Stworzona przez księdza Jacka Stryczka w bodajże 2009 roku, obecnie stała się dość znanym wydarzeniem religijno-społecznym.
I oczywiście jest to pełnoprawna Via Crucis, Droga Krzyżowa, czyli nabożeństwo wielkopostne w którym medytuje się przy 12 stacjach Męki Pańskiej i dwóch kończących.
W zeszłym roku w EDK wzięło udział około 100 000 ludzi, w większości Polaków choć powoli i poza Polską pojawia się coraz więcej tras.
Ja zapisałem się na "złotą" trasę Św. Rodziny, z kościoła w Długopolu Górnym do Kaplicy Matki Boskiej Królowej Pokoju w zamku na Szczytniku. Znany mi teren, jest po kogo dzwonić gdybym "odpadł" i ten... tutaj trochę mi wstyd o tym pisać ale zachęciła mnie też suma podejść - 1 100 metrów, czyli w sam raz żeby było wyzwanie ale zarazem "na półtorej łapki", nie za trudno.
Msza Święta rozpoczynająca każdą EDK zaczęła się w kościele pod wezwaniem świętych apostołów Piotra i Pawła w Długopolu Górnym trochę po godzinie 18.00, po Mszy ksiądz opiekun trasy poprosił jeszcze żeby poczekać aż ruszą inne grupy (idące z tego samego miejsca ale innymi trasami), pewnie chciał urządzić pogadankę, w sumie to zresztą nie wiem co chciał, po kilku minutach czekania zirytowałem się i po prostu "sobie poszedłem". Było około 19.10.
Z kościoła do Długopola Zdroju jest parę metrów i to głównie w dół, po drodze I Stacja, w kaplicy Misjonarzy Bożej Rodziny w Długopolu Górnym.
Wszedłem do kaplicy. Idealny początek. Byłem sam, cisza, skupienie, mała ilość światła eksponuje ołtarz i Krzyż. Właściwie jeśli coś sobie mogę wyrzucić, to że nie zostałem tam chwilę dłużej ale z drugiej strony - porozmawiałem chwilę z Panem, powiedziałem po co idę, pomodliłem się i poszedłem dalej.
Z krzyżówki w Zdroju odbija się na Ponikwę, cały czas asfalt, pod górę ale takie tam "pod górę", to banał a nie podejście. Zanim się obejrzałem byłem już przy II stacji, kościół św. Józefa Robotnika w Ponikwie. Na miejscu ku mojemu (przyjemnemu) zaskoczeniu modliło się kilka osób, jakiś młody mężczyzna czytał głośno rozważania. Pomodliłem się i ruszyłem dalej. Trochę wyżej odbicie na kolonię Szczepków i potem podejście pod Spaloną. Śródpolne drogi, masyw Gór Bystrzyckich na horyzoncie, dość jasna noc, gwiazdy i Księżyc dostarczające światła i do tego podmuchy bardzo ciepłego wiatru. Warunki idealne, sprzyjające skupieniu, kontemplacji, modlitwie i ruchowi. Zanim się obejrzałem - III stacja. Kamienny polny krzyż. Pomodliłem się dłuższą chwilę i ruszyłem dalej. Podejście pod "autostradę sudecką" jest w teorii jednym z trudniejszych na trasie, od Długopola do "autostrady sudeckiej" cały czas pod górę. W praktyce było banalne. Potem starą, zniszczoną przez przeładowane ciężarówki szabrujące resztki sudeckich lasów "autostradą sudecką" poszedłem do schroniska Jagodna w Spalonej. Droga jest w staniu bardzo utrudniającym przejazd samochodem ale dla piechura idealna. Równa (znaczy pozioma, a przynajmniej tak ją zawsze odbierałem, ku mojemu zaskoczeniu po konsultacji z mapą z poziomic wynika, że "podszedłem" nią około 100 metrów w górę, z 700 n.p.m na 800 m. - ja się z mapą kłócił nie będę ale zapewniam, że dalej odczuwam ten odcinek jako "płaski"), cicha, zerowy ruch. Latarki nie używałem, wystarczał księżyc i gwiazdy. 4 km były czystą przyjemnością. Wahałem się chwilę czy użyć tego określenia ale mam wrażenie, że byłoby swego rodzaju oszustwem go nie użyć. To była czysta przyjemność. Światło Księżyca i gwiazd było wystarczające jaskrawe, latarka nie była mi do niczego potrzebna, przeszkadzałaby bardziej niż pomagała, w ciszy z rzadka przerywanej odgłosami przyrody naturalnie nastąpił moment pełnej immersji. Idąc, w myślach rozważyłem i odmówiłem jedną z tajemnic Bolesnych, po czym mój umysł się oczyścił. Nie zamierzam się rozwodzić ale takie właśnie stany są możliwe do u zyskania samym uczestnictwem w EDK a bardzo trudne do osiągnięcia w inny sposób.
12 kilometr trasy, schronisko pod Jagodną. Krzyż przy schronisku to IV stacja. Ciepły, wiosenny, piątkowy wieczór, godzina 21.30, w ogródku obok wejścia siedzi grupa piątkowych turystów. Odczułem minimalną irytację. Wielki, stary, wielki kamienny krzyż to jakby idealna stacja sama z siebie. I pełnił tę rolę i w zeszłorocznej edycji, tylko wówczas dojść do tego miejsca można było najwcześniej gdzieś około północy, kiedy była już cisza i spokój. Moim zdaniem projektant trasy powinien uwzględnić takie oczywiste zależności. Podszedłem pod krzyż, uklęknąłem, pomodliłem się krótką chwilę i poszedłem dalej.
Następne 3 km to zejście od schroniska do starej drogi prowadzącej do miejscowości Młoty. Tę część trasy uznaję za dość interesujący wybór. Głównie tereny leśne, mają nocą swój klimat, przyznaję. Kilka alternatywnych dróg oferowałoby zdecydowanie lepsze widoki, w tym świetną panoramę na część Kotliny ale EDK nie jest trasą turystyczną a zaproponowany szlak łączył spokój i ciszę z wyzwaniem konieczności wyboru odpowiednich dróg. Teren przyjemny, ścieżki "w sam raz", niżej gdzieniegdzie minimalnie podmokłe ale za każdym razem wystarczyło skręcić krok czy dwa w bok żeby przejść suchą nogą. Dobrze się szło. Ostatnie kilkaset metrów i polna droga dochodzi do większej, przy której stoi kolejny stary, kamienny krzyż. Stacja V.
Stacja V 'nadrobiła" braki IV. W skupieniu i spokoju, z modlitewnikiem w ręku odprawiłem ponownie stację IV a potem V.
Zmieniłem przepocony podkoszulek na świeży dodatkowo zakładając pod spód koszulę termalną. Wcześniej szedłem w podkoszulku na który miałem założoną zimówkę. Z moich doświadczeń to idealne połączenie na takie warunki pogodowe (temperatura około 8 stopni i spadała, lekki wiatr, mało odczuwalny ale droga idzie wzdłuż strumienia co zawsze nieco obniża temperaturę odczuwalną). Dalej trasa prowadzi starą, kiedyś całkiem dobrze utrzymaną a obecnie ledwo przejezdną drogą do wsi Młoty. Pozytyw jest taki, że droga idzie cały czas w dół. Negatywy to nawierzchnia tak dziurawa, że musiałem korzystać z latarki żeby sobie nóg nie skręcić i że obecnie, po rabunkowej wycince lasów, niegdyś przepiękna okolica wygląda momentami upiornie.
Zleciało błyskawicznie. Zanim się obejrzałem byłem przy asfaltówce obok leśniczówki w Młotach. Stamtąd podszedłem około 100 metrów "w górę" szosy i ruszyłem zielonym szlakiem w stronę Huty.
Ta część dała mi trochę w kość. Ogółem jest to około 4 km (3,6 km według mapy-turystyczne.pl) ale cały czas po lesie, nocą, pod górę. Najbardziej pamiętne było wąskie, może nie pionowe ale dość strome podejście "wąwozem", którym prowadzi ścieżką zielonego szlaku a następnie, po krótkiej przerwie na stację VI, dalsza wędrówka w górę, leśną drogą która kiedyś była niewyobrażalnie wręcz urokliwa ale obecnie jedyne na czym można i trzeba się skupić to na omijaniu wykrotów i gałęzi pozostawionych po wycince. Potem bardzo krótki poziomy odcinek po którym odbicie o 90 stopni w lewo i znowu podchodzenie pod górę. Niby drogą ale kamienistą, bardzo niewygodną do chodzenia. Dopiero po dotarciu na szczyt, na Tak zwaną "Wójtowską Równinę" czy tam precyzyjniej punkt wypoczynkowy obok ruin fortu Wilhelma, mogłem trochę odsapnąć.
Celowo omijam opis stacji VI bo niewiele pamiętam. Pomodliłem się chwilę i tyle. Ogólnie ta część trasy było może nie mordęgą ale zdecydowanie niezbyt przyjemna. Znam te tereny, można było wybrać kilka alternatywnych tras, znacznie przyjemniejszych do przechodzenia nocą. Tyle, że byłyby trochę dłuższe a część nie ma żadnych oznaczeń. W pewien sposób wybór "zielonego szlaku" był zatem najsensowniejszy, przyznaję. A zarazem mnie osobiście głównie irytował. Nie potrafiłem skupić się na kontemplacji a tylko na tym, żeby nie wpaść w wykroty i jak najszybciej przebyć ten odcinek. Wyzwaniem to było na pewno ale nie do końca jestem przekonany, że sensowym. Choć może po prostu marudzę? 09/04/25 ERRATA - Zdecydowanie marudziłem - ma być ciężko i dobrze, że było.
Przy ruinach fortu zrobiłem sobie przerwę. Tam po raz pierwszy w czasie tej edycji usiadłem na ławeczce. Wypiłem coś, chyba resztkę izotonika i jakąś wodę z magnezem i sprawdziłem czas, była 23.55. Zapaliłem papierosa (z lekkim wyrzutem sumienia) i uświadomiłem sobie, że trudny odcinek mam za sobą a druga polowa trasy to będzie spacer. Nie wybiegając z opowieścią za bardzo do przodu - tak mi się wówczas wydawało, w końcu dalsza część trasy przebiega głównie po płaskim i w dół, zatem co mogło pójść nie tak?
Nie wie ile tak siedziałem, myślę, że około 10-15 minut. Miałem już ruszać kiedy dostrzegłem snopy świateł od strony z której przyszedłem. Chwilę później minęła mnie trójka mężczyzn, zaraz po ich przejściu pojawiły się kolejne wiązki latarek omiatające drogę. Westchnąwszy zarzuciłem plecak i ruszyłem w stronę Wieczności.
"Wieczność" to około 5 kilometrowa droga od Huty do lasów okalających Kamienną Górę/ nad Pokrzywnem. Jest interesującą alternatywą dla fragmentu żółtego szlaku od Pokrzywna do Huty. Żółty szlak jest ciekawszy i zdecydowanie bardziej widowiskowy, oferuje też fantastyczne panoramy ale i "Wieczność" ma swój klimat.
Kolejne 5 kilometrów zleciało mi bardzo szybko ale trochę dlatego, że zaraz po wejściu na drogę zrobiłem "speedruna". Doszedłem do idących przede mną tuż przed VII stacją. Pomodliłem się i wyrwałem do przodu żeby tylko się od nich "oderwać". Nie zrobiłem tego żeby cokolwiek udowadniać ani w żaden sposób mi nie przeszkadzali - przeszkadzały mi natomiast światła ich latarek a gdybym zwolnił to miałbym latarki i przed i za sobą. Dlatego i tylko dlatego zdecydowałem, że najlepiej będzie wydrzeć do przodu. Jako że strategicznie zdecydowałem się na buty dobre na asfalt ale raczej średnio dobre na szybki marsz po wystających kamieniach to była to dosyć bolesna decyzja niemniej jej nie żałuję.
Nasz wzrok dość szybko adaptuje się do ciemności. Większość ludzi wie o tym teoretycznie ale nie jest w stanie tej wiedzy wykorzystać praktycznie. Oświetlone ulice, oświetlone domy - nawet na wsiach często dosłownie otaczają nas sztuczne źródła światła. Dodatkowo uzależniliśmy się od latarek i "czołówek" do tego stopnia, że praktycznie nie wykorzystujemy już pewnych naturalnych zdolności naszych organizmów.
Noc była dość jasna, zachmurzenie akurat w tym momencie niewielkie, księżyc rosnący, dochodzący do połowy tarczy. Dodatkowo jego pozycja względem drogi sprawiała, że na niektórych odcinkach docierało do mnie bardo dużo światła. Ustawiłem czołówkę tak by wiązka leciała daleko ode mnie (kiedy już ją sporadycznie włączałem) i dodatkowo momentami używałem małej ale silnej latarki ręcznej, pilnując jednak by kierować snop jak najdalej ode mnie. Trochę to potrwało ale kiedy przestały mnie omiatać latarki za mną i sam coraz rzadziej korzystałem ze swoich mogłem w końcu cieszyć się trasą dokładnie tak jak chciałem. Szczególnie na odcinku po stacji VIII. Przed nią bowiem posiłkowałem się latarką żeby odnaleźć markujący tę stację kamień budowniczych drogi i jeszcze co jakiś czas sprawdzałem swoja pozycję na telefonie. Jasność ekranu dosłownie biła mnie po oczach. Pomodliwszy się przy stacji VIII schowałem telefon i zacząłem nadzwyczaj oszczędnie korzystać z latarek. Ostatnie 1,5 km drogi/odcinka przeszedłem praktycznie wyłącznie przy świetle naturalnym. Polecam ten stan.
Stacja IX. W opisie trasy to krótkie: Kapliczka "Jezus u Piłata". W praktyce to wysoka kapliczka słupowa, z obrazem przedstawiającym właśnie Jezusa Chrystusa sądzonego przez Poncjusza Piłata. Pomodliwszy się odszedłem na jedną z pobliskich leśnych ławeczek aby się posilić i napić. Zaraz potem dołączyli 3 mężczyźni którzy doszli zaraz po mnie. Porozmawialiśmy chwilę, była to rozmowa raczej zdawkowa, ewidentnie żaden z nas nie poszedł na EDK bo nie miał się komu wygadać. Zapadło mi w pamięć jedno rzucone mimochodem zdanie. Fakt który mi całkowicie umknął, choć lubię to miejsce, choć nieraz już tam byłem i nieraz mijałem tę kapliczkę. Komuś się kiedyś chciało ją postawić. 100? 150? A może 200 lat temu komuś się chciało postawić kapliczkę słupową w środku lasu. Pełna waga tej informacji zresztą dotarła do mnie zresztą dopiero teraz, kiedy piszę tę notkę. Co my jako pokolenie po sobie zostawimy w wymiarze materialno-religijnym? Krzyże przy drogach znaczące miejsca tragicznych śmierci? Co gorsza przez idiotów często traktowane jako wieszaki na hełmy motocyklowe? Drewniane krzyże i drewniane kapliczki? Mijając wielkie kamienne krzyże stojące czasem w miejscach wydawałoby się kompletnie odludnych, dosłownie na polach czy pod lasami, nawet jeśli się przeżegnamy to praktycznie nigdy nie zastanawiamy się nad tym że komuś się kiedyś chciało dużo bardziej niż nam teraz.
Trójka ruszyła dalej, ja zapaliłem kolejnego papierosa i podumawszy chwilę też się w końcu zebrałem i ruszyłem w dalszą drogę. I pierwszy raz zmyliłem trasę. Szedłem na pamięć. Znam ten rejon, bywałem tam już przecież nieraz. No może nie że aż tak często ale kilka dobrych razy. I oczywiście odruchowo założyłem, że trasa biegnie do ruin fortu Fryderyka a potem "czerwonym" szlakiem na Kamienną Górę. I idąc nagle sobie uświadomiłem, że nie ma świateł ani przede mną ani za mną. Zerknąłem w telefon i prychnąłem sam na siebie. No oczywiście trasa EDK biegła szlakiem zielonym a nie czerwonym. Wróciłem te 200-300 metrów i zagłębiłem się w ścieżkę zielonego szlaku. Bagno i koleiny. Tak najkrócej da się podsumować ten krótki odcinek. Kiedyś była to bardzo przyjemna ścieżka ale po rozjechaniu przez harvestery (ciężkie maszyny samobieżne do wycinki drzew) obecnie to koleiny i to podmokłe. Dalsza trasa do punktu widokowego na Kamiennej Górze była sucha ale też przedstawiała sobą "obraz nędzy i rozpaczy". Z uroczego lasu upstrzonego wielkimi głazami zostały tylko głazy i koleiny.
Stacja X. 29 km trasy. Punkt widokowy na Kamiennej Górze. Formalnie stacją była płaskorzeźba "Miłość zwycięża wszystko" pod samym punktem ale ja dotarłszy do stacji pomodliłem się przy krzyżu stojącym na samym punkcie i ruszyłem w dalszą drogę.
Zielony szlak schodzi ostro w dół ale szło się przyjemnie choć oczywiście trzeba było uważać. Aha, może i powinienem dodać, że choć zachwalam korzystanie ze światła naturalnego to w takich momentach jak najbardziej korzystałem, korzystam i zawsze będę korzystał z tak genialnego wynalazku jakim jest czołówka. Chwilę później, na około 200 metrowym odcinku opisanym jako "przecinamy kolejną drogę gruntową i idziemy dalej prosto podmokłą ścieżką" - "zdradziłem" trasę EDK. Korzystając z tego, że inny uczestnik akurat przechodził ten odcinek obejrzałem sobie tę "podmokłą" ścieżkę i ze spokojem poszedłem alternatywą. Czyli suchą, bardzo dobrej jakości drogą gruntową. Minutę później byłem już z powrotem na oryginalnej trasie. Sądząc po błyskach latarek uczestnicy idący kanoniczą trasą przeszli w międzyczasie jakieś 10 metrów ale na szczęście nie wzywali pomocy. Dobrze bo byłoby mi głupio takie wezwanie zignorować ale z drugiej strony co jak co ale ratować to bym raczej się nie rzucił. Akwalungu ze sobą nie zabrałem...
Kolejne metry i kilometry schodziły w mgnieniu oka kiedy ja schodziłem z Przełęczy Sokołowskiej. Miękka ziemia, wygodne ścieżki, chwilami nawet asfalt. No i te widoki...
Tutaj wkleję fragment opisu trasy:
"60. Kończy się asfalt i po chwili przekraczamy mały strumień.
61. Za niewielkim wąwozem odbijamy w prawo w żółty szlak rowerowy, prowadzący
mniej wyraźną trawiastą ścieżką.
Uwaga: miejscami są bardzo duże koleiny i błoto. Za dużym łukiem w prawo lepiej
iść z lewej strony drogi przez las.
62. Mijamy drewnianą wiatę i dochodzimy do szerszej drogi gruntowej. Tu skręcamy w
prawo, w „Regionalny Szlak Serduszkowy”"
Punkt 61. W opisie 40 kilometrowego Złotego" szlaku EDK to jest zaledwie jeden punkt. W praktyce to był naprawdę trudny odcinek. W błoto na szczęście wdepnąłem tylko raz i jakoś się zorientowałem co się dzieje, dzięki czemu błyskawicznie przeniosłem ciężar na drugą nogę. Udało mi się, ubrudziłem prawego buta i nic więcej. Po tym jak skończyło się błoto zaczęły się koleiny. Pozostawione przez harvester albo DETa. Droga na tym odcinku zamienia się w swego rodzaju mini wąwóz, zbocza po obu stronach są jakiś 1 metr wyżej. Próba przechodzenia poboczem na nic się nie zdaje bo las zawalony jest gałęziami i ściętymi drzewami. Przynajmniej z prawej strony którą ja próbowałem iść, nie doczytawszy w opisie, że trzeba z lewej albo zapomniawszy o tym. Koleiny są wyschnięte i twarde. To trudno opisać ale ten odcinek był naprawdę paskudny i bardzo wyczerpujący. Trasa biegnie poziomo a nawet lekko w dół ale to w żaden sposób nie zmienia faktu, że jak dla mnie, był to fragment dużo bardziej wyczerpujący niż jakiekolwiek podejście. Szedłem właściwie czysto machinalnie, jedynie na tej zasadzie, że przede mną ktoś szedł i za mną też ktoś szedł więc i ja szedłem. Krok za krokiem, metr za metrem aż w końcu nagle zrobiło się normalnie, skończyły się koleiny. Z wrażenia aż usiadłem na leżącym na poboczu świeżo ściętym świerku. Odsapnąłem z minutę, napiłem się wody i ruszyłem dalej.
"Po 200 m odbijamy od tej drogi w lewo, stromo w dół, nadal „Szlakiem
Serduszkowym” i żółtym rowerowym. Zaczyna się Piekielna Dolina."
Piekielna ścieżka prowadząca wprost do "Piekielnej Doliny". Kolejny odcinek faktycznie wiódł "stromo w dół". Zmęczenie po poprzednim odcinku, w połączeniu z ciemnością nocy w której światło czołówki czasem złudnie skracało bądź zwiększało oczekiwany dystans kroku, sprawiało że od czasu do czasu uderzałem w podłoże zbyt mocno a od czasu do czasu noga "lądowała" na podłożu dopiero po centymetrze czy dwóch lotu - to choć samo w sobie niegroźne, dodatkowo męczyło. Te dwa odcinki jeden po drugim naprawdę dały mi w kości.
Zabrzmi to bardzo niepoważnie, szczególnie w kontekście EDK ale kiedy w końcu dotarłem do zwykłej drogi to dostałem lekkiej głupawki i miałem ochotę krzyczeć "Niech żyje asfalt! Wybetonować lasy!"
Reasumując - najgorszy odcinek 40 kilometrowej trasy EDK? Moim zdaniem od zejścia z ulicy Władysława Reymonta do wejścia na ulicę Wojska Polskiego w Polanicy Zdroju. 2,8 kilometra mordęgi i udręki.
Kolejna część to już był "pikuś". Leśna droga lekko pod górę, potem trochę bardziej strome podejście. Sucho, równo, bez kamulców, kolein, wykrotów i ściętych drzew/gałęzi. Zanim się obejrzałem - byłem przy stacji XI.
Pomodliwszy się zdecydowałem, że nie chce mi się odpoczywać i ruszyłem w dalszą drogę na Ślepowrona/Piekielną Górę. Jeśli ktoś kojarzy szlaki spacerowe/turystyczne w Polanicy Zdroju to wie, że są przyjemne i starannie utrzymane. Przynajmniej tam gdzie LP akurat nie wycina w pień lasów, przy okazji całkowicie niszcząc runo, podszyt, drogi, ścieżki i resztki reputacji leśników jako grupy społecznej i zawodowej. Jak ktoś nie był bądź nie wie to niech przyjmie na słowo, że tak jest. Odnośnie ścieżek. I LP. To był krótki, przyjemny spacer, w końcowym odcinku nieco pod górę ale to akurat dodatkowy urok odcinka.
Szczyt Piekielnej Góry a na nim Stacja XII. Zwykle kiedy samotnie przechodzę Drogę Krzyżową to na tę stację poświęcam więcej czasu niż na inne. Moment w którym w pewien sposób wszystko się staje, dokonuje się. Logos wcielił się już wcześniej. Słowo stało się Ciałem w dniu Bożego Narodzenia. Niemniej nasze odkupienie dokonuje się właśnie przy stacji XII. Równocześnie, na innym poziomie rzeczywistości, jak najbardziej Golgotę można nazwać Piekielną Górą. Tam bowiem Plugawiec triumfuje. A przynajmniej tak mu się wydaje. Ten moment był niezbędny a jego "triumf" już za chwilę okaże się być nawet nie prochem a marną iluzją garści prochu, dymem który rozwieje się nie pozostawiając żadnego śladu ale wówczas, w tamtym momencie, parafrazując lekko bodajże arcybiskupa Fultona Sheena - Bóg ma wieczność ale tam diabeł miał swoje 5 minut. Modlę się i ruszam dalej zaraz po tym jak rusza dwóch innych uczestników. Chcę iść za kimś. Dzięki temu nie będę musiał myśleć o trasie, wystarczy że będę szedł za światłem osoby idącej przede mną. W teorii w okolicy trudno byłoby się na poważnie "zgubić". Na upartego można pewnie zamówić taksówkę która podjechałaby dosłownie kilkaset metrów obok ale to w teorii. W praktyce nie chcę przecież taksówki tylko dojść do kolejnej stacji a do zmęczenia fizycznego doszło zmęczenie mentalne. Umysł pracuje wolniej. Nie chce mi się myśleć o ścieżce, wolę iść za światełkiem. Dzięki temu dalej funkcjonująca część umysłu może skupić się na rozważaniu tego że stacja XII to 5 minut czy tam 3 dni ale zawsze należy widzieć ją we właściwej perspektywie. Wielki Piątek jest bardzo ważnym dniem. Prawdziwe jego znaczenie odsłania jednak dopiero Wielka Niedziela kiedy jeden raz w roku witamy się słowami: Chrystus zmartwychwstał. A usłyszawszy to przywitanie odpowiadamy: Prawdziwie zmartwychwstał.
Robię sobie krótki postój przy ławkach i wiatach postawionych przy skrzyżowaniu szlaków. Do celu zostało dosłownie kilka kilometrów, jak później sprawdzę - 2,5 km. Piję wodę i palę kolejnego papierocha. W międzyczasie dochodzą na miejsce kolejni uczestnicy a kilku którzy doszli wcześniej podnosi się i rusza dalej. Dopaliwszy też się zbieram i ruszam. Ten odcinek jest bardzo przyjemny. Płaski teren, ubita i wydeptana leśna ścieżka, dosłownie kojąca obolałe stopy, biegnąca pośród urokliwego lasu.
Chwilę później dochodzę do stacja XIII, to naprawdę majestatyczny, wielki kamienny krzyż przymocowany do skały. Jest już właściwie przy samym Zamku na Skale, czyli końcu trasy. Modlę się, dziękuję Bogu że pozwolił mi dotrzeć do tego miejsca, przez ułamek chwili rozważam, że rok temu tutaj, po tym krzyżem modliłem się przy I stacji a teraz, po roku dotarłem do XIII. Alfa i Omega. Początek i Koniec. Ruszam dalej.
Dosłownie 2 minuty później przechodzę dziedzińcem zamkowym w stronę zamkowej kaplicy. Przede mną i za mną idą inni uczestnicy. Wewnątrz, pod kratą zamykającą wejście do Kaplicy Matki Bożej Królowej Pokoju modli się dwóch przybyłych wcześniej, klękam na posadzce na wprost ołtarza. XIV stacja.
Pomodliwszy się wychodzę z kaplicy i przeszedłszy kilkadziesiąt metrów siadam na jakimś stopniu czy tam czymś tam. Nieważne co to, ważne że można na tym położyć plecak a na nim usiąść i że jest wygodnie. Zapalam papierosa, umysł się rozjaśnia tak jak i niebo. Zmęczenie nóg daje o sobie znać ale mentalne wyraźnie ustępuje. Noc się właśnie skończyła, zaczął się dzień. Uświadamiam sobie że nie wyłączyłem programu rejestrującego przebytą trasę, robię to. Jest około 5.40 rano. Po chwili podchodzę do grupy innych uczestników którzy wyszli z kaplicy. Pytam księdza opiekuna grupy czy nie jedzie aby z powrotem ale okazuje się że będzie czekał na innego księdza który akurat śpi. W sumie nie martwi mnie to bo i tak miałem zamiar wrócić pociągiem (trasa jest przyjemna wizualnie a ja ostatni raz jechałem nią pociągiem z 10, a może i z 15 lat temu). Ksiądz prowadzi innych uczestników na punkt widokowy przy zamku. Jest rewelacyjny ale ja go znam, wolę sobie posiedzieć na ławeczce na dziedzińcu. W końcu przychodzi ten moment że trzeba ruszać, do stacji PKP jest z zamku 1,5 km. Z czego pierwsze 300 metrów pionowo w dół żółtym szlakiem. Nogi dają o sobie znać, marudzę w myślach że pewnie nie dojdę i zanim się orientuję jestem na stacji. Inny uczestnik już tam siedzi, skinąwszy mu głową zajmuję wolną ławkę obok i rozwalam się tak żeby stopy były wyżej niż głowa. Kiedy na chwilę przed przyjazdem pociągu pojawiają się inni podróżni oczywiście siadam normalnie tak by też mogli usiąść gdyby zechcieli (są tylko te dwie ławeczki), żeby nie było. Nie siadają więc mam ławkę dla siebie. Po chwili wsiadam do pociągu.
Pod tym linkiem można sobie obejrzeć krótki "zapis" trasy wygenerowany przez aplikację nanoszącą przebyty dystans na mapą terenu:
https://www.relive.com/view/vXOnAZMxn5v
A tutaj opis trasy ze strony EDK:
https://trasy.edk.org.pl/areas/dlugopole-gorne/route/zlota-sw-rodziny
PS. Notka jest swego rodzaju reklamą. Jak najbardziej polecam przebycie EDK.
PS2. Czołówka, mała ale mocna latarka ręczna, zapas baterii, powerbank, okrycie przeciwdeszczowe!, plecak z pokrowcem albo foliówka do przykrycia go, dopasowane buty! Trasa dobrana do możliwości! Jeśli ktoś nie chce iść samemu - znaleźć taką trasę gdzie wpisanych jest kilkunastu uczestników i się "podłączyć" pod idących grupą albo zebrać własną. Natomiast odblaski może i mają sens przy trasach idących wzdłuż dróg którymi coś jeździ ale w przypadku niektórych tras weźcie sobie darujcie... sarny będą się z was śmiały a dziki wyczują okazję i przyjdą pytać o "5 złotych na ziemniaki". Nie róbcie sobie tego... O męczybulskim (od męczybuła) molestowaniu o odblaski przez samych organizatorów to już nawet nie chce mi się wspominać. Żyj ekstremalnie! Tylko ten, nie zapomnij o kamizelce odblaskowej nocą w środku lasu...
PS3. Pogoda drugi rok z rzędu dopisała. W zeszłym roku były krótkie przelotne i delikatne opady. W tym było idealnie. Nie oznacza to że inni też tak trafią...
Komentarze
Pokaż komentarze (2)