Ponieważ wszyscy naokoło znów piszą o jakże pasjonującym temacie lemingów albo jakże pasjonującym temacie kolejnych „taśm prawdy”, ja napiszę o czym innym. Przede wszystkim z powodu niskiego potencjału intelektualnego jednej i drugiej dyskusji, opisujących co najwyżej wybrane symptomy problemu.
Natomiast dość ważna dla zrozumienia najnowszej historii Polski sprawa – wojna polsko-bolszewicka (nigdy nie wypowiedziana i nigdy nie zakończona) zbywana jest stwierdzeniami na poziomie „jak weszli to i zajęli, to arcybolesna prawda”. Paralela jak najbardziej zamierzona.
Nie mam zamiaru dokonywać analizy wydarzeń, tylko zwrócić uwagę na pewien publicystyczno-publikacyjny fakt.
Otóż opisów tego, co działo się na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej pomiędzy 17 września a 4 października 1939 roku jest już dosyć sporo. Analiz za to żałośnie mało. Dla porządku pozwolę sobie wymienić te najważniejsze, najlepiej przygotowane:
Pierwsze miejsce należy niewątpliwie do prof. Ryszarda Szawłowskiego (ps. Karol Liszewski), autora trzytomowej monografii, będącej przede wszystkim zbiorem dokumentów i relacji, z niewielkim dodatkiem komentarzy autora (niewielkim w stosunku do rozmiarów 550-stronicowej monografii), która miała do tej pory cztery wydania: 1986 (Londyn) oraz 1995, 1996 i 1997 (Wydawnictwo Antyk, raczej niszowe – to ocena możliwości wydawniczych i siły finansowej a nie przekazywanych treści).
Drugie – do pracy, a właściwie rozprawki Jerzego Łojka (200 stron, mały format, trzy wydania, ostatnie w 1990 r.). Prof. Łojek zajmuje się głównie aspektami politycznymi – zarówno w zakresie działań polskiego rządu (i ogólnie, establishmentu) bezpośrednio przed wybuchem wojny i w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy jej trwania. Prof. Łojek miał, rzecz jasna, ograniczony dostęp do dokumentów, stąd też nie wszystkie fakty mógł znać i właściwie zinterpretować.
Ex aequo trzecie miejsce należy się następującym opracowaniom – Wiktora Krzysztofa Cygana „Kresy w ogniu - wojna polsko-sowiecka 1939” i jej uzupełnienie „Kresy we krwi” oraz Czesława Grzelaka „Kresy w czerwieni” (2008), „Wilno - Grodno - Kodziowce 1939” (2002), „Szack - Wytyczno 1939” (2001), które zawdzięczamy wydawnictwom Gryf i Bellona. Trzecie miejsce, bo nie są to całościowe monografie, ani tym bardziej analizy historyczno-polityczne.
Miejsce czwarte to Rajmunda Szubańskiego „17 września 1939 r.”. Dlaczego? Bo to zaledwie „żółty tygrys”. Nie mam zamiaru deprecjonować tutaj p. Szubańskiego, ale jego miejsce w polskiej militarnej historiografii wyznaczają, wg. opinii fachowców, „Krótki zarys działań wojskowych na wschodnich terenach Rzeczpospolitej we wrześniu 1939 r.” (nie czytałem, więc nie klasyfikuję) i „Polska broń pancerna w 1939 roku”, a nie ta mała książeczka.
Troszkę to mało jak na kampanię w wyniku której straciliśmy 50% terytorium Rzeczypospolitej, a co najmniej 250 000 polskich żołnierzy dostało się do niewoli (wydostało się z niej co najwyżej ok. 50 000), jako jej pokłosie kolejne setki tysięcy żołnierzy, policjantów i po prostu obywateli Rzeczypospolitej straciło życie. Nie będę wspominał nawet o dobytku i nieruchomościach, bo to wręcz śmieszne w kontekście agresji bolszewickiej.
Nie widzę więc poważnej, naukowej dyskusji o tym, co wydarzyło się w ciągu tych dwu – trzech jesiennych tygodni w Polsce (nie tylko na Kresach, w końcu przecież i Białystok znalazł się po tamtej stronie). Widzę natomiast skutki jej braku. Widzę niewiedzę i negację wiedzy na temat tych wydarzeń, kulminującą się w „kursie na zbliżenie z Rosją”, kampanii oskarżeń o „rusofobię”, a w końcu totalne niezrozumienie czym naprawdę była II Wojna Światowa (o ile istniało coś takiego – ja sam jestem bliski poglądowi o Drugiej Wojnie Trzydziestoletniej 1914 – 1945, lub być może była to Pierwsza Wojna Globalna 1931 – 1949).
Oczywiście, zakłamanie jest globalne i nie ogranicza się tylko do Polski. Ale czyż trzeba przyjmować standard minimum w badaniach historycznych, które w końcu są naukowymi? Nie można przecież. Standard minimum w fizyce teoretycznej prowadzi nas do…? A w medycynie? A w socjologii?
Paradoksem jest, że rządzą nami, mniej lub bardziej nieudolnie, historycy – których to rządy są chyba wynikiem selekcji negatywnej. Na pewno nie można liczyć, że nie będą drugi raz popełniać tych samych błędów. Większość już, przy aklamacji i aplauzie nawet ignorantów i ignorabimów, popełnili.
Krzysztof Rogalski
PS. Jak zwykle, nie liczę na zbytnie zainteresowanie notką. Zapomniałem dać w tytule słowo „leming”…
Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka