „inni”, blogerzy salonowi i antysalonowi, zależni lub nie, nazwisko mający lub nie, tytuł mający lub nie, demonstrują taką łatwość pisania i dowodzenia prawd, że aż się zawstydzam, iż z jednej danej (zwanej popularnie „cyfrą”) nie potrafię takiego bogactwa „całkowicie logicznych” konkluzji wydobyć.
Oto kilka przykładów:
- Z faktu, iż w pewnym kraju do wyborów poszło 48% uprawnionych, z których 39% głosowało na pewną partię wynika, iż większość mieszkańców tego kraju „zdecydowanie popiera” ową partię i to co ona sobą reprezentuje.
- Z faktu, iż w innym kraju do referendum poszło 46,5% wyborców z których 87% głosowało za impeachmentem prezydenta, a partia rządząca która ogłosiła referendum szuka teraz wszystkich możliwości i kruczków aby 46,5% przekształciło się w ponad 50%, wynika „zagrożenie dla demokracji”.
- Z faktu, iż w pewnym kraju przyrost PKB (y-o-y) wyniósł od 3,9 do 4,3%, przy czym dotacje netto z UE (w omawianym okresie) podobno odpowiadają za 0,7%, odpowiadają również za spadek bezrobocia o 1,2%, przy czym w omawianym okresie bezrobocie wzrosło do 12,5% (z 12,4% na koniec poprzedniego okresu), wynika, iż kraj ten jest krajem niesamowitego sukcesu. To nic, że dodatkowo konsumpcja spadła realnie, że zmalały emerytury i renty a zadłużenie jest ukrywane pod dywanem.
- Z faktu, iż inny kraj wyciągnął się z ujemnego przyrostu PKB (-6,7%) trzy lata temu do +1,8% w roku zeszłym, niestety, ma już całe dwa kwartały ujemnego przyrostu PKB w tym roku, wynika „bezapelacyjna klęska nieodpowiedzialnej polityki rządu”, który oczywiście jest „zagrożeniem dla demokracji”. Przy okazji warto wspomnieć, iż środki funduszu spójności dla tego kraju zostały zamrożone w I kwartale, a szacunek trendu wskazuje na zerową zmianę w 2012.
Zdania takie wygłaszane są i przez sympatyków obecnej junty, tfu, przepraszam… koalicji, jak i opozycji parlamentarnej (tu mała uwaga – świetnie, że przy tej akurat opozycji pojawia się kwalifikator „parlamentarna”, pozwolę sobie pójść dalej – wprowadźmy terminy „inteligencja parlamentarna” i „argumentacja parlamentarna”). Tych szczególnie, którzy mają wstręt do polskich liter i znaków przestankowych, oraz tych, którym blogowe teksty piszą inni. Ciekawe, czy jest tu jakaś zależność.
W tego rodzaju tekstach widać jedną podstawową tendencję: cokolwiek przesuwa środek ciężkości na prawo i cokolwiek zakłóca hegemonię zabetonowanego establishmentu „wielkich partii” jest jednoznacznie złe. Niezależnie od tego, czy siedzisz w ławach junty czy anty-junty. Przepraszam, koalicji lub opozycji.
Widać w tym pewien kult specyficznie sformułowanego „middle-of-the-road”. Kult mniej więcej się nie przejmującego, zajętego budowaniem osobistych fortunek albo po prostu dobrobytu, nie wychylającego się, będącego za, a nawet przeciw elektoratu. Albo nawet nie-elektoratu. Bo znacznie lepiej byłoby, żeby po prostu nie chciał egzekwować swojego czynnego prawa wyborczego. Ponieważ ograniczyliśmy już prawo bierne, pozostaje tylko „demokratycznie” i „obiektywnie” zniechęcić do partycypacji.
Aha, i jeszcze bardzo ważna rzecz – musimy naszych milusińskich obywateli (a raczej proli orwellowskich) zniechęcić do jakiejkolwiek myśli o egzekucji praw. Najlepiej, Bismarcka za wzór również i w tym mając, pokazać „jak się robi politykę”.
W ten sposób pozbywamy się podstawowej trudności politycznego przywództwa kraju, a mianowicie problemu wymyślenia odpowiedniego programu lub hasła politycznego oraz jego egzekucji lub, jak kto woli, implementacji. Wystarczą nam proste dwubiegunowe, czarno-białe skojarzenia:
MY – dobrzy, ONI – źli.
Nigdy więcej ONYCH.
Przecz z NIMI.
Bo WY to zawsze.
Bo ONI to zawsze.
Nie ma wolności bez MYCH (i pewnie szczurów też).
Nic bez ONYCH na naszych polach zielonych.
Ideologia nam totalnie niepotrzebna. A nawet szkodliwa. Bo przeszkadza konsolidacji NAS i tych z ONYCH, którzy w końcu zobaczą mądrość etapu. Nie wszyscy mogą, bo jak nie będzie ONYCH to nie będzie z kim wygrywać, a ciągle trzeba z kimś wygrywać. Znaczy z ONYMI.
Pozwolę sobie więc skapitalizować osobiste zyski na tych wykwitach mądrości i fontannach intelektu, przedstawionych powyżej, a co więcej podeprzeć się „ałtorydetem”, który ma powszechną „ledykimację” z nadania brukselskiego, niemagistrem Kwaśniewskim, który rzekł kiedyś jakże mądre słowa: „Polacy nie dorośli do wyborów jednomandatowych”. Ależ oczywiście, że nie dorośli. A kto nie uwierzył to mu trzeba zademonstrować. I te kilkadziesiąt milionów złotych wyłożone na pozornie „jednomandatowe” wybory do Senatu też się opłaciło. Idea pozornie się „skompromitowała”.
Wszystko to racja. Do JOW nasze społeczeństwo nie dorosło. Ale proszę mi powiedzieć, jak można nauczyć się pływać bez pływania? Nauka JOW i demokracji bezpośredniej będzie trudna, będzie to trwało, być może nawet kilkadziesiąt lat. Ale nieodwracalnie, lekcja taka przyswojona będzie, a jej przyswajanie zacznie się od wprowadzenia jednomandatowych okręgów i możliwości egzekwowania biernego prawa wyborczego przez każdego obywatela. I wszystkie te istniejące dzisiaj kliki i kręgi adoracji po prostu odpłyną w niebyt, bo nie będzie się opłacało po prostu organizować 460 czy 560 kampanii (a właściwie nawet więcej, bo nasze okręgi są za duże). Zresztą to temat na inną rozmowę.
Podsumowując: znakomicie widać ostatnio, jak interesy „wielkich partii” i wielkiego biznesu, (widać to nie tylko w mediach, widać to również na forach internetowych, rozmowy prywatne są w tym momencie pochodną tych dwu) są bronione, i to skutecznie przy udziale hunwejbinów o niewielkiej zdolności analizy sytuacji (nie zauważają, że zwykle każdy problem ma dwie strony, i że, na przykład, interpretować można trendy a nie pojedyncze liczby) i o zerowej skłonności do merytorycznej dyskusji. Bo pokazanie możliwości merytorycznej dyskusji jest zabójcze dla pieczołowicie zbudowanego i uszczelnionego układu. I dlatego ciągle będą wyciągane Plichty i „inne takie” i nie będą balonami z grochowin nas po uszach obijać, bo byśmy się jeszcze nie daj Boże obudzili. Aby pokazać, że obywatel powinien przede wszystkim zająć się swoim interesem, tak jak robią to duzi i mali, rzekomo demokratycznie wybrani przedstawiciele narodu.
Trudno jest mi sobie wyobrazić, co by musiało się stać, by nagle, w interesie partii mających realną władzę, było zwiększenie stopnia bezpośredniości demokracji, ale jak pokazuje przykład Rumunii, cuda się zdarzają. Intencje Ponty to już inna sprawa, ma się rozumieć.
Aha, no i jeszcze jedno – wiadomości polityczne i ekonomiczne z tych krajów, które zagrażają skonsolidowanemu Frontowi Faszystów Bezideowych należy na wszelki wypadek zaciemnić i zniekształcić do całkowitej niezrozumiałości.
Pozdrawiam, jak zwykle zadziwiony rzeczywistością
Krzysztof Rogalski
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka