Myrtle Beach, 18 IX 2007
Powiało chłodem - Atlantyk nieco zrzedł, posmutniał. Kiedy wychodzę na nocny spacer, plaża jest potargana, powietrze chłodne, wiatr zrywa się raz po raz, w różnych kierunkach. I znów - jakby to było Świnoujście. Jesienne Pomorze, nieco przygnębione, nieco groźne - powszednie, jakim je widzą Pomorzanie. Tak wygląda ostatnia wizyta na brzegu - chyba zawsze. Woda wydaje się mroźna, fale są regularne, monotonne; szum, wilgotny piasek pod podeszwami, łopot kurtki; powietrze intensywne jak w porcie, Orion zawieszony tak nisko, jakby stał na linii horyzontu... taka melancholijna panorama. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama przestrzeń, która iskrzyła różnymi emocjami przez tyle miesięcy: że to te same ulice, te same okna - i to samo morze. Jak powstaje atmosfera „ostatniego dnia lata"? Czy to mózg-magik funduje jakąś biochemię, czy to czyste uczucia, czy to szerzej zakrojona mistyfikacja...? Hotelarski spisek, zapładnianie sentymentów metodą in vitro.
No, i ta mgła: niby każdego ranka, ale w dniu wyjazdu - przede wszystkim.
„I nagle ta chwila w pobycie
do was przychodzi o świcie.
I znowu przed dom wychodzicie,
i wzrok gubicie - we mgle."
A teraz - Nowy Jork.
Inne tematy w dziale Kultura