Łagów, 24/25 VI 2007
Przybyliśmy do Łagowa (my, tj. ja z T., K. i grupa studentów, a bardziej naszych znajomych, których zadaniem będzie w najbliższym czasie wypełniać dziennik festiwalowy mięsistą treścią). Podróż tutaj, na zachód Polski, jest wyjątkowo męcząca - z Łodzi, przez Poznań, wreszcie ku jakimś zakamarkom ziem odzyskanych (poniemieckie bunkry straszą o kilkanaście kilometrów stąd). Ogólnie rzecz ujmując, Łagów ma swoją własną stylistykę – odcięty jest ponadto od komunikacji publicznej tak, że na Lubuskie Lato Filmowe jedzie się całymi godzinami, nawet jeżeli z sąsiednich województw.
Jak streścić sam fenomen łagowskiego festiwalu – najstarszej w Polsce cyklicznej imprezy filmowej, w dodatku stale odznaczającej się regularnym (choć może nieintensywnym) zainteresowaniem? Można wymienić szereg charakterystycznych czynników, które sprawiają, iż Łagów jest Łagowem i mało które przedsięwzięcie może mu sprostać. Czynnik pierwszy to swojskość i przaśność, od których to cech z bólem i niepotrzebnie odlepiało się ostatnimi czasy toruńsko-łódzkie Camerimage. Podczas gdy Łagów pozostaje festiwalem organizowanym przy pomocy dwóch laptopów, hotelu i Tad. Sob.’ego – Camerimage rozrasta się (a raczej: nadyma) do rozmiarów wielkiego wydarzenia. LLF nie udaje czegoś, czym nie jest i być nie potrafi – pozostaje skromną dosyć imprezą, spotkaniem, okolicznością łagodzącą skutki picia wódki. Właściwie trudno stwierdzić, które elementy tutejszego mikroklimatu orbitują, które natomiast są punktami centralnymi. Czy to przegląd kinematograficzny jest satelitą plenum dyskusyjnego – czy też rzecz ma się zgoła odwrotnie? A może wszystko tonie w wysokoprocentowych owocach fermentacji i tak naprawdę cała tutejsza radość to tylko delirium…? Co więcej: wyziera gdzieniegdzie spomiędzy towarzyskich eventów, rzecz innej natury, a mianowicie typowy dla miejscowości zaopatrzonych w naturalne zbiorniki wodne - erotyzm. Niewątpliwie tutejsze okolice, szczelnie okalające jezioro, wpływają na specyficzny posmak turystów i gości przechadzających się po ulicy Chrobrego (głównej, bo jedynej alei Łagowa). Jeżeli chodzi o mnie, to z oczywistych względów przyglądam się temu zjawisku z bezpiecznej emocjonalnie odległości. Z tego punktu widzenia stwierdzić muszę, że sex appeal nie jest obojętny względem festiwalowego zgiełku. Stwierdzam ponad wszelką wątpliwość: chuć odgrywa drugoplanową, ale istotną rolę katalizatora lubuskiej atmosfery. Polki to piękne kobiety, co do tego nie można mieć wątpliwości. Być może nie jest to górnolotna refleksja – ale z drugiej strony, nigdy w tutejszym medium nie obiecywałem wspinać się na wyżyny swoich możliwości (i tak byłyby to wysokości pagórkowate).
W tej chwili trudno by mi było opisywać aktualne (najświeższe wręcz) wydarzenia. Na szersze sprawozdania nie mam dziś czasu i sił – żegnam się zatem serdecznie i mam nadzieję, że (motywowany niedosytem) wkrótce znów się tutaj odezwę.
Załączam kilka fotografii – ot, dla pobudzenia wyobraźni.



Inne tematy w dziale Kultura