Niemieckie MSZ wycofało zalecenie podpisania (nie)sławnej umowy o ochronie własności intelektualnej - podała agencja DPA, powołując się na źródła rządowe.
Przestrzegałbym jednak przed hurraoptymizmem. Na razie nie jest to oficjalna informacja, ale depesza DPA "aus Regierungskreisen" (magiczne: "sources say").
Przypomnijmy: premier Donald Tusk na trzy godziny przed planowanymi demonstracjami w Polsce obwieścił "zawieszenie ratyfikacji". Okazało się, że z prawnego punktu widzenia to nic nie znaczy. Nie można wykluczyć, że podobny zabieg zastosował teraz niemiecki rząd. Na dzień przed protestami w 60 miastach mógł postarać się o "przeciek", by uspokoić nastroje i zniechęcić ludzi do wyjścia na ulice. Takie zresztą są komentarze w Niemczech: "Nie ma sie z czego cieszyć. To tylko cwana taktyka, by dzień przed demonstracjami zabrać motywację tym, którzy chcą wyjść na ulice".
Oczywiście może być też inaczej. Z danych Banku Światowego wynika, że spośród krajów Unii Europejskiej tylko Dania, Szwecja, Holandia, Francja i Wielka Brytania odnoszą korzyści z podobnego do ACTA porozumienia TRIPS (Porozumienia n/t Handlowych Aspektów Ochrony Praw Własności Intelektualnej). Dlatego jednym z kilku krajów, które od początku brały udział w negocjacjach na temat tej umowy była Dania. Dlatego ACTA forsuje holenderski Komisarz UE ds. handlu, a europosłami - sprawozdawcami tej umowy byli najpierw Francuz, teraz Brytyjczyk.
Niemcy są bardziej importerami, niż eksporterami własności intelektualnej, więc może tamtejszy rząd rzeczywiście stwierdził, że nie ma sensu walczyć o zabetenowanie obecnego systemu (taki jest przede wszystkim sens tej umowy międzynarodowej). I że nie warto ryzykować utraty zaufania społecznego, forsując umowę, która budzi tyle kontrowersji.