dla Polish Media Owners Association, 2016
Ciągłość społeczna jest zrywana przez rewolucje technologiczne. Stawiam hipotezę, że rewolucja technologiczna w sferze mediów spowodowała zerwanie wspólnoty społecznej i spowodowała wykształcenie się w Polsce szeregu różnych, odrębnych społeczeństw. W Polsce zawiodły media tkwiące w XX-wiecznej przednowoczesności, w wyniku czego wykształciło się kilka odrębnych społeczeństw, w których każde posiada odrębną kulturę, sztukę. W wyniku zaawansowania procesu narrowcastingu doszło do rozpadu czy zaniku wspólnotowości. Upolitycznienie, czy też "rotacyjna prywatyzacja" mediów publicznych spowodowały sytuację w której ogromne grupy społeczeństwa nie korzystają w ogóle z żadnych produktów mediów definiujących się jako publiczne. Doszło do rozpadu "Polskiego Razem", możliwe że nie dostrzeganego przez osoby śledzące np. media tabloidowe, w Polsce uważane za media głównonurtowe.
|
Adam Fularz: "Rewolucja technologiczna w sferze mediów spowodowała zerwanie wspólnoty społecznej".
|
|
Te słowa notuję podczas seminarium poświęconego rozwojowi kulturowemu Polaków. Dane statystyczne są wstrząsające. 12 % ludności kraju nie prowadzi nawet życia towarzyskiego. Indeks aktywności obywatelskiej, procent aktywnych i bardzo aktywnych obywatelsko, wynosi 13 %, i jest najniższy spośród 20 badanych krajów. Zaangażowanie w organizacjach społecznych jest 4-krotnie mniejsze niż w krajach-liderach i oczywiście najmniejsze w badanej grupie 20 krajów. Badania te przytoczono w pracy Henryka Domańskiego pt. "Europejskie społeczeństwa" komentującej wyniki Europejskiego Sondażu Społecznego.
Następuje kulturowe "zamykanie się" w gettach odrębnych kultur. Wnioski spisane przez Pawła Śpiewaka po jednym z seminariów niedawnego Kongresu Obywatelskiego to: "Polska podzielona aż do trzewi. Na plemiona, na plemię narodowo-katolickie i drugie plemię, które trudno określić". Nastąpiła dekompozycja, widoczny jest brak wspólnych celów społecznych, pojawiła się antagonizacja poszczególnych grup.
Już tylko interesy polityczne
Mira Marody i Jacek Raciborski cytowani przez E. Bendyka przedstawiają rozpad tradycyjnego społeczeństwa, które w dzisiejszych czasach jest "posegmentowane, zamykające się jak amerykańscy Amisze w swoich enklawach". Socjolog Alain Touraine idzie dalej, i w opinii autora trafia w sedno. Oto wspólne społeczeństwo już nie istnieje. "Społeczne i polityczne instrumenty tworzenia społecznej całości utraciły na znaczeniu: związki zawodowe, kościoły, partie polityczne, klasy, a nawet rodzina przestały być kluczowymi punktami odniesienia dla budowania społecznej tożsamości jednostek. Najważniejszym źródłem podmiotowości staje się kultura" - argumentuje Touraine przytaczany przez Edwina Bendyka. To wokół niej zbudowały się nowe polskie społeczeństwa. Jesteśmy już krajem wielokulturowym. I wielu społeczeństw.
Sam jestem czlonkiem jednego z mniejszych polskich społeczeństw, ot, małej, polskiej społeczności zbudowanej wokół jednej z kultur wielokulturowego współczesnego świata. Odważę się na postawienie tezy, że moja społeczność jako homogeniczna grupa nie mam nic wspólnego z innymi polskimi społeczeństwami. Grupy takie jak moja komunikują się prawie wyłącznie przez narrowcasting, o którym mowa jest w dalszej części tekstu. Co więc scala rozmaite zatomizowane społeczeństwa, albo - w wersji mniej radykalnej - segmenty zatomizowanego społeczeństwa? Otóż wg A. Touraine: już tylko wspólne państwo i jego instytucje.
Dyktat dolnego i średniego rynku
Debata publiczna w Polsce kształtowana jest niemal w całości przez media średniego i dolnego rynku. Jest to sytuacja nieznana w wyżej rozwiniętej gospodarczo części kontynentu. Zabójstwo w Łodzi kilka lat temu, które jego sprawca umotywował politycznie, tłumacząc to chęcią zabicia przywódcy partii opozycyjnej, z wysokim prawdopodobieństwem może być wynikiem złej działalności mediów w Polsce. Doniesienia dziennika "Rzeczpospolita" przeprowadzającego wywiady wśród znajomych ofiary sugerują uwikłanie mediów jako strony w konflikcie. Oto ich fragment:
"Nie dawało się z nim rozmawiać na tematy polityczne. Unikaliśmy tego, bo od razu się zapalał" - mówi nam jeden z częstochowskich taksówkarzy. Inny dodaje, że C. notorycznie słuchał radia... - i tu pada nazwa uznawanej za radykalną stacji radiowej. Gdy rozmawiałem o tym zdarzeniu z osobami na treningu sportowym, jedna z osób biorących udział w dyskusji stwierdziła, że owa stacja radiowa oskarżała ową partię opozycyjną o zdradę ideałów, o oszustwo. Polityków tej partii określała publicznie mianem zdrajców. Czy w tym dyskursie, możliwe że kwalifikującym się jako mowa nienawiści, szukać motywacji zbrodni?
Śmierć w łonie i sukcesy nowonarodzonych
Ogromnym problemem polskiej gospodarki i polskiego społeczeństwa jest kondycja sektora mediów. Mówiąc o polskiej polityce, można użyć sformułowania "polityka z tabloidów", bez obaw o generalizowanie. Niemal wszystkie polskie media realizują bowiem model biznesowy tabloidu, w dwóch dominujących wariantach: tabloidu niskiego rynku (przykład: "Fakt", przykłady zagraniczne: "Bild") i tabloidu średniego rynku (przykład: "Gazeta Wyborcza", przykłady zagraniczne: "Daily Mail").
Na rynku, poza częściowo "Rzeczpospolitą" o orientacji narodowo-konserwatywnej, brak jest prasy codziennej adresowanej do wysokiego rynku. Jest to ewenement europejskiego rynku wydawniczego. Nie słyszałem o drugim kraju równie mocno pozbawionym prasy codziennej, nie mającym niemal nic poza prasą tabloidową. Tymczasem na rynku wydawniczym znajduję świetnych pisarzy. Jednak wielu z nich niemal nigdy nie publikowało w papierowej prasie codziennej. Nie piszą tekstów tabloidowych, a rynku prasy wysokiego rynku w Polsce niemal nie ma.
Przyczyną może być niska konkurencja na rynku, co utrudnia stosowanie innowacji, powoduje że dobrze sprzedaje się także prasa złej jakości. Wątpić można że jest to zawodność po stronie popytu. Raczej jest to zawodność po stronie podaży. Gdy odwiedzam spotkania z rozmaitymi ludźmi mediów, z redaktorami naczelnymi największych gazet średniego rynku, ci mają problemy nawet z określeniem jakiej ideologii jest obecna partia rządząca. Ich wiedza jest ograniczona, a orientacja we współczesnym świecie - przeciętna. Można mówić o braku kompetencji uniemożliwiającym wydawanie gazety dla rynku wysokiego.
Papierowa prasa tradycyjna zaczyna zanikać, tymczasem w Polsce nawet nie zdążyła się wykształcić. Nie powstały także internetowe gazety codzienne rynku wysokiego. Przykłady odnoszących sukces mediów internetowych tego segmentu istnieją na świecie. Historią sukcesu na rynku mediów w segmencie rynku wysokiego i średniego jest"Huffington Post" stworzony przez autorkę Ariannę Huffington, mediaprzedsiębiorcę Kennetha Lerer'a, oraz siecioprzedsiębiorcę Jonaha Peretti'ego. HuffPost, jak skrótowo określa się to nowe medium, to platforma bloggerska około kilku tysięcy bloggerów. Miesięcznie na stronie umieszczanych jest milion komentarzy. Na platformie udzielają się także znani eksperci i naukowcy. Niedawno powstało kilka mutacji regionalnych tego popularnego medium.
Koniec dawnego modelu
Schyłek mediów papierowych jest ewidentny. Gazeta "The San Diego Union-Tribune", wyceniana w 2004 roku na miliard dolarów, została podczas niedawnej transakcji wyceniona na tysiąckrotnie mniej, będąc dodatkiem do transakcji zakupu jej nieruchomości. W Stanach Zjednoczonych kilkanaście wielkich tytułów codziennych zamknęło podwoje albo skurczyło wydania papierowe do dwóch, trzech tygodniowo.
McClatchy Company, trzeci co do wielkości wydawca w USA, po wykupie drugiego co do wielkości wydawcy gazet, koncernu Knight-Ridder, stracił 98 % wartości swoich akcji. Firma ogłosiła program zwolnień i cięć płac kadry zarządzającej. Ceny jej akcji zmalały jeszcze bardziej, do tego stopnia że spółce groziło wydalenie z giełdy nowojorskiej, z racji zbyt niskiej ceny akcji, co przydarzyło się wielu innym wydawcom prasy. W Wielkiej Brytanii cięcia ogłosił nawet "The Independent".
Nadawanie do wąskiej grupy, wąskonadawanie
Wykształca się "narrowcasting", wąskonadawanie, nadawanie do wąskich grup odbiorców. Narrowcasting podciął klasyczną pozycję gazet, dzieląc "widownię masową" na szereg wyspecjalizowanych grup widzów skupionych wokół poszczególnych haseł i tematów. Efekt aglomeracji, korzyści skali gazet zanikają wraz z rozwojem fragmentacji wszystkich mediów. Fragmentacja to trend w którym duże organizacje medialne próbujące obsługiwać znaczne części ludności zostały zastąpione przez wielość, wręcz nadmiar małych, bardziej wyspecjalizowanych organizacji, często mających za cel informowanie tylko wąskich grup odbiorców.
Przykładem wąskonadawania są tematyczne stacje telewizyjne, ale też coraz bardziej sprofilowane media, obsługujące nisze rynkowe. Bazują one na postmodernistycznym założeniu jakoby masowy widz nie istniał. Opierają się na marketingu niszowym. Sukces odniosły media określane jako "hiperlokalne" (hyperlocal), skupione ściśle na sprawach bardzo lokalnych.
Nawet w polskich kręgach młodych elit klasyczne media strumieniowe zostały wyparte przez podcasting (po polsku musiałby być to neologizm podnadawanie). Podcasting jest częścią narrowcastingu (wąskonadawania), są to media ściśle skierowane na ogromną ilość nielicznych grup. Podcastami są nagrane didżejskie sety z muzyką graną podczas imprez, elektronicznie i bezpłatnie udostępniane jej fanom. Nawet jeśli w polskim wydaniu wyglądają niepozornie, ich siłą jest wielość. Twórcy: didżeje, MC's (nawijacze, toasterzy), prezenterzy radiowi; wszyscy oni sami udostępniają swoją twórczość w mediach, konkurując o odbiorców. Mniej popularni twórcy zmienili model biznesowy - twórczość często udostępniają bezpłatnie, walcząc o odbiorców. Monetaryzują dopiero na występach na żywo.
Tort pocięty na milion
Narrowcasting porozcinał widownię na coraz to mniejsze i mniejsze fragmenty. Rosnące znaczenie takich funkcji Internetu jak wyszukiwanie treści także zmieniło pierwotną funkcję gazet. Zamiast czytać materiały dla widowni ogólnej, czytelnicy poszukują treści konkretnych autorów, albo konkretnych haseł, co czyni zbiorczą funkcję gazet pozbawioną znaczenia. Co więcej, media społecznościowe sprawiły, że "czasopisma" współczesnej bohemy młodego pokolenia są szyte na miarę - ich agendę, tytuły, układają osoby z grona ich znajomych, dodając swoje wydarzenia, wklejając odnośniki do ich zdaniem interesujących tekstów. Czytelnicy, abonując mikroblogowe strumienie nowości od poszczególnych użytkowników sieci, tworzą media przycięte na ich (odbiorców) miarę. To już nie jest przyszłość - na tym ekstremalnie trudnym rynku w Polsce muszą konkurować wydawcy polskich czasopism internetowych dla awangardy.
Spadająca rentowność
Strumień finansowy z nowych mediów, takich jak dochody z reklam na stronach internetowych, są tylko ułamkiem wpływów jakie generowały poprzednie modele biznesowe z wpływów z prenumeraty czy rynku ogłoszeniowego. Musząc ograniczać koszty, wiele gazet zrezygnowało z newsroomów, zespołów njusowych, dziennikarzy. Zaczęły pisać o celebrytach, lajfstajlu (stylu życia), stały się też bardziej interaktywne.
Wiele gazet w obliczu spadającego nakładu sprzedanego redukowało zespoły redakcje i kontent wydawniczy, powodując powstanie błędnego koła - pogarszająca się jakość powodowała dalszy spadek sprzedaży. W USA średnia marża operacyjna dla gazet wynosi 11 %. Lecz wielkość ta ciągle spada, i w wielu przypadkach jest niewystarczająca nawet na spłatę długów jakie liczne korporacje prasowe zaciągnęły w czasie lepszej koniunktury. O ile czytelnictwo prasy w USA spadało o 2 % rocznie, spadki nabrały tempa w końcu ostatniej dekady.
W 2008 roku nastąpił 23 % spadek wpływów prasy z reklam. "The Columbia Journalism Review" w 2007 roku prorokował, że tradycyjna prasa może nie przetrwać ze strukturą kosztów o 50 % wyższą niż jej tańsi konkurenci internetowi. Problem prasy ma charakter pokoleniowy: w 2005 roku ok. 70 % starszych Amerykanów czytało prasę codziennie, a spośród młodych czyniło to tylko 20 %. Wpływy z ogłoszeń zabrały bezpłatne serwisy ogłoszeniowe, takie jak Craig's List w USA, albo Gratka.pl w Polsce.
Korporacje prasowe wciąż ratują się dywersyfikacją. Pearson PLC, właściciel "Financial Times", zwiększył przychody w 2008 roku uciekając w inne rynki. The New York Times Company zawiesiła wypłatę dywidend oraz sprzedała i wyleasingowała z powrotem swoją siedzibę, by pozyskać gotówkę. Dług wydawcy "The New York Times'a" agencje ratingowe wyceniają jako papiery śmieciowe. W USA kondycja sektora mediów, mimo wszystko wciąż bez porównania lepsza niż w Polsce, wywołała narodową debatę, padły propozycje aktów prawnych dających możliwość restrukturyzacji wydawnictw do roli organizacji pozarządowych, co powodowało oszczędności podatkowe.
Koncentracja mediów
W Stanach Zjednoczonych koncentracja mediów doprowadziła do sytuacji w której większość rynku jest kontrolowana przez 5-6 wielkich korporacji. Krytycy koncentracji mediów wyróżnili kilka problemów. Uważają, że ultrasilne media powstałe w wyniku koncentracji na rynku są lojalne przede wszystkim wobec ich sponsorów, tzn. reklamodawców i rządu, niż wobec czytelników. Jeśli ledwie kilka podmiotów posiadanych przez elitę mediów kontroluje przekazy za pomocą fal, do 300 milionów amerykańskich odbiorców, to nazywanie tych fal mianem "publicznych częstotliwości" jest wedle krytyków nieporozumieniem.
Zdrowa konkurencja na rynku jest nieobecna, co może prowadzić do niższej jakości, wyższych cen i braku innowacji. Krytycy zauważają że jeśli na danym rynku dominuje tylko jeden albo dwa podmioty, to różnorodność opinii nie zawsze bywa odwzorowywana. Ba, informacje które są szkodliwe dla interesów właścicieli mediów lub ich reklamodawców mogą nie dotrzeć do odbiorców. Istnieją rynkowe przykłady takich zachowań wydawców prasy cenzurujących teksty godzące w interesy rynkowe ich właścicieli bądź reklamodawców. Co więcej, cenzura obejmuje także dalsze aspekty życia. W USA odmawiano emisji reklam zlecanych przez aktywistów antywojennych, przez liberalne organizacje w rodzaju MoveOn.org, przez kościoły takie jak Zjednoczony Kościół Chrystusa (United Church of Christ).
Automatyzacja mediów lokalnych sprawia że informacja o nagłym skażeniu, np. katastrofie pociągu z chemikaliami, jak w Minot, w Północnej Dakocie (USA) w roku 2002, może nie trafić do wiadomości publicznej odpowiednio szybko. Zautomatyzowane i zmonopolizowane stacje radiowe tego regionu nie poinformowały publiczności o zdarzeniu, ponieważ wszystkie one były własnością Clear Channel Communication i zasilane były zautomatyzowanymi feedami z centrali stacji w Teksasie. 1600 osób się zatruło, 1 zmarła.
Krytycy znoszenia regulacji utrudniających fuzje mediów argumentują że w wyniku amalgamacji koncernów do oligopoli efektem będzie niedoinformowana publiczność. Będą oni mieli dostęp tylko do kurczącego się zakresu informacji które nie szkodzą wciąż rosnącej palecie interesów oligopoli medialnych. Wysuwane są obawy że rosnąca konsolidacja mediów może utrudnić dostęp lub cenzurować szeroki zakres myśli krytycznej. Media społecznościowe i obywatelskie pojawiające się w sieci Internet nie zastąpiły klasycznych mediów, nie mając środków na dogłębne raportowanie, na badania i analizy eksperckie.
Ekonomistka mediów i kultury Gillian Doyle określiła szereg determinantów pluralizmu medialnego. Są to: wielkość i zamożność rynku, skłonność uczestników rynku do konsumpcji treści medialnych. Drugim determinantem jest różnorodność właścicieli podmiotów tworzących treści medialne. Im silniejsi są poszczególni z nich, tym większa jest potencjalna groźba dla pluralizmu. Kolejnym aspektem była konsolidacja zasobów. Media wieloproduktowe mogą osiągnąć znaczne korzyści skali produkując wiele produktów medialnych jednocześnie. Jednocześnie jako problematyczny przykład podaje się pozycje agencji prasowych, które często potrafią całkowicie zdominować rynek dostaw treści do mediów. Jeśli wszystkie informacje pochodzą z jednej agencji prasowej o dominującej pozycji, trudno o pluralizm.
Pluralizm mediów lokalnych
Niemniej, normą jest nadawanie kanałów telewizyjnych w ramach sieci, w których lokalne stacje telewizyjne są niezależne prawnie i własnościowo, korzystają jednak z programu sieci ogólnokrajowej który uzupełniają o własny kontent, na przykład programy i wiadomości lokalne. W USA na rynku telewizyjnym występuje na szeroka skalę proces usieciowienia, przy czym wiele sieci jedynie w kilku największych miastach posiada własne stacje lokalne, zwane O-O (owned & operated), reszta sieci oparta jest o niezależne stacje, tzw. afiliowane (affiliate), retransmitujące obcy program i uzupełniające go produkowaną lokalnie treścią. Nie mają one jednak żadnych prawnych zobowiązań do retransmitowania kogokolwiek. Stacje afiliowane często uzupełniają retransmitowany program o inne audycje zakupowane u innych dostawców w ramach syndykacji. W Stanach Zjednoczonych mówi się o "Wielkiej Czwórce" dużych sieci i sieciach mniejszych. Występuje nawet sytuacja w której retransmitowanych jest kilka sieci ogólnokrajowych, ale lokalny afiljant do wszystkich nich dokłada swoje własne pasma lokalne, te same dla wszystkich kanałów, z tymi samymi reklamami lokalnymi. Lecz działa on wówczas na marginesie prawa uniemożliwiającego koncentrację w mediach.
Syndykacja
Syndykacja to kolejny nieznany w Polsce termin, będący w krajach w których występuje, wynikiem prawa uniemożliwiającego oligopolizację rynku medialnego. W ramach syndykacji lokalne niezależne stacje zakupują prawa do rozmaitych audycji, które następnie retransmitują lub odtwarzają w swoich sieciach. W USA audycje syndykowane są przez lokalne niezależne stacje radiowe i telewizyjne. Większość krajów ma jednak scentralizowane rynki medialne. Syndykalizacja na nich nie występuje. Stacje albo zakupują program za gotówkę, włączając weń swoje reklamy, albo następuje rodzaj barteru. Przedmiotem barteru jest czas reklamowy w syndykalizowanych audycjach. Najpopularniejsze audycje syndykalizowane na rynku USA osiągają w ten sposób dostęp do 98 % całości rynku. Pokazuje to zakres syndykalizacji. Oprah Winfrey czy Jerry Springer Show to przykłady popularnych audycji syndykowanych.
Afiljacja i syndykacja w Polsce
Sytuacja amerykańska jest efektem ścisłego prawodawstwa zapobiegającego tworzeniu monopoli i oligopoli w sieciach nadawczych. W Kanadzie, gdzie te regulacje są luźniejsze, model stacji afiliowanych niemal nie występuje poza kilkoma wyjątkami. Większość stacji lokalnych została przejęta przez duże sieci. W Polsce model stacji afiliowanej nie występuje w ogóle, nawet w sieciach kablowych. Dla przykładu, lokalny kanał Telewizja Przewodowa Zielona Góra ostatnio zbankrutował po blisko dwóch dekadach na rynku, docierając jedynie do mniejszej części mieszkańców aglomeracji posiadających dostęp do płatnej sieci kablowej. Nie umożliwiono mu nadawania z lokalnego nadajnika telewizyjnego w mieście. W Polsce, afiliacja - standardowy model działalności nadawczej, szeroko rozpowszechniony np. w USA - została zabroniona. Zabroniono tworzenia pasm lokalnych także w stacjach radiowych. Rynek medialny uległ dalekoposuniętej koncentracji.
Specyfika polskich mediów
Z kształtu rynku mediów i z rodzajów prezentowanych treści wynikają dość wstrząsające konsekwencje dla systemu demokratycznego jako całości. Mediami można sterować kierunkiem polityki, czego próbuje dowodzić teoria układania agendy. Przedstawiając pewne problemy z większą uwagą, poświęcając im więcej czasu, można kształtować opinię publiczną i kontrolować bieg wydarzeń. Media z dobrze rozwiniętymi mediami zajmującymi się sprawami publicznymi to m.in. Wielka Brytania, RFN, kraje skandynawskie.
W Polsce rynek mediów jest zdominowany przez treści komercyjne. Jest też podawany przez część krytyków jako przykład jednak rzadkich na rynku europejskim ścisłych powiązań rządu i głównych partii kontrolujących ten rynek z nadawcami. Jak scharakteryzował tą sytuację niezależny polityk kandydujący na urząd prezydenta stolicy kraju: "Media są totalnie nieobiektywne. Dzisiaj jest tak że każdy musi mieć swoją gazetę, swoje radio, swoją telewizję. Ktoś kiedyś zaczął i następni się spozycjonowali na zasadzie przeciwwagi. Nie ma kanału żeby wejść jeżeli ktoś ma ciekawy projekt. Wiadomo że Plaftorma mówi przez TVN i wiadomo ze to jest jej stacja. PiS mówi przez Gazetę Polską i Rzeczpospolitą, SLD mówi przez stacje lokalne..." (wypowiedź K. Munio notowana przez autora).
Polski protekcjonizm i duopol
Sztucznie ograniczono liczbę stacji telewizyjnych w eterze. Wiele krajów uznawanych za kraje III świata oferuje w technologii tradycyjnej kilkanaście kanałów ogólnokrajowych. Technologia cyfrowa, na którą np. Japonia przeszła już 30 lat temu, umożliwia nadawanie 4- do 16-krotnie więcej programów. Możliwość nadawania kilkudziesięciu stacji drogą cyfrową jest niewykorzystana albo otwarto dostęp do tego rynku jedynie dla dotychczasowego oligopolu.
Tymczasem tą technologią możnaby nadawać ok. 120 najpopularniejszych polskich kanałów telewizyjnych. Nowych podmiotów na zoligopolizowany rynek nie dopuszczono zbyt wiele, można je policzyć na palcach rąk. Mimo ogromnych możliwości technicznych nie udostępnia się wartościowych kanałów nawet w modelu "płać za oglądanie".
Wyłączenie analogu
Wyłączenie nadawania analogowego w 2006 roku zostało zakończone w Luksemburgu i Holandii, rok później w Finlandii, Andorze, Szwecji, Szwajcarii. W 2008 roku wyłączono wszystkie przekaźniki poza jednym który wyłączono rok później. Stany Zjednoczone wyłączyły nadajniki analogowe dużej mocy w czerwcu 2009 roku, pozostawiając działajace jeszcze nadajniki niskiej mocy. W 2009 roku transmisji analogowej zaprzestała Dania, Norwegia, wyspa Man, Belgia, Hiszpania. W 2010 roku swoje nadajniki analogowe wyłączyła Łotwa, Estonia i Chorwacja. Do końca roku nadawanie analogowe ma zakończyć Austria, w 2011 roku zakończy Cypr, Czechy, Francja, Grecja, Serbia. Węgry, Irlandia, Rumunia przewidziały ostateczny termin na rok 2012.
Otarcie się o berluskonizm
Mało kto pamięta że Polska już raz znalazła się pod medialnym wpływem włoskiego mediamagnata. Na polskim rynku we współpracy z Silvio Berlusconim aktywnie inwestował Nicola Grauso. W marcu 1993 roku ruszyła sieć 13 regionalnych stacji telewizyjnych, retransmitujących w modelu o&o (owned and operated) program "Polonia 1" uzupełniony o pasmo lokalne. Stacja nie otrzymała koncesji ogólnopolskiej ani koncesji lokalnych i w połowie lat 90-tych XX wieku musiała zamknąć nadające piracko stacje.
We Włoszech Silvio Berlusconi, premier kraju, jest: największym udziałowcem gigantycznej i de facto jedynej bezpłatnej grupy telewizyjnej - Mediaset; największego wydawcy kraju - Mondadori; największej firmy reklamowej - Publitalia. Jeden z ogólnokrajowych dzienników - "Il Giornale" - jest własnością jego brata, inny, "Il Foglio" - jego żony. Stacje Berlusconiego są znane z szerokiego użycia showgirls, tzw. velina, stanowiących rdzeń kultury mediów Silvio Berlusconiego. Jak podaje czasopismo "Times", velina, showgirls, stanowią fundament na którym zbudował polityczną popularność swojego ruchu. W tygodniku "Times" pada stwierdzenie iż należące do Berlusconiego imperium Mediaset zaaplikowało Włochom terapię operami mydlanymi, piłką nożną i seksem.
Gazeta "La Repubblica" podawała że 4 z pięciu Włochów nie czyta gazet codziennych, polegając na wiadomościach w telewizji. Jest to zgodne z międzynarodowymi tendencjami, ale jest też powodem obaw, ponieważ 85% dostawców wiadomości telewizyjnych we Włoszech jest kontrolowane lub we własności Silvio Berlusconiego, jak podaje czasopismo "Eureporter" poświęcone mediom. Czasopismo donosi że charakter jaki przybrała komunikacja medialna we Włoszech jest niespójny z modelem rządów demokratycznych. Ma więcej cech propagandy zwykle używanej w krajach rozwijających się albo stosowanej w przeszłości Europy.
Forza Italia była strukturą nowego typu: bez biurokratycznych struktur, z liderami których Silvio Berlusconi kontrolował i dobierał na zasadzie kooptacji. Liderzy ci byli zależni od twórcy ruchu. Krytycy jednocześnie zgadzają się że rola i pozycja Berlusconiego są raczej symptomem stanu włoskiego społeczeństwa, głęboko podzielonego. Współczesne państwo włoskie jest silnie pogardzane przez część społeczeństwa. Jego obywatele częstokroć nie ufają organom swojego państwa.
Powiązania rządu i mediów w Polsce
W Polsce część komentatorów sugeruje podobny sojusz głównych mediów z rządem. Wg tej argumentacji, rząd finansowo wspiera nieliczne grupy medialne sztucznym ograniczeniem liczby konkurentów na tym rynku. W Polsce działa tylko niewiele naziemych ogólnopolskich stacji telewizyjnych mimo możliwości technicznych umożliwiających nadawanie kolejnych ponad stu w systemie naziemnej telewizji cyfrowej, którą zastąpiono sygnał analogowy w części Europy. Nie istnieją nawet lokalne stacje telewizyjne (affiliates) zorganizowane w sieci nadawców, co jest podstawowym modelem działalności stacji lokalnych na tym rynku.
Utrzymywanie oligopolu na rynku jest wielomiliardowym transferem finansowym dla chronionych podmiotów. Roczne wpływy z reklam wg cenników stacji otrzymujących protekcję gospodarczą wyniosły przed laty 2,8 miliarda PLN dla TVN i 2,7 miliarda dla Polsatu. W przypadku braku protekcji rządu i np. wprowadzenia konkurencji na rynek wpływy te byłyby nawet ok. 10-cio do 50-krotnie niższe. W okresie dwóch ostatnich dekad sztucznie chroniąc rynek subwencjonowano dwie grupy medialne kwotą szacowaną przez autora na ok. 15 miliardów PLN.
Media polityczne
Polską specyfiką są media polityczne (tzw. "political media"). Ich historia wywodzi się z lat 90-tych. W początkach polskiej demokracji model prowadzenia działalności politycznej obejmował również kontrolę nad mediami. Autor spotkał się z poglądem że chcąc utrzymać wpływy polityczne, koncesje audiowizualne przyznawano bliskim stronnikom określonych ruchów politycznych. O karierze w mediach decydowało poparcie określonych grup politycznych, i to że te osoby często wygłaszały poglądy polityczne i podkreślały swój brak obiektywności i bezstronności. Ich praca często była postrzegana tak jakby byli częścią aparatu wykonawczego komunikacji parlamentarnej. Te same wrażenia ma się analizując dziś polską telewizję - są to głównie doniesienia z parlamentu lub od władzy wykonawczej. Liczne stacje przypominają właśnie aparat wykonawczy typowy dla mediów krajów o nierozwiniętej opinii publicznej.
Powiązania towarzysko-biznesowe właścicieli czołowych mediów i liderów polskiej polityki są tajemnicą poliszynela warszawskich salonów - opowiadano mi jak w jednym z prywatnych koncernów medialnych tak promowano (tzw. "pompowano") jednego z polityków, że ten aż musiał interweniować, bojąc się że wyda się że jest silnie wspierany przez tą konkretną grupę medialną. Jednocześnie sami właściciele mediów tych związków się wypierają. "Czy któregoś z polityków znam dobrze? - Nie" - mówi Mariusz Walter w wywiadzie przeprowadzonym przez Czaterię portalu Interia w 2003 roku.
Kultura pracoholików?
Jednocześnie w wywiadzie padają szczegóły stylu życia managera. Wyjaśniają zapewne krytykom ultrakomercyjny charakter jego stacji, nie kojarzonej z kulturą, określanej przez wielu jako dość nieawangardowej kulturalnie, propagującej konsumpcjonistyczny styl życia. Manager mówi o sobie: "coraz chętniej siedzę w domu i ... oglądam dwa telewizory równolegle". "Mało ciekawy gość." "Ponieważ zaczynam pracę o 9, kończę o 20 niewiele mam czasu na życie towarzyskie. To jeden z moich błędów, które nie sposób odpracować. Uciekają jakieś fajne rozmowy, coraz rzadziej uczestniczę w tzw. wydarzeniach towarzyskich np.: premierach, pokazach ..."
Następnie Mariusz Walter wylicza swoich przyjaciół - i są to same przyjaźnie zawodowe, co w zasadzie jest typowe u zwykle w polskiej wersji wyalienowanych społecznie osób na wyższych stopniach zarządczych; tajemnicą poliszynela jest że poświęcają dla pracy życie prywatne. Fragment ten pozwala chyba zakwalifikować ową osobę do kulturowo wyalienowanej społeczności, dość typowej dla zwykle pracoholicznych osób z warstw wyższych organów zarządczych, w polskim wydaniu często oziębłych towarzysko i kulturowo.
Owe oskarżenia o związki polityczne mogą dotyczyć faktu przynależności do określonej grupy społecznej, która wbrew zarzutom o tworzenie jakichś "spisków" robi rzecz dokładnie przeciwną - jest z owej kultury wyłączona. Przyjaciele autora pracujący na wyższych szczeblach zarządczych donoszą o skali wyłączenia z życia kulturalnego i społecznego, autor osobiście zna ogromną liczbę podobnych przykładów. Pozycja zawodowa jest często okupiona wyrzeczeniem się ogromnej części aktywności społecznej i kulturowej.
Drugi z polskich magnatów medialnych, Zygmunt Solorz-Żak, ma jedynie wykształcenie średnie techniczne. To może być także przyczyną radykalnie komercyjnego, nieawangardowego charakteru prowadzonych przez niego stacji, bardzo przeciętnych, nie wybijających się pozytywnie na tle polskiego rynku mediów. Obydwie czołowe postacie polskich mediów w czasach systemu totalitarnego, według dostępnych dokumentów, nie zapisały się chlubnie. Pracowały w aparacie władzy (np. w rządowej telewizji - jak M. Walter) lub współpracowały z ówczesnym aparatem władzy, jak druga z opisywanych osób. Z. Solorz-Żak bronił się twierdząc na łamach mediów, że był szantażowany.
Nieelastyczna struktura
Upolitycznienie mediów spowodowało wytworzenie się mocno archaicznej i nieelastycznej struktury paraliżującej kręgosłup wymiany informacji. Wejście nowych ruchów politycznych jest wielokrotnie droższe, trzeba bowiem zbudować jednocześnie strukturę medialną, często nieistniejącą w ogóle, jak media kierowane do rynku wysokiego. Uwagę opinii publicznej rzadko zajmują ważne tematy w rodzaju stanu gospodarki, rozpadu infrastruktury, upadku kultury, tragicznie niskiego poziomu edukacji, zaniku przestrzeni wspólnej, zniszczenia miast motoryzacją masową i błędnym zarządzaniem skomunalizowanymi nieruchomościami. Zapisy ustawowe o "swobodnym kształtowaniu się opinii publicznej" są martwe przy obecnej skali rozwoju mediów politycznych.
Prawdopodobnie utrudnia to, jeśli nie umożliwia, przemiany polityczne - dostęp do mediów mają osoby z określonych grup politycznych. Tymczasem wg badań wciąż to telewizja jest głównym medium. Nowe media mają udział relatywnie niewielki w ilości czasu poświęcanego na media ogółem (choć równocześnie wg różnych danych od 2,3 do 8% społeczeństwa, w tym autor, nie korzysta z telewizji w ogóle).
Kraj protekcjonizmu
Polski rynek medialny cechuje ogromny protekcjonizm. Mimo istniejących możliwości technicznych nie przydziela się wszystkich możliwych częstotliwości. Nasycenie eteru stacjami jest diametralnie różne w woj. Lubuskim i w Warszawie, mimo niemal tych samych możliwości technicznych. Hoduje się rynek oligopolistyczny, zaś rządy zwykle reprezentują interesy konkretnych nadawców. Na poparcie tez o zmonopolizowaniu operowano przykładem zakodowania programów TVP na satelicie Astra. Dyskutanci zarzucali na forum internetowym skrajną nielogiczność tej decyzji, zaś inne osoby pisały o "agentach ITI i Polsatu" broniących swoich interesów gospodarczych.
Media w Polsce to atrakcyjny rynek, a dzięki państwowej protekcji skutkującej niską konkurencją można utrzymywać niską jakość nadawanych programów, co jest także tanie. Poprawnie działająca telewizja publiczna podnosi standardy pracy dziennikarskiej i możliwe że jest nie na rękę właścicielom stacji konkurencyjnych. To właśnie politykom grupy medialne zawdzięczają koncesje na nadawanie, częstotliwości, oraz liczony w miliardach PLN majątek którego się dorobiły na mocno oligopolistycznym rynku. Dostępu nań bronią regulacje rządowe, sztuczne ograniczenie wykorzystania pasma. Dla nadawców nielegalnych, popularnych w szeregu krajów, przewidziano w Polsce (istotnie orzekane) sankcje: grzywny i kary więzienia.
Media alternatywne
Jak działa rynek medialny w krajach w których "nieposłusznych" rządowym sankcjom z reguły nie karze się? Rynek radiowy w wielu krajach jest de facto otwarty - kary za nadawanie pirackie nie są stosowane np. w Wielkiej Brytanii nadawca ryzykuje głównie jedynie utratą nadajnika (i ma zwykle kolejny w pogotowiu). Programy radiowe nadawane piracko mają zwykle charakter muzyczny, są tworzone przez lokalnych artystów czy didżejów młodego pokolenia. W Londynie nadają stacje które zakłócają pracę kontrolerów lotów. Były przypadki zabetonowywania nadajników w pomieszczeniach, przy czym drzwi dostępowe zamurowano, umieszczając w betonie kable pod napięciem (jedna ze stacji młodzieżowych oskarżana o zakłócanie pracy kontrolerów lotów). Do nadajnika umieszczonego z dala od studia nielegalnej stacji dane dostarcza się za pomocą mikrofal etc.
Podejmowano próby legalizacji tych stacji radiowych, porządkowania eteru. Niektóre stacje ze statusu pirackiego przeszły na nadawanie legalne. Nawet stacje radiowe brytyjskich uniwersytetów ze światowej czołówki często nadają piracko, bez żadnego przydziału częstotliwości. Profile stacji mogą się wydawać kuriozalne: osiedlowa wąsko sprofilowana stacja muzyczna kierowana do wyznawców określonego światopoglądu/ wyznania, finansowana reklamami okolicznych punktów usługowych czy sklepów. Mimo adresowania rynków wydawałoby się marginalnych, mniejszości, są one mocno popularne.
Albo np. stacja muzyczna emitująca tylko jeden z gatunków muzyki młodego pokolenia, finansowana na zasadzie chyba barteru reklamami imprez w lokalnych klubach muzycznych, w których muzykę grają twórcy danej stacji. Na reklamującej ich stacji zarabiają dopiero grając jako didżeje muzykę w klubie na żywo. Zasięg takich stacji to maksimum kilkaset tysięcy mieszkańców. Są to funkcjonujące mikropodmioty. Na szeroką skalę tego typu stacje funkcjonują w Wielkiej Brytanii (ok. 150 podmiotów), Hong Kongu, Irlandii, Serbii, na Węgrzech. W Londynie mówi się o klastrach pirackich stacji radiowych - pewne części miasta mają ich znacznie więcej niż pozostałe. Koszty działalności są minimalne - transmiter (nadajnik) kosztuje ok. 350 funtów brytyjskich.
Sukces stacji pirackich
W roku 2006 regulator brytyjskiego rynku audiowizualnego Ofcom zlecił badanie rynku w kilku częściach Londynu (dzielnice Hackney, Haringey i Lambeth), które wykazało, że 24% calej populacji powyżej 14 lat słuchało stacji pirackich. 37 procent uczniów i studentów i 41% wszystkich członków wspólnoty Afro-Karaibskiej słuchało tych stacji. Są to bardzo wysokie wskaźniki penetracji rynku. Wyróżniono trzy elementy decydujące o sukcesie tych stacji: promocja oddolnych talentów, skupienie się na gatunkach muzyki klasyfikowanej jako "urban music" (współczesna muzyka miejska), oraz skupienie się na mniejszościowych wspólnotach społecznych.
Zgodnie z wynikami przeprowadzonych badań, zarówno słuchacze tych stacji jak i osoby je tworzące byli przekonani, że istniejące już na rynku podmioty komercyjne nie zaspokajają wszystkich gustów i oczekiwań widowni, i zawiodły w zaspokajaniu jej gustów. Radia pirackie postrzegano jako najlepsze miejsca do słuchania nowej muzyki, w szczególności muzyki miejskiej. Co więcej, stacje te doceniano za dostarczanie informacji i ogłoszeń dotyczących społeczności lokalnych, a także lokalnych przedsięwzięć i wydarzeń klubowych. Część stacji dawniej pirackich obecnie nadaje jako stacje licencjonowane. Wiele popularnych osobowości radiowych w Wielkiej Brytanii zaczynało swoją karierę w stacjach pirackich. To tam rozpoczęła się kariera gatunków reggae i soul w latach 70-tych.
Sytuacja w Polsce
W Polsce nastąpiła budząca trwogę koncentracja mediów. We Wrocławiu nastąpiła kontrowersyjna z punktu widzenia prawa antymonopolowego fuzja trzech gazet, "Słowo Polskie", "Wieczór Wrocławia" i "Gazety Wrocławskiej", wykupionych przez pojedynczy koncern, który złączył je w jeden tytuł. W ramach 4 wielkich koncernów działa 45 tabloidowych gazet codziennych oraz dodatków regionalnych (np. sieć 22 lokalnych dodatków do middle-market tabloidu koncernu Agora). Niezależne kapitałowo codzienne media drukowane kontrolują już tylko mniejsze fragmenty rynku. Spośród 4 koncernów, 3 są opisywane jako związane z konserwatywnym punktem widzenia. Można mówić o znacznie posuniętej oligopolizacji rynku prasy codziennej, w dodatku w dużej mierze przejętego przez podmioty zagraniczne.
W Polsce nie do pomyślenia jest sytuacja, w której na rynku lokalnym ukazują się tytuły prasowe adresowane do wysokiego rynku, a szefem działu muzycznego w gazecie lokalnej jest osoba z doktoratem z muzykologii (casus bodajże Bonn). W Polsce działów muzycznych w lokalnej prasie w ogóle zresztą nie ma. Nieliczne wykształcone osoby chcące zaangażować się w sprawy publiczne zwykle trafiają na dziennikarzy mediów dolnego rynku. Jeśli istnieją media określane w Polsce jako media publiczne, to często są one upolitycznione. Jedyną formą komunikacji może w wielu przypadkach być blog. Jeśli w wyjątkowych przypadkach istnieją lokalne media inteligenckie, są one subwencjonowane przez lokalnych polityków, przez co zakres krytyki jest ograniczony, jak i niewielki jest ich zasięg - zwykle obejmujący lokalną elitę gospodarczą i społeczną.
Autor miał sposobność zaangażować się w sprawę likwidacji jednego z systemów tramwajowych w Polsce. O likwidację systemu tramwaju walczyła tylko jedna gazeta - lokalna mutacja tabloidu średniego rynku koncernu Agora. W przeszłości to w jej redakcji zatrudniony był na stanowisku kierowniczym w dziale komputerowym obecny prezydent miasta Zielonej Góry. Torowisko nieużywanego szybkiego tramwaju - przedwojennej kolei miejskiej planowano zamienić na ciąg pieszo-rowerowy, co zresztą zrobiono.
Jako ekonomista transportu chciałem zareagować krytycznie na owe plany, przedstawiając alternatywna propozycję i dowodząc, że rozbiórki torów poza Polską kontynuuje się jedynie w Rosji. Wysłałem kilkanaście listów, kilkakrotnie odwiedziłem osobiście ową redakcję, dokonałem prezentacji argumentów krytycznych podczas sesji rady miasta. Gazeta nie była zainteresowana publikacją jakiejkolwiek krytyki kontrowersyjnej decyzji likwidacji torowiska szybkiego tramwaju-kolei miejskiej, przez co stworzyła na swoich czytelnikach wrażenie że opinie krytycznie nie istniały.
Mając wrażenie "lokalnego matrixu", mogłem z polityką wydawniczą owej redakcji polemizować jedynie na swoim blogu. Inne media były mediami dolnego rynku, i nie były zainteresowane tematem. Jedynie Gazeta Wyborcza napędzała temat demontażu torów kolei miejskiej/ szybkiego tramwaju. W demokratycznej części świata niewyobrażalna jest sytuacja na rynku medialnym, w której krytycy likwidacji miejskiego systemu transportu szynowego byliby całkowicie ocenzurowani, a o protestach specjalistów ludność nie usłyszałaby poprzez media.
Sytuacja prasy internetowej poprawia się niekiedy. Portal Wirtualna Polska, ongiś zmarginalizowany, dziś syndykuje treść takich czasopism jak polska wersja socjalistyczno-centrowego "Le Monde Diplomatique", czy innych periodyków adresujących się do innego rynku. Pojawiają się tam też głosy ekonomistów. Nawet lokalne media potrafią syndykować teksty ekonomistów, jak np. gazeta internetowa w powiecie wołomińskim. Niemniej głos intelektualistów czy ludzi nauki w polskich mediach jest nikły - zresztą ekonomistów publicznie piszących można policzyć na palcach.
Jakąś część intelektualistów o socjalistycznych, socjaldemokratycznych, socliberalnych bądź etatystycznych przekonaniach skupił internetowy portal czasopisma "Krytyka Polityczna". Autorom takim jak Tomasz Piątek trudno odmówić talentu np. w jego opisach slumsyfikacji śródmiescia Łodzi. Niemniej brakuje rozpoznawalnych tytułów dającym głos różnym środowiskom i opcjom politycznym. Jedno czy dwa takie media nie czyni wyłomu w murze mediów politycznych popierających zwykle konkretny ruch polityczny.
Adam Fularz