Łódź, 4 XI 2007
Podczas Wszystkich Świętych spacerowałem, jak zawsze - wieczorem i raczej dowolnie, głównie po Starym Cmentarzu na Ogrodowej. Wszystkich Świętych to najbardziej... ludzkie święto. Doskonale widać, że jeszcze jesteśmy ludźmi, że pamiętamy, mamy serca, a serca jeszcze pompują krew - i inaczej: że pamiętamy, skąd wzięła się nasza krew. Dzisiaj te rzeczy brzmią banalno-pretensjonalnie - ale Wszystkich Świętych i Zaduszki to żywa tradycja... więc czemu się wstydzić?
W każdym razie - ludzie drepczący pośród mogił, skupieni, każdy na swój sposób - to świetna antyteza wobec emocjonalnej atrofii.
Wciąż nie mogę znaleźć grobu R. - jak również nie mogę zebrać się w sobie (a raczej „w czasoprzestrzeni"), żeby zadzwonić do jego siostry... Nie będę się zagłębiał w ten temat - odkąd wróciłem do domu, mam ochotę mnożyć tu (w kanale) inicjały, wspominając wiele bliskich mi osób. Nie mam na myśli zmarłych, oczywiście - ale te serdeczne postacie, które gdzieś się zgubiły - gdzieś między wierszami CV.
Szukając grobowca R., natknąłem się na kwestę - główna aleja cmentarza oświetlona reflektorami, hałas pobrzękiwania bilonem. Nad wszystkim czuwała telewizja (nic dziwnego, skoro ten cmentarny festyn powstał z inicjatywy S.-seniora). Kwesta z roku na rok irytuje mnie coraz bardziej - a zwłaszcza senatorskie oblicza szczerzące się znad opasłych skarbon (teraz Kwiatkowski, uff...). Na szczęście, ten jarmark nie dosięga dzielnicy ewangelicko-augsburskiej... Niewielka to radość, bo okolice Scheiblera zaczynają zasiedlać świeżsi nieboszczycy - masowo karczuje się porosły tam bluszcz, poszerza się wąskie alejki, likwiduje zabytkowe mogiły - sąsiedztwo mojego dziadka traci swój niegdysiejszy, patynowy urok...
Włócząc się jak sentymentalny nekrofil, w mrozie, w świetle zniczy, poszedłem nad krytpę rodziny F. Przed pomnikiem siedziała blondynka - czy to była „paniczka"? Nie wiem. Przeszedłem, zwalaniając nieznacznie - zabrakło mi znicza, a bez niego brakowało mi jakichkolwiek pretekstów. Nawet gdybym miał lampkę, to jak się przedstawić? Ta cała historia zdążyła się zdezaktualizować i nikt o żadnych powiązaniach już nie pamięta - zresztą, one nie mają ze mną nic wspólnego. Niemniej jednak, od kilku lat odwiedzam grobowiec F. - choć sam nie wiem czemu. Fetysz nekrofila czy instynkt rodzinnego antykwariusza?
Wyszedłem z cmentarzyska pełen sił - tak energiczny, że pieszo skierowałem się w głąb Śródmieścia. Zaraz przy brzegu cmentarza zaczyna się kompleks Poznańskiego - a więc obecna "Manufaktura". Przedziwny kontrast - i naszpikowany skojarzeniami. Szedłem wzdłuż zaplecza kilka przecznic, z dłońmi wbitymi w kieszenie, kołnierzem postawionym - bez konkretnego celu. Rzadko teraz spaceruję - więc chciałem odreagować, skoro nadarzyła się okazja. Z ciekawości skręciłem w Gdańską, dochodząc do ulicy Mielczarskiego. Moja „próba beletrystyczna" zaczyna się w jednej z tamtejszych kamienic - stałem kilka chwil, na środku jezdni - myślałem sobie spokojnie... jak szybko powinienem wznowić pisanie? Jeżeli coś ma z tego być, to jak najszybciej, jak tylko uporam się z komplikacjami... ale to już trzeci rok, a i tak więcej skreślam niż piszę. Taką cenę płaci się za brak talentu.
PS Miałem potrzebę spisać tę trywialną notatkę... a że nikt mi nie broni, to ją nawet opublikuję. Co mi tam.
Inne tematy w dziale Kultura