P jak Polityka Zagraniczna.

'Prawie prezydent" zapomniał, że w międzyczasie jego niebytu politycznego Wałęsa zdrowo zalazł czerwonym za skórę bez pardonu wpieprzając się w politykę zagraniczną i obronność, czym spowodował taką a nie inną formułę konstytucji w tym zakresie: to rząd odpowiada za politykę zagraniczną, a prezydent z nim współdziała.

Skoro już żyjemy w neosocjaliźmie to postuluję, aby na użytek polityków najpierw interpretację prawa przeprowadzaliby spec językoznawca i spec od logiki. Bo konstytucja RP jest generalnie beznadziejna, ale w miarę jasno sformułowana - przynajmniej dla kogoś z umiejętnością czytania ze zrozumieniem. Jakby dali mu na piśmie wyjaśnienie "co znaczy to zdanie" pewnie byłoby trochę normalniej.

Oczywiście winą pana prezydenta nie jest to, że to on w zasadzie powinien się konsultować z MSZ co ma powiedzieć i to w dodatku ładnie ale to, że próbuje odwrócić kierunek przepływu decyzji.

To, że prawie prezydent wyraża publicznie swoje zdanie o polityce rządu nie dziwi - o jego kompetencji (i kompetencji personelu KancPrez) już mówiłem i taki poziom Lecha nie jest niczym niezwykłym.
Dziwi, że ma swoje zdanie - nie dalej jak parę miesięcy temu gdzieś się poFotygowali ale i tak co i rusz trzeba było pytać o zdanie Jarka... A teraz nagle pan prezydent ma jakieś inicjatywy, jakieś potrzeby "zapraszania" MSZ na "rozmowę"...

Dziwiłbym się, gdyby w najbliższych 20 latach Radek Sikorski publicznie oświadczył, że jest zainteresowany fotelem prezydenckim. Albo Tusk.
Bo ostatnie czasy dobitnie pokazują, że prezydent nawet jak próbuje wsadzić rządowi kij między szprychy wychodzi z tego średnio udana terkotka. Trzeba brać przykład z Jarka i pchać się tam, gdzie prawdziwa władza i kasa.