New Jersey, 2 X 2007
Wciąż orbituję wokół Nowego Jorku, nie tylko myślą – ale też z bagażem. Trochę to rozprasza, jednak niewiele mogę poradzić: zobowiązania pozostają zobowiązaniami. Pogoda dopisuje, to znaczy przenika z ciepłej w południe, w bardzo chłodną około zmierzchu – co mi odpowiada, bo chłód, zimno, deszcz lubię.
Oglądając wciąż pejzaże na wpół legendarne (legendarne w bardzo dziwny sposób) – chodząc, oddychając, czując – wciąż podszczypują mnie różne myśli w głowie - głównie estetyczne... planując odwiedziny w muzeum Metropolitan, przypomniałem sobie komentarz, który powstał jeszcze w Myrtle Beach – o sztuce właśnie. Nie znajdowałem pretekstu, by go opublikować, więc dziś zaaplikuję go poza wątkiem zasadniczym. Na zdrowie.
„Prawdziwa sztuka jest zawsze współczesna” – tak stwierdził, o ile dobrze pamiętam, Dostojewski. Ostatnio wciąż przypominam sobie ten aforyzm, przy różnych okazjach, w odniesieniu do różnych dzieł i wypowiedzi. Wszedł mi w krew, bo ułatwia rozpoznanie „prawdziwej sztuki” – gdziekolwiek, czymkolwiek ona jest.
W lipcu „Gazeta...” opublikowała statystykę na temat uczestnictwa Polaków w kulturze. Wynik badań był łatwy do przewidzenia: Polacy nie odwiedzają muzeów, teatrów, kin; statystycznie uwielbiamy twórczość Doroty Rabczewskiej i Krzysztofa Krawczyka, a nie obchodzą nas Jan Kiepura czy galerie sztuki...
Słowem, jak w „Wojnie domowej” – „statysstysznie, to oni leżą”.
Rzeczone cyferki niesłychanie poruszły red. Tomasza Handzlika – aż napisał długi komentarz, istną elegię, w której załamywał ręce nad „stanem” polskiej kultury, że w kulturze „nie uczestniczymy”, że „kulturalni” „nie jesteśmy” etc. Wydawałoby się, że taki tekst to zwykła paplanina, grafomania nie warta uwagi. Niemniej jednak – po kilku tygodniach na łamach „...Wyborczej” pojawiła się replika. Napisał ją p. Mateusz Halawa – socjolog-publicysta. Z początku wsiąkłem w jego tekst, łudząc się nędznie, że odnalazłem bratnią duszę – a może towarzysza broni? Z wypiekami na twarzy czytałem artykuł wyśmiewający treny red. Handzlika. Ochoczo połykałem kolejne akapity. Na przykład:
„I tak okazało się, że Polak w kulturze nie uczestniczy. Tymczasem oczywiście uczestniczy, bo w kulturze nie uczestniczyć się nie da; zawsze jest jakaś kultura, tak jak zawsze jest jakaś pogoda. Pisanie blogów, czytanie komiksów, chodzenie na pielgrzymki, zamieszczanie filmów na YouTube, wyprawy na koncerty Dody, urządzanie mieszkania, oglądanie telewizji (...), hiphopowe bitwy na rymy (...) – to też kultura, tyle że popularna.”
No, i ja – czytając to, taki radosny, uśmiechnięty – aż nucę do pana Mateusza, że „z pana to jest ktoś, z pana to jest gość!”. I biegnę oczkami ku następnym słowom, wgryzam się wzrokiem w kolejny ustęp, a tam...
„»Gazecie« chodziło o kulturę wysoką, czyli sztukę.”
Sąsiad spuścił wodę.
Socjologom nie ufam – z zasady. W przypadku p. Halawy zrobiłem wyjątek i naciąłem się naiwnie jak dziecko. Za to „czyli sztukę” powinno się wokół autora rozpętać piekło godne frazy „lub czasopisma”. Nawet teraz, kiedy minęło tyle czasu, kilka tygodni – gniew we mnie wzbiera, aż się trzęsę... kąsać będę ad rem – ale nie łatwo opanować emocje.
Autor stwierdza, że w obrębie kultury popularnej sztuka nie istnieje. I kropka.
Ale czemu? Na jakiej podstawie...? Nie pada ani jedno słowo wyjaśnienia – żadnej estetyki, żadnej aksjologii, żadnej socjologii. Granica zostaje przeprowadzona prosto jak miedza: tam to są ludzie nieuczeni, a tutaj artyści. A do jakiej kultury należeli Arystofanes czy Szekspir? A Czajkowski? Osobiście mam wrażenie, że „Żaby” to istny blockbuster, „Hamlet” bił rekord otwarcia, a „Patetyczna” trzy miesiące nie schodziła z listy Billboard Hot 100.
Przykładowo: twórca wybitnego filmu (np. „Misia”), należąc do kultury popularnej, w mniemaniu p. Halawy, nie jest artystą – w przeciwieństwie do pajaca, który wychodzi na scenę, nagi, z obmalowanym na czerwono penisem (takiego twórcę uznają Ważne Autorytety, w jego występach uczestniczy najściślejsze grono wtajemniczonych, jego dzieła wystawiane są w „galeriach sztuk”). Tymczasem arcydzieło Stanisława Barei można zbadać prawie ściśle: wykazać skomplikowanie kontrukcji „Misia”, jego wielowymiarowość, subtelność, wnikliwość – czy, jak kto woli, harmonię licznych, trudnych do pogodzenia elementów: setek treści wypełniających konsekwentną, oryginalną formę. Przy tytanie, jakim był Bareja, marnie wypada farbowany siusiak Jerzego Beresia... cóż badać? Ot, geriatryczne prącie...
Zanim mędrcy pokroju red. Handzlika otworzą dyskusję o kulturze, zanim ślepcy podobni p. Halawie rozprawiać będą o „socjologii sztuki” – przed tym wszystkim proponuję wycieczkę do kilku galerii, przetrzepanie ich w poszukiwaniu sztuki... no, bo gdzie ona – a może raczej: „z czym do ludzi?!”.
Autorom umknął pewien detal. Muzeum kolekcjonuje twórczość uznanych artystów – zamyka łańcuch pokarmowy zapoczątkowany przez galerię, gdzie promuje się dzieła najnowsze. Taka sama różnica istnieje pomiędzy Teatrem Narodowym a Teatrem Powszechnym – pomiędzy Kinoteką Narodową a siecią Silver Screen – najogólniej: pomiędzy zabytkiem a awangardą. Publicyści „Gazety...” wrzucają to wszystko do jednego worka – rujnując swe argumentacje. Kultura „wysoka” to w lwiej części kultura popularna – dojrzała po latach, jak wino. Ten naddatek wartości – to skrystalizowany czas.
Wycena dzieł, które powstały przed chwilą, a wiekopomne chcą być już w tej chwili – to całkiem inna (grząska) problematyka; pretensje zorganizowanych awangard są często megalomańskie i totalitarne.
Ale też: czemu w ogóle „kultura wysoka” miałaby być powszechnie pożądana? Nie ma żadnego powodu. Istnieją natomiast setki powodów, dla których należy pielęgnować owoce współczesnej kultury popularnej. To one będą świadectwem naszych czasów, to te dzieła będzie się badać, wystawiać, oglądać, analizować...
Pan Mateusz Halawa kończy swój artykuł mocną pointą: „Nie da się zachęcić ludzi do kultury wysokiej, rzucając ich przed nią na kolana” .
Odpowiadam apostrofą: niech Pan, Panie Mateuszu, poderżnie sobie pęciny – i na kolanach obejrzy „A Good Year” Scotta, przesłucha „Ill Communication” Beastie Boys, przeczyta „Nigdy w życiu!” Grocholi. Na kolanach.
Inne tematy w dziale Kultura