Nowak Nowak
42
BLOG

"Niekończąca się refleksja"

Nowak Nowak Kultura Obserwuj notkę 1

   Łódź, 23/24 VI 2007 
   Rano wyjeżdżam, do Łagowa, na Lato Filmowe - zgodnie ze świecką tradycją będę tam redagował gazetkę festiwalową. W kwestiach wyjazdu do Stanów, pakowania, eseju o Akim Kaurismakim, a nawet moich łagowskich felietonów - jestem w proszku. Pomimo tego wszystkiego (a może właśnie dlatego?) piszę kilka słów tutaj. Ostatecznie, jest to jakieś świadectwo mojej determinacji.
   Łódź pełna dziś pijactwa, zwłaszcza na Bałutach (i pewnie w Śródmieściu). Alkohol paruje z wrzaskliwych prymitywów, ale też wypełnia „młodzież", zapewne rozochoconą początkiem i perspektywą wakacji. Ohydna jest ludność w zakamarkach Bałut - toporna, agresywna. Z drugiej strony sama dzielnica wyraźnie, acz powoli, podnosi swój standard, zarówno w dziedzinie infrastruktury, jak i w kwestii „obycia" autochtonów.
   À propos infrastruktury. MPK ogłosiło i reklamuje hucznie swój plan budowy „Łódzkiego Tramwaju Regionalnego" (czy jakoś tak). Projekt nowatorski w skali kraju. Ma to być superszybka (w porównaniu do dzisiejszych) linia łącząca Zgierz-Łódź-Pabianice, tj. wjedzie ona na miejsce obecnej 11-tki. Podobno ten nowy wynalazek zostanie zsynchronizowany z sygnalizacją na skrzyżowaniach tak, że tramwaj zawsze będzie miał zielone światło (uzmysławia to, jak nieuczciwej konkurencji potrzebuje tramwaj, żeby dogonić autobusy). Pi razy drzwi, taki manewr z sygnalizacją umożliwi przejechanie całej trasy w niespełna godzinę - niby bardzo pięknie, z tym że prywatny mikrobus pokonuje dystans z łódzkiego Śródmieścia na pabianicką krańcówkę w... kwadrans. No, bywa że dwadzieścia kilka minut. MPK, która już pół roku prowadzi kampanię na rzecz tramwajów, twierdzi, że ŁTR zmniejszy ruch uliczny - podczas gdy już na sucho wiadomo, że ruch się pogorszy, choćby przez to czarny-mary ze światłami. Nie ma się o co kłócić, bo i tak prędzej czy później całe to urządzenie zmoże seria awarii, która unieruchomi super-technologię na równi z podrzędnymi dryndami.
   Z kilkutygodniowym opóźnieniem prasa polska relacjonuje konfrontację Steve Jobs - Bill Gates. Rzecz miała miejsce podczas zjazdu D5 (informatycznej konferencji w Dolinie Krzemowej). Niedawno „GW" opublikowała skandalicznie nierzetelny (i amatorski) artykuł na temat wspólnego wystąpienia „praojców" przemysłu komputerowego; dzisiaj „Rz" opisuje sylwetkę Jobsa. Przeciętny Polak nie ma pojęcia o mechanizmach marketingowych obrastających branżę informatyczną. Na Wschód od Odry nie widziano nawet reklam „Windows Vista" (nie wspominając o innych produktach); tymczasem zimą na Zachodzie całe ściany oblepione były olbrzymimi plakaciskami. W tej materii coś się u nas ruszy, skoro Apple otwiera tutaj swoje sklepy (nawet jeden w Łodzi, w Galerii). Można się było tego spodziewać, wejście giganta do naszego kraju jest przecież bezpośrednią konsekwencją dwóch prostych okoliczności: Apple przedstawia swój „iPhone" - Polska ma prężny rynek telefonii komórkowej. Wracając do meritum: polscy pismacy pojęcia nie mają, o czym piszą, gdy chodzi o rynek multimediów. Każda przełomowa technologia przyjmowana jest przez tutejszą prasę raczej jako ciekawostka niż rynkowa perspektywa. Nie jesteśmy Skandynawiami, żeby rzucać się na światową konkurencję z własnymi pomysłami... a szkoda (i: czemu nie?). Rozmowa Jobs-Gates mogłaby nasze horyzonty znacznie poszerzyć - byle tylko ktoś ją należycie streścił. Sprawozdanie w „GW" operuje tonem „przyjaznym czytelnikowi" (co wynika ze społecznikowskiego nastawienia i nakładowych ambicji tej gazety), artykuł pozbawiony jest analizy - to właściwie podstawówkowe wypracowanie doprawione impresją. Czysty idiotyzm. Wiem, o czym mówię - jakiś czas temu oglądałem nagranie z tej nieudolnie opisanej dyskusji. Padały tam uwagi na wagę złota (dla nas tyle warte - dla Amerykanów to raczej stwierdzenia ogólnikowe). Zostało na przykład opisane, w jaki sposób oprogramowanie zyskało pierwszeństwo względem elektroniki. Obecnie technologie są na tyle zaawansowane, że producenci decydują się projektować sprzęty (telefony komórkowe, RTV, samochody) kompatybilne z istniejącymi już systemami operacyjnymi. Dziś to programiści dyktują reguły gry. Jeszcze niedawno przemysł elektroniczny rządził się odwrotnym porządkiem i każde urządzenie miało swój własny software. Wiem, że przytaczam tutaj przykład banalnego stwierdzenia, i że wytwarzanie sprzętów pod dyktando popularnego oprogramowania zaczęło się ponad 10 lat temu - ale cóż z tego, skoro w Polsce nadal mało kto rozpoznaje ten stan rzeczy? Dowodem wsteczności polskiego myślenia jest łódzka radość z wybudowanej tu fabryki Della (potentat w dziedzinie komputerów osobistych). Przecież firma ta nie osiada w Łodzi, żeby zatrudniać naszych informatyków; Dell potrzebuje taniej siły roboczej, która będzie składała części zaprojektowane przez amerykańskich inżynierów (wyprodukowane w azjatyckich laboratoriach). Ot, praca fizyczna - czy to Dell, czy fabryka traktorów, nie ma różnicy, w województwie nie następuje żaden postęp. Polski punkt widzenia wciąż każe nam widzieć świat jako halę produkcyjną z kopalnią na zapleczu - zupełnie jakby dzisiejszym biznesem nie kręciły chemia, fizyka i informatyka; sprzężone tak ściśle, jak to tylko możliwe. Steve Jobs lubi to zjawisko opisywać i czyni to od... trzydziestu lat. Na wschodzie Europy z takich komunikatów należałoby wyciągnąć przynajmniej jeden wniosek: że można zawojować świat samą koncepcją, bez koszmarnych inwestycji w budowy, działalności gospodarcze etc. Dzisiaj - nawet bardziej niż w XIX-wieku - siła tkwi w patencie... ech, nie ma się co rozpisywać, zacofanie elektroniczne i informatyczne to wszakże zjawisko ogólnoeuropejskie. Przykład?
   Jakieś dwa lata temu Google ogłosiło, że rozpoczyna skanowanie zbiorów Biblioteki Kongresu. Na wieść o takim przedsięwzięciu, odezwała się... Francja. Natychmiast w „euro-parlamencie" podniesiono wrzask. Wkrótce został uchwalony projekt stworzenia specjalnej euro-insytutucji, która, wzorem Google, miałaby jakieś tam księgi skanować i publikować w internecie. Pytanie teraz: kto za to wszystko zapłaci? Kto da pieniądze na uchwalanie nowych praw, regulaminów, budżetów; budowanie biur dla nadzorujących nową instytucję urzędasów, pensje komisji nadzorującej realizację projektu. A wszystko to tylko dlatego, że prywaciarz po drugiej stronie Oceanu wpadł na dobry pomysł. To przecież czysta paranoja, żeby władcy całego kontynentu konkurowali z firmą zatrudniająca kilka tysięcy osób... Sedno zła tkwi w tym, że za dostęp do zbiorów Google użytkownik będzie płacił dobrowolnie i to symboliczną kwotę (jeżeli w ogóle coś się będzie płacić); tymczasem za europejsko-urzędniczego molocha zabulimy wszyscy, nawet bieszczadzkie anioły. Niepraktyczne to, pełne pomniejszych obstrukcji - a nade wszystko: wstrętne.
   To było z cyklu „Niekończąca się refleksja" - wkrótce bardziej filmowo.

Nowak
O mnie Nowak

14 I 2009 Spostrzeżenia geopolityczne 16 XII 2008 Christmas... Mouse! 10 XII 2008 Christmasy - Skalden 6 XII 2008 Christmasy - Moja Faja 18 XI 2008 Niepowiedzonka 22 XI 2008 Raista? Nein! 22 XI 2008 Em Es Kwadrat 18 XI 2008 Autorytet w proszku 15 XI 2008 Zakompleksiony program 11 XI 2008 To jest tak 5 XI 2008 Salonek bloginy 3 XI 2008 Totalniactwo 26 X 2008 Leopold czterech kultur 21 X 2008 Tereferendum 20 X 2008 Jeszcze raz, nieco jaśniej 6 X 2008 Jak gdyby nigdy nic 30 VI 2008 Cienki Bolek. Finał 28 VI 2008 Płaczę na filmach, gdy… 23 VI 2008 Cienki Bolek. Wspomnienie 22 VI 2008 Rocznica 13 VI 2008 Karny za chamstwo 8 VI 2008 Spontanicznie (2) 20 V 2008 Spontanicznie (1) 10 V 2008 Allen i za co lubię realizm 5 V 2008 Biurofilia 29 III 2008 Nowa stara ignorancja 12 III 2008 Niejasna estetyka 6 III 2008 Człowiek Kultury 11 II 2008 McDonald's a sprawa łódzka 8 I 2008 Scherzo 31 XI 2007 Życzenia staroroczne 22 XI 2007 Ekshumując Gutenberga… 17 XI 2007 Mistrz Andrzej 4 XI 2007 Wszystkich Świętych 2 XI 2007 Liberalizmu nie będzie 21 X 2007 Straszna sensacja! 14 X 2007 Praca domowa z WOS

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura