Czy mieszkańcy prowincji są źli na polityków "centralnych"? Ludzie którzy żyją w "polskim spekataklu w wydaniu prowincjonalnym", powinni mieć w sobie chyba nieco złości. Ludzie żyjący na prowincji- oto politycy z rządu centralnego o nich zapomnieli.
Wystarczy oddalić się z polskiej aglomeracji na chwilkę, by cofnąć zegarki o dekady lat wstecz. Ba, tutaj- często zdarza się że zegary chodzą w stronę przeciwną.
Żyjemy w czasach w których niektóre regiony kraju cechuje występowanie procesów kulturowych przemian. Oto nowa Wiosna Ludów. Kto jest młody, nie ma własnego majątku pozwalającego mu się utrzymać, przeprowadza się.
Kierunki emigracji to zagranica i właśnie polskie aglomeracje, przyjmujące kolejne rzesze słoików. Trwa kolejna faza migracji- ci aspirujący do poprawy swojego statusu napierają na wielkie miasta.
Na prowincji zamiera życie. Znikają kina, teatry, szpitale. Miasta 100-tysięczne zamieniają się w 60-tysięczne, mimo że rządowi statystycy nadal wskazują na- chyba mocno niekatualne- dane meldunkowe.
Zanik całych pokoleń podcina nogi lokalnym gospodarkom- "ghost-podarkom", które pozostały w stagnacji, a pokolenia wielkomiejskiego baby-boomu ten rynek po prostu ominęły. Średnie polskie miasta dziś są obszarem naporu "nowych mieszkańców miast"- młodych pokoleń z okolicznych wsi.
To oni dziś zajmują miejsce po pokoleniowej luce młodych mieszkańców miast, którzy wyemigrowali.
Niewiele się mówi, jak ta zmiana kulturowa wpływa na całokształt potencjału danej gospodarki. Lokalne gospodarki nagle są pozbawione całej części, która stale i całościowo zmieniła "jurysdykcję gospodarczą" na okolice bardziej przyjazne.
Polskie duże miasta mogą się opierać na przyjezdnych, ale ich rodowici mieszkańcy także, w drodze kariery gospodarczej- mogli rozjechać się po świecie.
W ich dawnych ojczyznach politycy uprawiają orgię dewastacji. Ucieczka całych pokoleń pozostawiła morze zbytecznej infrastruktury. Ścieżki rowerowe zamieniono w parkingi, linie kolejowe zamieniono na drogi rowerowe, dawne fabryki- na- czasem ogrodzone i strzeżone- opuszczone hale, a czasem na osiedla domków.
Rozpoczynających jakiekolwiek biznesy w Polsce prowincjonalnej straszy się na wstępie komornikami, którzy przyszli po majątek prywatny innych polskich przedsiębiorców, którym się nie powiodło. Za źle zlikwidowaną spółkę zabrali komuś dom. Niektóre prowincjonalne miasta to orgia krótkotrwałych biznesów. Rozpoczynają, istnieją kilka miesięcy i kończą. Kluby, kawiarnie, sklepy.
Polska prowincja jest dziś muzeum dawnej, przedwojennej świetności. Pieczołowicie przechowywane albumy zdjęć przedstawiają pocztówki z morzem wypucowanych kamienic, a wśród zadrzewionej alei spacerowej pomiędzy nimi mknie tramwaj elektryczny. W oddali widać pierwsze samochody.
Czym się polska prowincja różni od czeskiej, czy niemieckiej, to stopniem motoryzacji. Bez samochodu nie da się tu przeżyć. Przejechawszy z Czech czy Niemiec do Polski, zobaczymy ulice miast wypchane samochodami. Samochodami zastawiono całe chodniki w centrach miast. Osiedlowe aleje zamieniono w parkingi. Zupełnie odmienne od kontynentalnego prawodawstwa prawodawstwo polskie dotyczące motoryzacji dopuszcza wszystko. Przekroczono wszelkie granice upodlenia wroga klasowego- piesi muszą nosić specjalne odblaskowe kamizelki, aby ich ubóstwo kuło w oczy.
Nie widziałem jeszcze pieszego w kamizelce odblaskowej. Nie wiem, co się stało z pieszymi- chyba znikli. Za to szukam też śladów po transporcie zbiorowym i często widzę ślady po niedawnej rozbiórce torowisk kolejowych. Indagowani politycy, pytani o przyczyny rozbiórki torowiska do np. lokalnego centrum handlowego, największego w mieście, piszą o "aspekcie bezpieczeństwa ruchu pieszych i rowerzystów. Nie było możliwe połączenie torów pod ruch kolejowy bądź drezyn z równoległą scieżką rowerową biegnącą w osi jednej osi na nasypie kolejowym o szerkości 5 m. Pozostawienie torowiska było możliwe jedynie na wysokości budynku dawnego dworca kolejowego".
Pozostawiony w strasznym stanie odcinek toru jest nadal własnością PKP S.A. Tory już częściowo znikły. Mimo że jest to wiadukt nad główną ulicą miasta. Trzeba było kilku lat by otrzymać w ogóle odpowiedź z urzędu. Lokalni urzędnicy zrobili i tak łaskę dla prasy. W Polsce w okresie przedwyborczym urzędy w ogóle rzadko odpowiadają.
Prasa coraz mniej może. W sieci portali internetowych prasa to nie okno na świat, ale rodzaj zbioru blogów i płatnych treści. Podczas kampanii internetowych w ogóle sztaby wyborcze mogą postawić na własne media. Wkróce czeka nas wysyp przedwyborczych tytułów.
Czy coś się zmieni? A czy coś się zmieniało? Znów czeka nas spektakl budżetów reklamowych, i znów wygra polityk z największym zakulisowym sponsorem. Nie zmieni to wiele w wielkiej przebudowie polskich miast, w których pieszy- robi się coraz rzadszym widokiem. Do tego stopnia, że go nie widać poza terenem zabudowanym, przynajmniej- nie w kamizelce.
Absolwent Universite de Metz i Viadrina University, ekonomista. Specjalizuje się w infrastrukturze. Zawodowo jednak zajmuje się branżą e-commerce, ostatnio tworząc np. portal poselska.pl czy ie.org.pl. Interesuje się historią i muzyką. Uprawia sporty: capoeirę, downhill i snowboard. Interesuje się też ochroną zabytków i środowiska naturalnego. Poglądy gospodarcze: ordoliberał, wyznanie: Rastafari/Baha'i. Email: phooli(małpa)gmail.com
Czasopismo Gazeta Poselska
Promote your Page too
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo