Są na tym świecie ludzie którzy twierdzą że inflacja jest dobra. Są to albo ludzie niedouczeni (tzw. keynesisci), albo nie znający się na rzeczy, albo - i ci są najgorsi - "rządzący fachowcy".
Nieuki żyją w przeświadczeniu że wiedzą lepiej, bo mają "teorię". Niestety, oni nadają obecnie ton dyskusji, więc toczy się ona w ich stylu - czyli bez merytorycznych argumentów, koncentrując się na jednym aspekcie, przez nich nazywanym pozytywnym i lekceważąc drugi, nazywając go "naturalnym".
Otóż powszechnie twierdzi się, że inflacja jest naturalna w gospodarce. To, że ceny rosną jest konsekwencją tego, że rosną płace, więcej konsumujemy i tak dalej. Pogląd ten jest błędny, co za chwilę udowodnię. Drugi argument jest taki, że zachęca ludzi do wydawania, a nie oszczędzania. Muszę tu zwrócić uwagę na świadome pomijanie tautologii w tym rozumowaniu: konsumpcja napędza inflację a inflacja napędza konsumpcję.
Przyczyna nie może być skutkiem a skutek przyczyną. Nauka nie zna takiego przypadku. Nawet niekontrolowana reakcja łańcuchowa w atomistyce nie bierze się znikąd.
Pora na udowodnienie że inflacja jest zjawiskiem wyłącznie atropogennym.
Załóżmy sytuację, że pewien rolnik uznał że pora poszukać bardziej dochodowego zajęcia niż dotychczas (jakiekolwiek by ono nie było). Postanawia uruchomić plantację papryki (ponoć modny temat od ostatnich wyborów?). Jako że jest jedyny w okolicy, ustala cenę na 8 PLN za kg. Ma dobry produkt, więc udaje mu się sprzedawać cały towar. Widzi to jego sąsiad i dochodzi do wniosku że jest to biznes i dla niego. Pojawia się w nowym roku konkurencja - obaj chcą sprzedawać taki sam towar, więc któryś musi być tańszy. Toteż po pewnym czasie cena ustabilizowała się na poziomie 6 PLN za kg. Obaj jednak odczuli spadek dochodów, więc skompensowali to w drugi, możliwy dla nich sposób: zatrudnili pracowników i znacznie zwiększyli produkcję, co efektywnie obniżyło ich koszty. Słowem: sprzedając więcej za mniej zarabiają jeszcze więcej niż wcześniej. W kolejnym roku pojawia się trzeci konkurent. Wszyscy przechodzą ponownie proces korekty cen i w efekcie cała trójka żąda za kilogram papryki 4,5 PLN, sprzedając ją na terenie całego województwa, a w następnym roku nawet dalej. Cena umożliwia sprzedaż całej trójce, zapewniając solidny zarobek, jednak jest też bardzo atrakcyjna dla konsumenta.
Nieważne jaki wybiorę produkt - żywność, artykuły przemysłowe, motoryzacja, budownictwo - proces jest identyczny: cena spada, czyli wystąpiła deflacja.
Sprawiedliwości jednak trzeba uczynić zadość: w naszym przykładzie, jeśli jeden z producentów wypadnie z interesu (z dowolnego powodu; dla nas nieistotnego), cena niewątpliwie pójdzie w górę. Jeśli jeden z nich wygryzie pozostałych, powstanie lokalny monopol. Jednak tak powstały monopol albo nie zmienia cen, albo je podnosi: mało, umiarkowanie, dużo, niewyobrażalnie. Jednak, skoro rynek pozwalał funkcjonować trzem, zawsze jest możliwość że monopolowi wyrośnie konkurencja albo konsumenci zmienią dostawcę na tańszego z innego regionu. Łatwizna.
Miałem jednak ukryty powód, żeby skoncentrować się na spożywce: jest to gałęź gospodarki, gdzie inflacja ZAWSZE będzie bardzo zbliżona do rzeczywistej. Już tłumaczę co to znaczy.
Wprowadźmy do naszego przykładu inflację 5%. Stąd ceny będą wynosić efektywnie: 8 PLN, 6,30 PLN, 5,13 PLN, 5,39 PLN. Jak widać z wyliczeń inflację zauważymy dopiero w czwartym roku, stąd nasz przykład jest mocno nieżyciowy. Jednak żywność jest dostępna w bardzo konkurencyjnych cenach od dłuższego czasu i z wyłączeniem dramatycznych zmian (na przykład likwidacja Wspólnej Polityki Rolnej - CAP w UE), ceny nie będą spadać. Rosnąć - zdecydowanie, jeśli wystąpi nieurodzaj dowolnego rodzaju. Poza tym nie bardzo można się spodziewać wycofania papryki z produkcji, bo jest przestarzała technologicznie?
Inaczej jest w kazdej innej gałęzi - ciągły postęp technologiczny i nieustająca produkcja powodują spadek cen. Przykład: płyty DVD w ciagu 10 lat staniały z 10 PLN do 0,90 PLN za sztukę, a przecież inflacja cudownie tego produktu nie ominęła. Albo telewizory LCD lub Plazmowe - w chwili obecnej nowy telewizor (ale model sprzed 2 lat) można kupić za 20-30 proc. ceny w momencie premiery.
Dlatego też wszelkie wskaźniki inflacji stosowane obecnie są bardzo, a czasem nawet drastycznie zaniżone. Drastycznie - to znaczy oficjalna wartość jest trzykrotnie mniejsza niż rzeczywista na przykład. Taki jest mój szacunek - że w Polsce inflacja wynosi ponad 10 %, a nie niecałe 4... Wszystko dlatego, że potęgę produkcji masowej pominięto całkowicie w wyliczeniach - wstawiając spadek cen nią wymuszony do obliczeń, zmniejszono jednocześnie inflację o ładnych parę procent.
To wszystko mogłoby być wyłącznie moim bajdurzeniem, gdyby nie dwa fakty:
1. Rządowi jest na rękę jak najwyższa inflacja "rzeczywista" - ponieważ dzięki niej zmniejsza się o tyle dług publiczny, o tyle mniej są warte rządowe papiery dłużne, o tyle wzrastają przychody z podatków (o tym później).
2. A jednocześnie jak najniższa "oficjalna" - ponieważ na jej podstawie ustalana jest indeksacja rent, emerytur i wynagrodzeń, oprocentowanie papierów dłużnych, oprocentowanie lokat bankowych i setki innych.
Skoro już ustaliliśmy, że inflacja jest zjawiskiem sztucznym, że są "instytucje" żywotnie zainteresowane jego ciągłym istnieniem, pora się zastanowić skąd się bierze. Do tego niezbędne jest jednak obalenie jednego, bardzo istotnego dla keynesistów mitu: że inflacja to wzrost cen. Koniecznie trzeba też uświadomić sobie, co to jest pieniądz.
Zacznijmy od drugiego: pieniądz to środek wymiany płatniczej, który zastąpił powszechny wcześniej handel wymienny, który był koszmarnie nieefektywny. Cechą pieniądza jest to, że jest to coś, co jest rzadkie i/lub ma wysoką wartość. Najpowszechniej używano do tego złota i srebra. Jednak mogło to być coś innego: na przykład szafran, diamenty, cokolwiek. Złoto ma tę przewagę, że niezależnie od tego jak wygląda i skąd pochodzi na przykład kilogram będzie tyle samo wart dziś i za sto lat co drugi kilogram złota tej samej próby. Szafran, diamenty i inne podobne produkty są albo zbyt cenne, ta sama ilość ma różną wartość albo są nietrwałe (szafran jest cenniejszy od złota, ale to jest przyprawa, która w końcu sie zepsuje). Złoto ma też i wady: jest miękkie i niespecjalnie nadaje się na pieniądz (szybko się ściera), stąd trzeba było stosować stopy złota i innych metali. Ale było pieniądzem. Dlaczego? Ponieważ miało swoją wartość i utrzymywało ją. Czemu to takie ważne? Ponieważ ktoś sprzedając coś, co wytworzył - na przykład stolarz krzesła - chciał kupić za to coś innego o równej wartości, na przykład chleb, wino i drewno. Czyli krótko: pieniądz pozwala coś łatwo sprzedać oraz bez straty odsunąć w czasie zakup, a jednocześnie sam jest towarem mającym swoją wartość. Ponieważ obecnie taka sytuacja nie ma już miejsca, nie możemy mówić o pieniądzu, ale jedyne o walucie. Waluta nie jest pieniądzem.
Obecnie "pieniądz" jest papierowy - czyli jest walutą - i za jego pomocą mierzymy wartość towarów. Ale jak zmierzyć wartość papierowego pieniądza? Proste: towarami jakie za niego możemy kupić. Niemożliwe? Możliwe jak najbardziej - przecież zawsze tak było. Skoro pieniądz był towarem, a niepostrzeżene zastąpiono go walutą, to jest to chyba logiczne?
Stąd wypływa bardzo ważny wniosek: INFLACJA TO NIE WZROST CEN.
INFLACJA TO SPADEK WARTOŚCI WALUTY. SKORO WALUTA ZASTĄPIŁA PIENIĄDZ, KTÓRY BYŁ TOWAREM, A KTÓRY Z KOLEI ZASTĄPIŁ BEZPOŚREDNIĄ WYMIANĘ TOWAROWĄ, PODLEGA ONA TYM SAMYM ZASADOM CO SAM TOWAR.
W naszym przykładzie papryka taniała tym bardziej, im jej było więcej, zatem waluty też musi cały czas przybywać. I przybywa - poprzez dodrukowywanie. W czasach gdy funkcjonował pieniądz złoty lub srebrny, dodruk był niemożliwy. Inflacja mogła pojawić się tylko wtedy, kiedy w bardzo krótkim czasie (na przykład dwa-trzy lata) ilość złota bardzo wzrosła. Zdarzyło się tak przynajmniej raz, w czasach Konkwisty. Ale w miarę rozprzestrzeniania się zlota Inków po Europie, jego wartość wracała do normy, tym szybciej im napływ "nowego" złota się zmniejszał.
Podstawowym "oficjalnym" argumentem za drukiem nowych pieniędzy jest to, że wzrost gospodarczy tego potrzebuje, bo pieniądz to krew gospodarki. Skoro gospodarka się zwiększa, to ilość pieniądza też musi. Argument ten jest prawdziwy tylko w gospodarce sterowanej - gdzie ustala się płacę minimalną, gdzie płace nie mogą maleć, gdzie są wysokie podatki i tak dalej. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę że nie ma już pieniądza, tylko jest waluta oraz że pieniądz jest zakupem odsuniętym w czasie, to argument ten jest idiotyczny. Dlaczego? Weźmy na przykład złoto. Jeśli w gospodarce wzrasta ilość towarów, wykonywanej pracy i ludzi, ale nie wzrasta ilość złota, to staje się ono bardziej cenne. I co z tego? Nic, pod warunkiem że stolarz za swoje krzesło dostanie złota mniej niż wcześniej, ale w dalszym ciągu tyle, żeby kupić tyle samo chleba, wina i drewna co wcześniej. Przekładając to na nowoczesne warunki: płace muszą być płynne, to znaczy maleć lub rosnąć w miarę potrzeby.
Jednak dla nieuków jest to nie do przyjęcia, bo jeśli mniej zarabiamy, jesteśmy biedniejsi. Wynika to z fundamentalnej dla całego ruchu keynesistowskiego (oraz komunistów, socjalistów i innych faszystów) wady w postaci głupoty. Są intelektualnie niezdolni do zrozumienia podstawowych praw ekonomicznych, istoty pieniądza i jego funkcji w gospodarce.
Wróćmy jeszcze do inflacji i podatków. Otóż państwo bardzo lubi inflację z powodu zwiększonych dochodów budżetowych (podatki) i zmniejszonych wydatków (mniejsze długi).
Jak to się dzieje? Bardzo prosto, ale posłużmy się przykładami. Pierwszy to człowiek sprzedający mieszkanie. Jeśli kupił je 4 lata temu za 100 tys. PLN, a dziś sprzedaje je za 150 tys. PLN, musi zaplacić podatek od zysku ze sprzedaży w wysokości 50 tys PLN. Ale przez te 5 lat mieliśmy inflację - załóżmy 5% rocznie dla okrągłego rachunku (rzeczywista była znacznie większa) i tylko z tego tytułu wartość tego mieszkania wzrosła do 122 tys PLN. Zatem podatek powinien być zapłacony tylko od 28 tys PLN.
Drugi przykład to firma handlująca na przykład cukrem. Zawsze na koniec roku przeprowadzana jest inwentaryzacja, na podstawie której wyliczany jest podatek od dochodu. Jeśli wartość towaru wzrosła w porównaniu z początkiem roku, zwiększył się dochód przedsiębiorstwa i w efekcie trzeba zapłacić podatek. Ale co jeśli jest to ten sam towar, nie sprzedany bo nie ma popytu? ILOŚĆ się nie zmieniła, ale jakimś cudem dochód się zwiększył...
Jest jeszcze kategoria, gdzie inflacja czyni największe spustoszenia: oszczędności. Jest to zarazem największa zbrodnia wobec obywateli, tym bardziej że większość ludzi nie ma zbyt wielkich możliwości i trudniej jest im uciekać od inflacji co ludziom bogatym, poza tym częściej muszą się do tych oszczędności uciekać. Zatem ciężko oczekiwać, że na przykład złoto inwestycyjne będzie popularne, podobnie inne tego typu narzędzia.
Najbardziej zdumiewające w problemie inflacji jest to, że jest ona powszechnie ignorowana, albo przynajmniej nie poświęca się jej tyle uwagi, ile wymagałaby ranga problemu... Ot, jest inflacja. I co z tego?
Niepoprawny politycznie idealista, dożywotni jeniec logiki i liczb... Nawet - a zwłaszcza - w polityce. Ponadto uczulony - i wyczulony - na bzdury. __
Głodne dzieci nie myślą o nauce: www.pajacyk.pl __
Na wszelki wypadek: wyrażam zgodę na wykorzystywanie moich tekstów tutaj zamieszczanych w całości lub fragmentach pod warunkiem podania źródła. Czyli Autora. Czyli mnie: acepl.salon24.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka