Nowy Jork, 23 IX 2007
Do napisania tych kilku słów zabierałem się niczym Isaac Davis z „Manhattanu" - wciąż od nowa, niezgrabnie... No, bo co tu napisać? Jak?
Nowy Jork to miejskość tak intensywna, że aż erotyczna, aż smakowita. Trzeba pragnąć miasta, pragnąć go wielkim obżarstwem - żeby pokochać Nowy Jork.
A ja? Pławię się. Coraz intensywniej, orgiastycznie, mlaszcząc, oblizując palce - pławię się w każdym obskurnym szczególe, w każdym zatęchłym korytarzu, każdym drobnym chamstwie - i we wszystkich możliwych przeciwnościach, w widokach, rytmach, w miejskich, przelotnych uprzejmościach. W harmonii i dysonansach, w szarościach i tęczach, w asfalcie, w kocich łbach, w parkach, murach, alejach... Pławię się w codzienności, aż pęcznieję - zachwycony.
Kiedy jestem nikim, czy to w Nowym Jorku, czy w Łodzi - wtedy jestem sobą.
Mniej-więcej tak.
Inne tematy w dziale Kultura