Łódź, 21 XI 2007
Zabawne, że cztery miesiące temu inicjowałem niniejszy kanał w nastroju ogólnego rozczarowania kondycją współczesnego dziennikarstwa. Czwartą władzę podpiera niekompetencja, hipokryzja i fałsz. Dziennikarze polityczni, „profesjonalni", nagradzani - odznaczają się przewagą drugiego elementu; dziennikarze z działów „gospodarka", „ekonomia" czy „kultura" - biją wszelkie rekordy w dyscyplinie elementu pierwszego.
Front dzisiejszego „Dziennika" wydawał się nad wyraz atrakcyjny. We Francji socjaliści strącają kraj w erę kamienia łupanego (stoją pociągi, autokary, prasa, urzędy i służba zdrowia). Słusznie rozumował Stefan Kisielewski, życząc Francju stu lat komunizmu - spełniło się... zresztą, która z wypowiedzi Kisiela nie spełnia się dziś i nie spełniła w przeszłości?
Ja jednak, jako technofil (vide: Eddie Izzard na temat opozycji techno-fear a techno-joy) - jako technofil proponuję inną tematykę.
Z artykułów przedstawionych na pierwszej stronie dzisiejszego „Dziennika" wyłania się jeden wniosek: Axel Springer kokietuje koncern Amazon, nęci go i kadzi mu, bardzo nieelegancko i natrętnie (w końcu Niemcy). Na samym szczycie pierwszej szpalty redakcja wywaliła dziś ogromną reklamę Kindle'a - kieszonkowego czytnika cyfrowych dokumentów (książek, czasopism). Reklama została ukryta pod postacią artykułu - ale jaka to różnica? Prawda jest jedna („smutna, okrutna") - że zarówno frontalną publikację, jak i komentarz, który wysmażył p. Tomasz Plata, można potraktować jako przejaw ograniczenia umysłowego, kwitnącego bujnie ku chwale motta naszej epoki, tzn. „Przerost formy nad treścią!". Przerost globalny, przerost za wszelką cenę.
Tak, jak gobrowiczowszczyzna była rozkwitem niemocy twórczej, przez pół wieku uprawiała maruderię formalną, walcząc z Formą i formą się przerzucając - tak samo technokraci z początku XXI stulecia koniecznie chcą zasmakować czasów świetności swoich protoplastów. Technolog sprzed półtora wieku miał pełne ręce roboty (elektryka), nie nudziło się też temu, który żył w końcu XIX stulecia (mechanika) - ani też temu, kto miał okazję uczestniczyć w lawinowej ewolucji lat 80. Cóż mają począć publicyści w rodzaju p. Małgorzaty Minty - jeżeli nie zachwycać się tym, co już dawno wynaleziono? Kochany Ewentualny Czytelniku, jedenaście lat temu każdy mógł sobie sprawić Toshibę Libretto, przenośny komputer - urządzenie wielkości Skarbczyka, wyposażone w kilkanaście gigabajtów pamięci (zmodyfikowane wersje). Taka pojemność oznacza tysiące książek, utworów muzycznych i wszelkich innych dobrodziejstw kultury. W kieszeni.
Zaklęcie liter w cyfry (cóż, na tym to polega) ma pewne znaczenie rynkowe - jednak koszmarnie niewielkie. W artykule p. Minty rynek „trzęsie", drży, rewolucjonizuje - chociaż wszystko to miałoby wynikać tylko i wyłącznie z formy (właśnie tak!) dystrybucji. Rzeczona redaktorka zatrudniona jest w dziale „Nauka" (powinna wiedzieć, że pisma czyta się na laptopach od dwudziestu lat) - cóż jej do tego, czy literatura sprzeda się jako druk na papierze czy spięcia wśród krzemu?
Pani Minta pogrzebała dziś Gutenberga - jest bodaj miliardową osobą, która czyni podobny nonsens. Rzecz nie ma bowiem nic wspólnego z Bogu ducha winnym Gutenbergiem - a na dowód tego, każdy z Nas (czyli my obydwaj?) może sobie odpowiedzieć na proste pytanie...
Do każdego czytnika książek elektronicznych - nawet tego, który zostanie wyprodukowany w następnym tysiącleciu - będzie dołączona instrukcja obsługi. Jak zostanie ona sformułowana - jeżeli nie na papierze?
Wciąż zaczepiają mnie dwie dygresje. Po pierwsze: zauważyłem, że każdy, kto pisze o nowej technologii, każdy kto chwyta szpadel i podrywa się, hulaj-dusza, grzebać Gutenberga - każdy z tych osiołków, zanim przystąpi do brutalnego pochówku, musi najpierw biednego Gutenberga ekshumować, to znaczy - wmówić ludziom, że wciąż toniemy w książkach, gazetach, czasopismach... Jakim cudem nie kłóci się to ze statystykami (umieszczanymi kilka stron dalej, w dziale „Kultura"), według których ludzie już w ogóle nie umieją czytać, a książki kupują sporadycznie, przeważnie chrześniakom... Druga refleksja ma zakres nieco węższy - zastanawiam się, czemu (chcąc, nie chcąc) polskojęzyczna gazeta, jaką jest „Dziennik", bez umiaru szafuje dziś skrótem e-book (skrót ten, ja sam, prywatnie, lubię - ale nie w użytku publicznym, do cholery!).
Jako zawodowy informatyk (no, na wpół), drukuję artykuły z Internetu i zbieram w formacie papierowym - a filmy, muzykę i dokumenty zgrywam na nośniki optyczne, w kilku kopiach... Czemu? Bo jak się tak już doszczętnie świat zinformatyzuje, jak się tak będzie nadymać, naburmuszać, jak taki ważny będzie, że zupełnie nasra mu się w głowie - to wtedy przyjdzie jakiś Herostratos elektryk-amator, wsadzi śrubokręt, gdzie nie należy - pójdzie iskra i cała ta cywilizacja wyląduje na kwaterze u Gutenberga. Ot, co!
Inne tematy w dziale Polityka