Łódź, 22 XII 2007
Coraz częściej zdarza się , że czytam artykuły w gazetach, rozpatrując je pod kątem niniejszego forum - to znaczy: co tu wpuścić w mój kanał, do czego odnieść to kolejne ad vocem? Problem polega na tym, że „polemika z głupstwem, niepotrzebnie nobilituje głupstwo". Zdarza mi się zareagować na tekst powierzchowny, nieprofesjonalny, błędny - na tekst, z którym się po prostu nie zgadzam - jednak tekst taki musi spełnić dwa podstawowe warunki: (1) dotyczyć istotnego zagadnienia; (2) zawierać coś, co nazwałbym „minimum merytorycznym". Jeżeli autor nie uwzględnił w swoim artykule jakiejś, jakiejkolwiek cząstki elementarnej - jeżeli pozostawił próżnię w miejscu treści, kontekstu i logiki - wtedy ja, jako krytyk, staję się zgoła bezbronny. Bo jak krytykować próżnię? Jak wymierzyć nicości sążnisty pamflet?
W cyklu „Kondycja kina polskiego" („Gazeta..") ukazało się kilka ciekawych, charakterystycznych publikacji - a między nimi tekst „Kino idealistyczne, kino demokratyczne" Igora Stokfiszewskiego. Mój karmazynowy krajanin, jednoznaczny komunista o leninowskim wejrzeniu, zasługuje na coś więcej niż tylko wzmiankę w przelotnym wpisie - jednak na dzień dzisiejszy tylko tyle mogę mu poświęcić. Jego artykuł charakteryzuje się mnogością pojęć abstrakcyjnych - ich znaczenia wyraźnie odbiegają od znaczeń fundamentalnych, przez co cały tekst przypomina paranoiczny rebus. Bo cóż znaczy „kino demokratyczne"? Nic.
Jednak nie będę wybredny - wykażę się cierpliwością i dobrą wolą. Jak rozszyfrować „demokratyczną kinematografię"? Moje pierwsze skojarzenie - kino popularne. Filmami demokratycznymi są bez wątpienia „Gwiezdne wojny" - wiekopomnie popularne, hołdujące wszystkim zasadom ludowładztwa. Jednak Stokfiszewski, jak przystało na demokratę, gardzi większością. Interesują go projekty ostentacyjnie niszowe, zakonspirowane na strychach, po piwnicach, w elitarnych galeriach - dzieła trudne do rozczytania (eufemizm, te dzieła są zwyczajnie nieczytelne). Krytyk pisze o kinie, które jest „odpowiedzią na dynamikę przemian w łonie demokracji". To dziwaczne sformułowanie przypomina popłuczyny po „permanentnej rewolucji" - i zostaje przez autora doprecyzowane: „Kino, które dokonuje rewizji fundamentalnych pojęć - władzy, pluralizmu, relacji między większością i mniejszością oraz wynikających z niej konfliktów" . Jak w mordę strzelił - „Gwiezdne wojny"!
Igor Stokfiszewski na przestrzeni kilku stron maszynopisu zawarł więcej komunałów niż mieszczą całe juwenilia Sartre'a. Pan redaktor dokonuje jakichś paranormalnych interpretacji, pokątnych definicji - pozostając w dalekim dystansie od rzeczywistości.
Demokracja jest procesem, w którym grupy niemające reprezentacji w sferze publicznej - polityce, mediach, sztuce - wyłaniają się jako pełnoprawni uczestnicy życia. Demokracja zaczyna się wówczas, gdy to, co istniejące, ale niedostrzegalne, zostaje ukazane.
Demokracja jako proces - rzecz pachnie Orwellem (a troszkę Kępińskim), ale niech będzie.
Zresztą, zrozumienie tego fragmentu nie jest zadaniem prostym. Powstają zasadnicze pytania: co jest niedostrzegalne? Dla kogo niedostrzegalne - a dla kogo dostrzegalne? A może chodziło o rzeczy „niedostrzegane"? A może o tę osławioną Ideologię, która miałaby dusić świat? Ale dlaczego to nie zostaje sprecyzowane? W dalszym fragmencie autor rozwodzi się już tylko na temat bolesnego „aktu demokratycznego"... fuj.
Nieco później obrywa się „Sztuczkom" Jakimowskiego, ponieważ:
Obraz Jakimowskiego to zaprzeczenie kina, które byłoby w stanie sprostać nowym wyzwaniom demokracji. (...) W „Sztuczkach" nawet śmierdzące rynsztoki podupadającego Wałbrzycha jawią się jako baśniowe strumyki (...)
Poczciwy idealista (podobnie jak zachwyceni Marksem gimnazjaliści) wydaje się wierzyć w to, że tylko on jeden dostrzega Wielkie Błędy Świata. Czy naprawdę uważa, że nikt inny nie zwrócił uwagi na brzydotę Wałbrzycha? A może gryzie go ta podstawowa sprzeczność - że to właśnie „dziki kapitalista" (Jakimowski) ukazuje to, co „niedostrzegalne"? Przecież sam Stokfiszewski nie dostrzega uroku tkwiącego gdzieś głęboko pod powłoką popeerelowskiego pejzażu.
Zainteresowała mnie wzmianka na temat „nowych wyzwań demokracji". To taki sentymentalny wyimek z gomułkowszczyzny. Istotnie, demokracja jest systemem wybitnie niestabilnym - zgadzam się z przedmówcą.
(...) wykonawcą gestów losu czyni Jakimowski żebraka, sugerując tym samym, że nasza pozycja społeczna jest wynikiem przypadku, z którym powinniśmy się pogodzić (...)
Na tym przykładzie widać, w jaki sposób działa umysł Stokfiszewskiego. Najpierw konstruuje groteskowe wynikanie (pozbawione związku, czyli to w ogóle nie jest wynikanie), a następnie orgiastycznie wyrzuca z siebie pokłady bzdurnych insynuacji. Problem polega na tym, że „dziki kapitalista", nie może wierzyć w przypadkowość pozycji społecznej - w to wierzą tylko socjaliści. Ale, co ja się będę produkował - to Stokfiszewski jest tutaj geniuszem (inaczej by go nie publikowali w „Wyborczej", prawda?) - to on najlepiej wie, co autor miał na myśli.
Ostatecznie cały tekst klaruje się rzutem na taśmę - w ostatnim akapicie napisane à propos „Sztuczek"...
Takie kino nieświadomie wspiera wszystkie wybory większości, sugeruje nienaruszalność społecznych porządków i namawia do odpoczynku. Posługuje się anachronicznym pojęciem demokracji i polityki.
Z powyższych zdań można wyciągnąć ekstrakt - tak jak skraca się równanie matematyczne. Streszczenie mogłoby wyglądać następująco: „Takie kino wspiera wybory większości - posługuje się anachronicznym pojęciem demokracji". I tak oto wszystko staje się jasne - jakżesz mogę pojąć, co pisze do mnie Stokfiszewski, skoro operuje on swoim własnym, prywatnym słownikiem? A ja, ciemny jak ta tabaka w rogu, nadal łudzę się, że demokracja oznacza wybór większości... I tak oto, w sposób tak typowy dla komunistów, „demokracja" zatoczyła wielkie koło - by znów stać się synonimem idei totalnej. Idei, wedle której tow. Stokfiszewski podyktuje kinu jedynie słuszną tematykę i stylistykę - podczas gdy gust i pragnienia widzów będą tylko epizodycznym dysonansem trzeciego planu. Litości!
Inne tematy w dziale Polityka