Łódź, 20 X 2008
W „Buncie elit” Christopher Lasch zamieścił intrygujący komentarz (trochę potargany przez polskiego tłumacza):
„Ponieważ debata polityczna jest zazwyczaj ograniczona do – jak je niegdyś trafnie nazwano – „klas mówiących”, staje się ona coraz bardziej zamknięta i konwencjonalna. Idee krążą w postaci haseł oraz odruchów warunkowych. Stara dysputa pomiędzy lewicą i prawicą wyczerpała zdolność wyjaśniania stanowisk i dostarczania rzetelnej mapy rzeczywistości. W niektórych kręgach sama idea rzeczywistości została zakwestionowana, być może dlatego, że klasy mówiące zamieszkują sztuczny świat, w którym rzeczywistość została zastąpiona przez jej symulację. W każdym bądź razie zarówno lewicowe, jak i prawicowe ideologie są dziś tak sztywne, iż nowe idee z trudem wywierają wpływ na ich popleczników. Wierni, odciąwszy się od argumentów i zdarzeń, które mogłyby zakwestionować ich przekonania, nie usiłują już wciągać przeciwników w spór. Ich lekturą są w znacznej mierze dzieła pisane z identycznego z ich własnym punktem widzenia. Zamiast podejmować nieznane argumenty, zadowalają się ich klasyfikacją na ortodoksyjne i heretyckie. Po obu stronach ujawnianie ideologicznej dewiacji angażuje energię, która z lepszym skutkiem mogłaby być wykorzystana do samokrytycyzmu – zanik tej zdolności jest najpewniejszą oznaką konania tradycji intelektualnej”.
Podobną myśl można znaleźć u Kisielewskiego: „Kto nie potrafi wypowiedzieć pochwały dwóch przeciwnych twierdzeń, ten nie ma prawa do wyboru jednego z nich”.
Rafał Ziemkiewicz (to tak w ramach rehabilitacji) podsumował paradoksalny, praktyczny wymiar powyższych kwestii:„Współczesna polityka jest robiona przez lewicowców, którzy siedzą na kasie i w zarządach koncernów, chadeków, którzy nie potrafią się przeżegnać, i konserwatystów z czwartą żoną”.
Kiedy zaczynałem tutejszą kanalistykę, obiecałem sobie, że nie wykasuję żadnej publikacji. Trzymam się swojego postanowienia i będę się trzymał – chociaż nie jest łatwo.
Gdybym mógł, usunąłbym mój poprzedni wpis. Chciałem nim katalizować trochę fermentu (biorąc pod uwagę skok licznika – mogło się udać), a myśl przewodnią dedykowałem raczej dogmatykom, niż samym bohaterom tekstu (podobnie jak dzisiejsze motta). Napisałem tak, jak dyktowało serce – to, co chciała głowa. Mało tego: podtrzymuję każde słowo. Szkoda, bo sama teza red. Ziemkiewicza jest słuszna: dziennikarze „Gazety Wyborczej” raz na jakiś czas stają na głowie, relatywizując (czyli właściwie – usprawiedliwiając) stan wojenny i postępowanie jego ojców.
Niestety, realia stały się beczką dziegciu w łyżce miodu.
Najpierw p. Rafał skonstruował wątpliwą krytykę, następnie „…Wyborcza” odpowiedziała publicyście w sposób agresywny i nieelegancki; Ziemkiewicz odparował w podobnej poetyce (z obydwu stron nie wyrażono choćby cienia szacunku względem oponenta) – nie obyło się bez osobistych wycieczek.
Ogółem, najchętniej wypisałbym się z tego konfliktu, bo nie odpowiada mi jego charakter, stylistyka i tematyka. Konflikt pozbawiony jest klasy, a nawet (ze względu na swój przedmiot) – dobrego smaku.
Jedna i druga strona trochę przemilczały, jedna i druga coś tam wyolbrzymiły (wystarczy porównać zestawienie dokonane przez Ziemkiewicza z zestawieniem „…Wyborczej” – dotyczą suchych, matematycznych faktów, a jednak się nie pokrywają… ki diabeł?!).
Może dotknął mnie aksjologiczny daltonizm, może jestem pryncypialny – ale to wszystko przypomina grę szarymi figurami na szaro-szarej szachownicy.
Tak czy inaczej - wpisu nie usunę.
Ziemkiewicz niech wreszcie zrozumie, że jego retoryczne kruczki nie są lepsze od semantycznych sztuczek stosowanych w „…Wyborczej”. Jest to czasopismo, które snuje wątek (między innymi) pacyfistyczny, więc siłą rzeczy samych superlatyw o stanie wojennym nie pisało. Doprawdy, prawicowemu publicyście nie wypada skarżypycić w ogólnopolskim dzienniku (mam na myśli „Rzeczpospolitą”). Rafała Ziemkiewicza stać na wysiłek, zebranie rozleglejszych materiałów, dokładne opracowanie tematu – i to powinien był uczynić.
Dziennikarze „Gazety...” niech wreszcie zrozumieją, gdzie pracują. Niech przestaną rżnąć głupa, udawać prometeuszy obiektywizmu i pluralizmu, skoro sami zbiorowo reklamują się hasłem „Nam nie jest wszystko jedno”. Zgrywają niewiniątka, podczas gdy każdą dyskusję faszerują protekcjonalnym opiniotwórstwem, a ich lider raz po raz wywraca kota do góry ogonem, na lewą stronę i z powrotem.
Jednak, w gruncie rzeczy – wszystko to (włącznie z moim komentarzem) jest odległe od meritum i realiów – wszystko unurzało się w tej Laschowej „symulacji”...
Inne tematy w dziale Polityka