Łódź, 16 XI 2007
Jakoś nie mogę zabrać się za konkrety - ilekroć zaczynam, tylekroć nie kończę. Szkoda, bo te teksty, na wpół urodzone, nie są przecież o niczym - mają swoje konkretne tezy. Może powinienem wreszcie skoczyć na głęboką wodę? Niech i tak będzie - hops!
„Katyń"
Obejrzałem ten film trochę wbrew sobie. Nie przepadam za Wajdą... mógłbym sformułować wiele zarzutów - ale sprawny umysł umiałby je zakwalifikować jako różnice pokoleniowe czy maruderię estetyczną. Tymczasem „Katyń" strofowali wszyscy, na różne sposoby... Recenzje były wielostronne, chociaż razem tworzyły jeden, donośny, gniewny ryk. Mistrz Wajda nie jest już Mistrzem - do tego sprowadza się fala krytyki, którą przetoczono po grzbiecie pana Andrzeja. Przyglądałem się tej egzekucji z pewnym zadowoleniem. Jak się rzekło, ja (smarkacz-profan-degenerat) utrzymuję, że większość dzieł Mistrza to plagiaty intelektualne, eufemistyczne kalki, pusta szarżyzna (od szarżowania) i koniunkturalizm stylistyczny. Te „wielkie, symboliczne obrazy", to wedle mojego gustu tandeta i operetkowa sztampa. Nie muszę się powstrzymywać, skoro już popełniłem zawodowe samobójstwo (jakiś czas temu, za pomocą niniejszego medium). Jednak nie piszę tutaj w pełni obiektywnie - tkwię w układach odniesień (filmoznawczych, estetycznych) - i odreagowuję cudze zachwyty za pomocą hiperbol... Dałbym się pokroić za „Ziemię obiecaną" i „Korczaka" - jednak resztę Wajdowszczyzny dzielę na dwie grupy: (1) dzieła mizerne lub znośne - (2) dzieła, które klinują polskie kino, są demagogicznymi referatami „na temat Polaka". Do drugiej kategorii zaliczam „Człowieków", szkołopolskie bełkoty, „Katyń"...
Z „Katyniem" dzieje się dokładnie to samo, co stało się z „Niewinnymi czarodziejami" - chociaż każdy element sam w sobie jest precyzyjny, odpowiedni - to brakuje tej jednej osoby, która stylistycznie ujednolici całość, zsynchronizuje wszystkie tryby, naoliwi osie - puści tę zabawkę w ruch... Brakuje reżysera. Mistrz okazuje się zupełnie nieporadny, jakby brakowało mu myśli przewodniej, koncepcji... a przecież, parafrazując: od koncpecji, to jest tutaj On!
Pan Kłopotowski sygnalizował, że Wajda przesiąkł PRL-owskim językiem. Jest w tym coś - bo nasz Największy nie umie być Polakiem par excellence - za to znakomicie potrafi go odegrać - w różnych wariantach. Tak jak wcielał się w Polaka moralnie zaniepokojonego („Bez znieczulenia"); Polaka, którego psychologię dyktowała agitka (szkoła polska), tudzież powstanie robotnicze („Człowiek z żelaza") - tak teraz próbował wcielić się w Wielkiego Polaka, jakim mianują go młodociani wielbiciele sprzed lat (obecnie - profesorowie, uznani krytycy, koledzy po fachu). Owoce tej kreacji („Katyń", wcześniej „Pan Tadeusz") pokazują, jak bardzo Wajda nie umie posługiwać się polskością... To, co Chęciński, Munk, Falk, Bareja czy Zanussi streszczają w pół gestu - u rzekomego Mistrza wymaga całej sekwencji, pokładów pustej pracy, pozerskich monologów... Aż chce się wziąć kilka obrazków z „Białego", kilka postaci, garstkę ujęć - i rzucić to naprzeciw całemu „patriotyzmowi" Wajdy - bo jego najnowsi bohaterowie są tak samo absurdalni jak protagoniści „Popiołu..." - tylko na odwrót, przerysowani w drugą stronę. Rozumiem, że realizm nie musi być kategorią nadrzędną - ale nawet poza nią „Katyń" wypada blado, nieprzekonująco - nie broni się na żadnej płaszczyźnie - chociaż eksploatuje wszelkie możliwe odwołania, narodowe sentymenty...
Dręczy mnie przeczucie, które rozważam w głębi duszy... Może Wielki Andrzej tak długo konformizmował się, kameleonizował, maskował - tak długo przybierał cudze pozy - że dzisiaj czyni to już automatycznie, nawet wbrew sobie. Może Wajda to mizerny uczeń, który doskonale zżyna na klasówkach (podpiera się prądami, stylizuje) - jednak dziś, kiedy zabrakło świeżej krwi, kiedy nie ma twórców, od których można ściągnąć formułkę czy wzór - dziś Wajda okazuje się bezsilny... Jego impotencja nie jest impotencją jednego reżysera - jest niemocą całej kinematografii... W gruncie rzeczy - usprawiedliwiam tego „geniusza".
Inne tematy w dziale Kultura