wolny-rynek wolny-rynek
524
BLOG

Cyfrowy darwinizm, ogrodzone ogródki, disruptive technology i...

wolny-rynek wolny-rynek Technologie Obserwuj notkę 1

Cyfrowy darwinizm to słowo-klucz w dzisiejszej sieci. Świat start-upów pełen jest walczących cyfrowo wojowników sieci- walczą o wpływy reklamowe, lepsze pozycjonowanie w wyszukiwarkach, przebicie się z lepszymi filtrami umożliwiającymi odseparowanie informacji istotnych od nieistotnych. Ci którzy w porę się nie zorientują w tej walce, budzą się z ręką w nocniku.

Wolny internet, jaki pamiętamy z początków sieci, dziś jest już przeszłością. Kolejne słowo-klucz to walled gardens, ogrodzone ogródki, z których internaucie jest wyjść ciężko. Google jest tego typu "ogródkiem"- po prostu trafiamy tam, gdzie nas kieruje wyszukiwarka, a ta ma możliwość podpisywania dowolnych kontraktów z dostawcami treści. Wiadomości które zobaczymy w popularnym portalu zbierającym njusy z różnych portali, mogą być efektem takich właśnie umów, a nie rzeczywistych liczb wyświetleń czy zainteresowań czytelników.

W mojej opinii, polską sieć bardziej od Google czy Facebooka demokratyzują serwisy w rodzaju Twitter czy Wykop, w których oddolne inicjatywy obywatelskie mają większe szanse na bycie usłyszanymi, zauważonymi. Czasem wystarczy zwołać tysiąc osób chętnych poprzeć naszą inicjatywę, by usłyszały o niej dziesiątki czy setki tysięcy.

"Disruptive technology", technologia zrywająca ciągłość- to kolejne słowo-klucz do naszej wyliczanki. Wiele polskich biznesów, twórców treści czy rozwiązań internetowych przegrało walkę o czytelnika (choć niekoniecznie- o reklamodawców, wciąż wierzących w dane przedstawiane domom medialnym). Zastygli w stagnacji, nie mogąc generować coraz większego cash-flow na promocję on-line, albo nie rozumiejąc zmian na rynku.

Brian Solis wieści "koniec biznesu tak jak dotychczas". Facebook dobija do 900 mln użytkowników albo już ten próg przekroczył, na Twitterze dziennie pojawia się 250 mln wpisów. Nowi globalni wygrani zdominowali pejzaż medialny w wielu krajach. "Każdy dostał prasę drukarską"- krzyczą współcześni filozofowie. Niemniej, postawcie się Państwo w pozycji wydawcy gazety. Kiedyś miała ona monopol na ogłoszenia prasowe, recenzje filmów, porady kulinarne. Dziś czytelnicy znajdą to wszystko w wyspecjalizowanych serwisach tematycznych, w znacznie lepszej jakości, bo pisane przez specjalistów.

Dla wielu Wikipedia zastąpiła organizacje prasowe jako miejsce z których pobieramy wiarygodne informacje na temat istotnych wydarzeń już zakończonych. Ogłoszenia o pracę, kiedyś żyła złota tytułów prasowych? Ten segment także został zdobyty przez nowoprzybyłych na ten rynek, ba, często zdobyli oni dominującą pozycję i za byle anons życzą sobie 350- 500 PLN. Lokalne bezpłatne ogłoszenia? Nie ma problemu. Humor i zabawne komiksy? Są od tego całe kategorie portali internetowych, do których przebił się z sukcesem format parodii plakatu motywującego, przerobionego na zapełniające sieci społecznościowe plakaty demotywujące.

Ciekawa dyskusja rozgorzała na blogu Stdout.be. Autor postawił tezę że dziennikarstwo zostało zastąpione. Zgodzę się z tą tezą- nie zaglądam regularnie do gazet codziennych, ani nie goszczę na portalach njusowych, znając nieco od podszewki warsztat pracy polskich dziennikarzy. Dziennikarstwo w pełnym znaczeniu tego słowa jest w Polsce marginesem, rasowych dziennikarzy po których nie domyślimy się, po jakiej stronie politycznego sporu stoją, niemal nie ma. Wydawcy ingerują w publikowane treści, usuwając nawet tysiące wpisów w kategoriach które nie odpowiadają ich światopoglądowi, a ich pozycja jest często zagwarantowana polityczne, licencjami czy dostępem do częstotliwości, rodzielanych przez polityków. Czystego biznesu w całych sektorach rynku (np. kanałów nadawanych naziemnie) nie ma, bo o wejściu przedsiębiorcy na ten rynek decydują politycy.

Za to w sieciach społecznościowych miejscami odnaleźć można prawdziwy duch obywatelskości XXi wieku. Niektóre z nich wydają się być wręcz miejscem do którego wyemigrowali ci, którzy w Internecie siedzą od połowy lat 90-tych. Niemniej, jak pointuje autor bloga Stdout.be, to nie jest dziennikarstwo, i te serwisy nie pretendują do tego miana, niemniej- te treści dziennikarstwo zastępują. Autor wysuwa tezę że żyjemy w czasach znacznie większej przemiany- od narracyjnej, od opowiadania historii, raportowania, do zupełnie odmiennych metod dzielenia się wiedzą. W USA jedynie ok. 25 % dorosłych byłoby zmartwionych upadkiem ich lokalnej gazety, wg badania Pew z roku 2012. Jeszcze w 2009 roku ten odsetek sięgał 40 %.

Jeden z komentujących autora bloga zauwazył: "Bez serca i niechwaląco, jestem zainteresowanym obserwatorem (...) tego jak zabawnym jest oglądanie dziennikastwa budzącego się ze swojego koszmaru utraty statusu dozorcy bramy [gatekeeper'a- dozorcy, który decyduje, które treści zostaną usłyszane, a które nie], jego nieumiejętnego wpływu, jego rozdmuchanego ego, i uświadomienia sobie że [utrata statusu dozorcy bramy przez dziennikarstwo- przyp. tłum.] wcale nie była takim koszmarem..."

Dziś polski Internet eksploduje, wypełniając się corazto nowymi treściami, a dziennikarze nie mają już statusu "dozorców bram świata informacji". Nie zaglądam w rachunki zysków i strat wydawców prasy, ale problemy mają nawet mniejsze polskie sieci społecznościowe- na tym rynku walka jest jedną z najbardziej napiętych. Poziom techniczny jest coraz wyższy, konkurencja coraz bardziej zacięta, i dosyć nieuczciwa. Wszak żyjemy w gospodarce mieszanej, z rozdętym sektorem państwowym, w którym niektóre podmioty mają ogromne publiczne wsparcie czyniące z nich de facto instytucje okołorządowe, a inne, bardziej niezależne inicjatywy, są go pozbawione, tudzież byłyby mniej niezależne takie wsparcie otrzymując.

Polska z perspektywy Internetu wydaje się przedmieściem przedmieść Kalifornii- do działających na tym rynku docierają odpryski wydarzeń tej nowej cyfrowej stolicy świata. Ale to tutaj będzie się decydować przyszłość nowej ery gospodarczej, i Polska już w tym wyścigu przegrała, nie liczy się. Znajomi rodzimi internetowi (ad)venture capitalists, notabene koledzy z klasy, swoje biznesy robią w Berlinie czy Dreźnie. Zachodnia część Polski w dziedzinie informatycznej najbardziej zasłynęła ekscesami na tle rasistowskim skierowanymi przeciwko pracownikom korporacji informatycznej utrzymującej 120 etatów we Wrocławiu, a po owych wydarzeniach chcącej to biuro przenieść w mniej rasistowskie rejony świata. Co ciekawe, bardziej szczegółowe informacje o tych wydarzeniach można uzyskać w kuluarach, poza światem "codziennych mediów komercyjnych".

W Polsce chętny przedsiębiorca większość czasu spędzi na kwestie biurokratyczne, w rodzaju kompletnie archaicznego ZUS i podobnych instytucji których powinno już nie być. Płatności do nich, ze względu na oceany natręctw, nie mogą być zautomatyzowane, przez co przedsiębiorca winien np. w czasie urlopu dokonywać rozmaitych cyklicznych, powtarzalnych płatności na rzecz mamutów minionego reżimu (tylko- czy aby całkiem minionego?)

Takim archaizmem są np. urzędy pracy, mogące służyć pomocą jedynie nieposiadającym Internetu czy jako miejsce pracy armii 20 tysięcy urzedników. W jednym z miast szef urzedu pracy już na wstępie wołał do przybyłego przedsiębiorcy, że specjalistów to oni nie poszukują. Istotnie, w tej dziedzinie korzysta się z usług płatnych, płacąc jednakże także rodzaj okupu na rządowe "pośrednictwo pracy". Niestety, w regionach przygranicznych nie pomogą nawet w znalezieniu zwykłych pracowników fizycznych bez kwalifikacji- nawet ta grupa pracobiorców chyba wyemigrowała, wnioskując z odległości do granicy i opinii pracodawców do jakich dotarłem. Zaś w zmierzających ku zachodniej granicy pociągach spotkamy młodych 20-latków informatyków dojeżdżających po weekendzie do swojego miejsca pracy w RFN.

Problemem dla młodych przedsiębiorców w Polsce jest także rasizm kulturowy. Wiele współczesnych zachowań, typowych lub niezbyt szokujących w wielu krajach Europy Zachodniej, w Polsce jest zbrodnią przeciwko "status-quo-antes". Tymczasem rozliczne badania gospodarcze nad regionami największych innowacji dowodzą że innowacje gospodarcze następują w regionach o dużej tolerancji (por. prace R. Floridy, http://www.theatlanticcities.com/authors/richard-florida/ ). W Polsce nie sposób mówić o tolerancji- przedstawiciele mniejszości wyemigrowali z całych regionów kraju. Rozmaite mniejszości, popularne i obecne w innych krajach, w Polsce są tematem tabu w chyba zbyt pruderyjnych jak na współczesne gospodarki mediach. Przyjechawszy do Polski z Brazylii, kraju o podobnym ratingu demokratyzacji systemu politycznego, zastaniemy zupełnie odmienne treści nadawane w mediach bezpłatnych, o zachowaniach ludności nie wspominając.

Mimo że w Polsce istnieją organy mogące odbierać częstotliwości nadawcze, działają kanały telewizyjne nadające programy jawnie nawołujące do nietolerancji, ba, nawet nawołujące się do stosowania przemocy werbalnej wobec niepełnoletnich (kontrowersyjny, zarabiający na eksponowaniu przemocy wobec słabszych, mobbingu, stalkingu, program "Surowi Rodzice", czy inne produkcje bezpłatnej sieci TVN). Jest przykre, że niektóre grupy kapitałowe, nie wiedzieć czy z chęci zysku, czy z niewiedzy, czy z zaangażowania religijnego, na tapetę wzięły mocno kontrkulturowe wartości na których oparty jest sukces Krzemowej Doliny, dużo bardziej hołdującej w biznesie postmaterialnym wartościom z którymi takie programy jak wyżej wymieniony, walczą.  Można mieć wrażenie powrotu minionego systemu totalitarnego w Polsce, porównując treści dostępne w mediach bezpłatnych i gazetach codziennych Polski i Brazylii, tudzież metody wychowawcze.

Pozyskanie kapitału w środowisku osób uprzedzonych (uprzedzonych także przez treści emitowane np. w bezpłatnych sieciach telewizyjnych), zakładanie spółek akcyjnych, emisja papierów na giełdzie, koszty płatnego, obowiązkowego doradztwa- proszę, przećwiczcie to Państwo, zwróćcie też uwagę na koszty tych procedur, i porównajcie je z podobnymi pozycjami kosztów w innych krajach. Polskie start-upy często nie są polskie, bo kto inny daje kapitał na ich start. Polska gospodarka jest wciąż zbyt, zbyt upolityczniona, a polscy kapitałodawcy- zbyt uprzedzeni. Idąc po dotacje, trudno konkurować z podmiotami, którym państwowi urzędnicy sami wypełniają wnioski o rozmaite dotacje. Ci bez sieci znajomości muszą opłacać drogich konsultantów i doradców, mając znacznie mniejsze szanse otrzymania dofinansowania niż przedsiębiorcy z wewnątrz sieci powiązań.

Przypuszczalnie Polska jest zbyt skorumpowanym i biednym krajem na to aby w ogóle zająć jakiekolwiek miejsce w szeregu gospodarek ery informacji. Nie wiadomo, ile w tym niewiedzy, a ile korupcji - ileż to dziesiątek, jeśli nie setek euro-milionów wydano na dotowanie nowopowstających polskich sieci społecznościowych, podczas gdy za gotowy, działający skrypt na świetnym poziomie zapłacimy kilkaset PLN. Wiele z polskich "zdobywców euromilionów" było wyważaniem otwartych drzwi. Z drugiej strony, można usłyszeć plotki o handlu biznesplanami "z recyklingu", już raz składanymi na rozmaite konkursy. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Niemniej, nie jesteśmy nawet drugą Estonią, znaną choćby z wynalazku Skype, mimo 32-krotnie większej liczby ludności (wg danych GUS, bo rozmaite plotki, rzekome przecieki, operują zupełnie innymi danymi demograficznymi).

W USA nawet prezydent Obama wzywa do wsparcia start-upów, a co można powiedzeć o polskich władzach, męczących przedsiębiorców np. papierowymi listami z ZUS. Akurat nie jestem z generacji papieru, choć czytam papierowe książki i mam ponad 30 lat. Papierowe listy odkładam na kupkę przerażony stertą nudów, części nie otwieram, podobnie jak odwykłem od papierowych nośników informacji, które w nadmiarze potrafią zagracić spore powierzchnie. Dziwi mnie egzystencja instytucji opartych o obieg papierowy dokumentów, odbieram to jako natręctwo i dziedzictwo przeszłości, czasem niezbędne (np. kwestie prawne), ale w większości kosztowne, kłopotliwe, zbędne. Przeraziła mnie natomiast fotografia biurka p. Michała Boniego, ministra cyfryzacji i administracji, zawalonego stertami dokumentów papierowych. Papier? Halo, to nie ta epoka, panie Boni. Pomylił Pan epoki historyczne, i dla wielu to nie jest ani, ani trochę zabawne, choć oczywiście nadal będą publicznie wobec Pana bardzo uprzejmi, co nie znaczy że zadowoleni.
 

wolny-rynek
O mnie wolny-rynek

Absolwent Universite de Metz i Viadrina University, ekonomista. Specjalizuje się w infrastrukturze. Zawodowo jednak zajmuje się branżą e-commerce, ostatnio tworząc np. portal poselska.pl czy ie.org.pl. Interesuje się historią i muzyką. Uprawia sporty: capoeirę, downhill i snowboard. Interesuje się też ochroną zabytków i środowiska naturalnego. Poglądy gospodarcze: ordoliberał, wyznanie: Rastafari/Baha'i. Email: phooli(małpa)gmail.com Czasopismo Gazeta Poselska Promote your Page too

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Technologie