Łódź, 20 V 2008
Uważam się za słuchowca – ale preferuję słowo pisane.
Może dlatego, że słowem władam choćby w minimalnym stopniu, natomiast z mową miewam poważne problemy. Na podobnej zasadzie, jako światowej sławy dysgrafik, preferuję klawiaturę – zamiast pióra.
W związku z powyższym, rzadko odbieram telefony – za to na SMSy reaguję natychmiast. Są precyzyjne i nieabsorbujące. Niestety, aparaty komórkowe czynią z interpunkcji wyzwanie niemal prestidigitatorskie. Uważam, że jest to przypadkowy ale bezpośredni atak na kulturę słowa.
Jednak, jakby na to nie patrzeć – lenistwo to marna wymówka. Jeżeli ktoś nie wie, gdzie stawia się przecinki albo apostrofy – to nie wie też, co te symbole oznaczają. Taki człowiek po prostu nie zrozumie czytanego tekstu. W gruncie rzeczy: nie umie czytać.
Kultura mowy… już praktycznie nie istnieje. Sam przyłapuję się na powielaniu głupich ale natrętnych wzorców.
Ostatnio w pewnej ultraniszowej telewizji prowadziłem dyskusję filmoznawców. Jestem zażenowany trudnością, jaką sprawiało mi płynne, precyzyjne konstruowanie wypowiedzi. Miałem ochotę przełączyć sam siebie. Ostatecznie do studia wparował producent – pochylił się nade mną i scenicznym szeptem bąknął kilka słów o „chujowości” mojej składni. Cóż, nie da się ukryć.
Co zrobić z tym fantem? Ćwiczyć. Ale jak? „Gimnastyka buzi i języka”?
Języka polskiego, żeby było zabawniej.
PS Pani S. podczas „Tańca z gwiazdami”: „Taniec był piękny, miejmy nadzieję, że oceny sędziów będą ambiwalentne”.
Parafrazując Władysława Sikorę: jakaż ona jest immanentna!
Inne tematy w dziale Kultura