Myrtle Beach, 13 IX 2007
Dziś wpis przejściowy - jutro konkrety.
nim napiszesz wiersz
pomyśl i zważ
jak dalece słuszny to krok
i czy naprawdę masz czas
żeby pisać wiersz (...)
może raczej wstań
może lepiej leż
literatura jest piękna i bez (...)
Tak Grzegorz Turnau ujął w wersy pewną niezmiernie cenną radę: nie warto pisać - gdy nie ma o czym, gdy temat jest błahy, gdy inne zajęcia są bardziej istotne. Co więcej...
(...) nim wykonasz pieśń
pomyśl i sprawdź
czy nie piękniej zrobi to szpak
i czy w ogóle jest sens
wykonywać pieśń (...)
A zatem - nie warto zabierać się do czegoś, co nie jest naszą domeną.
Jest to starożytna porada, którą biorę sobie do serca. Gdy przeczytam w gazecie (najczęściej w „Gazecie...") jakiś irytujący tekst, gdy rzuci mi się w oczy jakieś zjawisko czy wydarzenie - najpierw staram się rozważyć, czy „w ogóle jest sens" o nich pisać. Przeważnie takowego sensu nie ma - więc pokornie przełykam żółć, pacyfikuję rozdrażnienie i przechodzę do innych zajęć. Czasem się udaje, czasem nie - i pycha zwycięża. Często biję się z myślami - i samo rozważanie, czy „naprawdę mam czas", pożera wielką ilość tegoż czasu...
Zajrzałem pod spód, do komentarzy. Komentatorów jest niewielu, pół garści - nie wiem, czy się cieszyć, czy raczej napraszać prowokującymi wpisami. Mniejsza. Sedno sprawy tkwi w jednej, długiej recenzji, którą umieszczono pod pewną bardzo impulsywną notatką. Żałowałem tamtego wpisu, był nieprzemyślany - ale zaawocował Ważnym Spostrzeżeniem ze strony Czytelnika. Zostałem boleśnie skrytykowany na gruncie dendrologii i turystyki. Owszem, komentator nie wychwycił ironii, a także domagał się wyimków z pascalowskiego przewodnika - tym niemniej, uświadomiono mi, że niektórzy w tutejszych treściach doszukują się informacji, którymi ja w ogóle nie mam zamiaru dysponować... dziwne, naprawdę - ale to moja wina. Jestem nieprecyzyjny w doborze tematów, rozłażą mi się te publikacje - muszę solidniej rozważać, czy „naprawdę jest sens"... a może „robić swoje" i liczyć, że ilość (paradoksalnie) przejdzie w jakość: że publikacje opaczne utoną w morzu treści sensownych...? Ale czy mnie stać na takie ilości? Uff...
PS Gwoli ścisłości (pycha zwycięża) - odpowiadam na krytykę: (1) proszę zwrócić uwagę, że akapit dotyczący konfrontacji „palma-wierzba", został opatrzony nawiasem, z którego wynika, że rzecz pisana jest z przymrużeniem oka; (2) Karolina Południowa nazywana jest Palmetto State, więc jednak te palmy to nie jest ino ogrodnicza fanaberia; (3) roślinność w tym klimacie jest w lwiej części twardolistna (również krwawnice) i dlatego tutejsza flora nie szeleści, jak w Polsce (nawet jeżeli lasów liściastych i iglastych nie brakuje - co potwierdzam); (4) nie pisałem nic o olchach, bo to brzmi mdło; (5) do pracy jeżdżę samochodem, ponad 20 mil, aż do sąsiedniego hrabstwa, w Myrtle Beach mieszkam ze względu na zobowiązania osobiste; (6) nie zaglądałem (jeszcze) do Charleston, bo [patrz pkt nr 5]; (7) wniosków „egzystencjalnych" nie wyciągam, bo egzystencjalizmu nie lubię; (8) wyalienowany nie jestem, zapewniam; (9) mój rewir w Myrtle Beach jest, pełną gębą, „więzienny", to znakomite określenie!; (10) USA, co podkreślałem wielokrotnie, są mi niezmiernie bliskie i sympatyzuję z nimi...; (11) ...co nie zmienia faktu, że nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza kultura popularna i...; (12) ...że nie odpowiada mi atmosfera Myrtle Beach; (13) serdecznie dziękuję za Pański komentarz, naprawdę mi pomógł. Mam nadzieję, że Pana nie uraziłem. Pozdrawiam gorąco i zapraszam do odwiedzin. N.
Inne tematy w dziale Kultura