W pierwszy dzień Bożego Narodzenia 2016 roku separatyści katalońscy złożyli kwiaty na grobie przywódcy, który w 1931 r. proklamował utworzenie Republiki Katalońskiej. Nazywał się on Francesc Macià i był znany jako zwolennik walki zbrojnej o niepodległość Katalonii. Ale w 1931 r. nie poszedł na konfrontację z hiszpańskim rządem republikańskim, tylko po negocjacjach z wysłannikami rządu wycofał proklamację, godząc się na obietnicę autonomii.
Dzięki kompromisowi Macià mógł utrzymać władzę w Katalonii. Ale nie cieszył się długo z kierowania autonomią. W 1933 roku zmarł, a stało się to właśnie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Jego koledzy z loży masońskiej, wbrew woli rodziny zmarłego, nie zgodzili się na pogrzeb katolicki. Na pogrzebie nie było żadnych elementów religijnych, choć umierającego przywódcę potajemnie odwiedził biskup Barcelony i wielu księży, zaś przed śmiercią Macià ucałował krucyfiks, przyniesiony przez siostrę zakonną. Zwłokami „zaopiekowali się” katalońscy urzędnicy, odprawiając masoński rytuał. Serce i wnętrzności zmarłego umieszczono w urnach, zaś ciało zabalsamowano. Zapewne miało to związek z fascynacją masonów starożytnym Egiptem. Kiedy wybuchła hiszpańska wojna domowa, jeden z polityków katalońskich, Tarradellas skontaktował się z rodziną zmarłego i uzyskał zgodę na przeniesienie zwłok do grobowca jednego z burmistrzów Barcelony, aby zapobiec sprofanowaniu ich przez oddziały Franco. Tarradellas stwierdził, że urnę z sercem zmarłego zabierze ze sobą na emigrację. Kiedy oddziały Franco dotarły do Barcelony, nikt nie zamierzał profanować grobu katalońskiego przywódcy. Ale rodzina Macià była przekonana, że zmarły spoczywa w grobowcu burmistrza.
Kiedy Hiszpania zmieniała się po śmierci generała Franco i Tarradellas powrócił w 1979 roku do kraju, wiózł ze sobą rzekome serce swojego dawnego przywódcy. Rzekome, bo okazało się wówczas, że Macià wcale nie został pochowany w grobowcu burmistrza. I w dodatku jego serce przez cały czas znajdowało się w jego własnym grobie. Czyje serce woził ze sobą po świecie w urnie Tarradellas, nie wiadomo. A kłopotów z tym sercem nie brakowało, bowiem na przykład, kiedy spoczywało ono w sejfie w banku w Tours we Francji, dyrektor banku narzekał, że z sejfu kapie i wydostaje się nieprzyjemny zapach.
Francesc Macià został zabalsamowany jak Lenin. Zresztą mauzoleum Lenina miał okazję zobaczyć na własne oczy. W latach 20-tych XX w. Macià działał na rzecz niepodległości Katalonii przebywając na emigracji we Francji. Dla osiągnięcia celu sprzymierzał się z kim się dało, z Baskami, anarchistami, separatystami z Filipin. Szukając pieniędzy na wywołanie katalońskiego powstania dotarł też w 1925 roku do Moskwy. W Moskwie spotkał się z Bucharinem i Zinowiewem i podpisał deklarację o współpracy. Ale sowieckich pieniędzy nigdy nie zobaczył, przynajmniej taka jest wersja oficjalna. Podobno dla Stalina liczyli się tylko hiszpańscy komuniści, a Macià był dla niego podejrzaną figurą.
Szukając pieniędzy na walkę z rządem hiszpańskim Macià chciał pójść w ślady polityka irlandzkiego, Eamona De Valery, który zbierał fundusze na działalność niepodległościową w Ameryce. Różnica polegała jednak na tym, że De Valera dostawał pieniądze (które później zresztą wydał niezgodnie z intencjami ofiarodawców, ale to już inna historia) od rodaków w Stanach Zjednoczonych, zaś Macià liczył raczej na hojność emigrantów katalońskich w Ameryce Łacińskiej. Zanim jednak poszedł w ślady De Valery i wyjechał do Ameryki, już zorganizował nieudaną próbę wkroczenia do Katalonii z terytorium Francji. Mając do dyspozycji tylko niewielką cząstkę pieniędzy, które zamierzał zgromadzić.
Problem był jednak nie tylko z pieniędzmi, ale i z brakiem powstańców. Macià dysponował wprawdzie grupą ochotników, ale bez doświadczenia wojskowego. Zaangażował więc kilkudziesięciu najemników włoskich, z których niektórzy chwalili się udziałem w I wojnie światowej. Był wśród nich Ricciotti Garibaldi, wnuk słynnego włoskiego rewolucjonisty Giuseppe Garibaldiego. Macià brał w szeregi swoich oddziałów kogo się dało, nie wyłączając ludzi z marginesu społecznego, kryminalistów, ludzi bez stałego zajęcia. Zainteresował się również przebywającymi na wygnaniu we Francji członkami tego odłamu Irlandzkiej Armii Republikańskiej, który został pokonany w wyniku wojny domowej w Wolnym Państwie Irlandzkim. Był to odłam, który dążył do pełnej niepodległości Irlandii i nie akceptował traktatu pokojowego z Wielką Brytanią zawartego w grudniu 1921 r. (a w zasadzie dyktatu Brytyjczyków udającego porozumienie pokojowe) tworzącego Wolne Państwo Irlandzkie.
W Katalonii od początku XX w. interesowano się sytuacją w Irlandii, ale bez wzajemności. Już bardziej znane były w Irlandii ruchy baskijskie. W Barcelonie mocno nagłośniono czyn burmistrza miasta Cork na południu Irlandii, Terence MacSwineya, który w 1920 r., na znak protestu przeciwko skazaniu go przez sąd wojskowy na 2 lata więzienia, podjął głodówkę. MacSwiney zmarł w wyniku protestu głodowego, ale wcześniej jeden z katalońskich związków zawodowych skierował do brytyjskiego premiera petycję o uwolnienie burmistrza. Śmierć MacSwineya doprowadziła do zamieszek w Barcelonie. Budynek angielskiego konsulatu obrzucono kamieniami, krzycząc „Niech żyje Irlandia, śmierć Anglii”. Kobiety katalońskie nosiły czarne wstążki na znak żałoby. W dzień po pogrzebie MacSwineya w Barcelonie odbyła się kolejna demonstracja na znak solidarności z Irlandią.
Członkowie IRA przebywający na emigracji we Francji byli świetnymi kandydatami na „rewolucjonistów do wynajęcia”. Dlatego Macià chciał pozyskać ich dla swoich planów. 17 marca 1925 r. brał udział w uroczystym obiedzie z okazji Dnia Świętego Patryka w Paryżu. Jego współpracownik przedstawił go jako „wodza armii katalońskiej”. Macià chciał utworzenia „Ligi Narodów Uciskanych” do których zaliczał Irlandczyków, Basków i mieszkańców Katalonii.
Macià przekonywał swoich zwolenników, że wkraczając do Katalonii z południowej Francji doprowadzi do wybuchu powstania w całej Hiszpanii. Mieli się do niego przyłączyć Baskowie, komuniści, anarchiści i inni wrogowie „reżimu”. Ale w dniu akcji na granicy francuskiej w miejscowości Prats-de-Mollo , w listopadzie 1926 r. Macià miał do dyspozycji tylko około 150 ludzi. I nie udało mu się nawet wkroczyć na terytorium hiszpańskie, bo większość powstańców w liczbie 111 wyłapała francuska policja. A osoby wtajemniczone w plan na terenie Katalonii zostały aresztowane przez policję hiszpańską.
Oficjalna wersja z Wikipedii głosi, że o kompletnym fiasku i aresztowaniu uczestników puczu zadecydowała „zdrada Garibaldiego”. Bo Ricciotti Garibaldi był agentem włoskim, pracował dla policji Mussoliniego i prawdopodobnie dlatego policja francuska i hiszpańska została poinformowana o planie ataku. Opowieść o tym, że wnuk słynnego rewolucjonisty włoskiego zdradził rewolucję katalońską może brzmieć efektownie, ale nie wydaje mi się by to zdrada Włocha zadecydowała o całkowitym niepowodzeniu puczu w Prats-de-Mollo. Macià przebywał we Francji od kilku lat i z pewnością był skutecznie inwigilowany przez francuskie służby, o czym świadczy fragment biografii Seana MacBride, napisanej przez Eliabeth Keane.
Sean MacBride, bohater mojej notki z października, również był członkiem przegranego w wojnie domowej odłamu IRA. Kiedy przebywał w latach 20-tych w Paryżu, miał ciekawego znajomego. Był nim pułkownik armii francuskiej Lacassi. W ogóle los Seana MacBride w Paryżu był zaskakujący. Zrobił od razu niezłą karierę dziennikarską, zostając korespondentem agencji Havas i korespondentem londyńskiego dziennika Morning Post pod pseudonimem Maguire. Wolne Państwo Irlandzkie bezskutecznie domagało się jego ekstradycji.
Już to, że członek szczególnie wrogiego wobec Wielkiej Brytanii odłamu IRA zostaje korespondentem londyńskiego „The Morning Post” jest ciekawe. Ale w kontekście znajomości Seana MacBride z pułkownikiem Lacassi można zadać pytanie, jak doszło do jej zawarcia. Czy armia francuska pomogła MacBride’owi urządzić się w Paryżu, oczekując w zamian pomocy w postaci udzielania informacji?
Według Elizabeth Keane, francuski pułkownik Lacassi ostrzegł MacBride’a, że sublokator w jego paryskim mieszkaniu, kolega z IRA, Ernie O’Malley kontaktuje się z przywódcą katalońskich separatystów, którym był sam Francesc Macià.
Ernie O’Malley był malowniczą postacią. Pozował na czołowego intelektualistę w szeregach IRA. Bodaj najbardziej znane jego zdjęcie przedstawia go z fajką w zębach, jak przystało na pisarza.
http://irishecho.com/wp-content/uploads/2012/04/415px-Ernestomalley.jpg
Ale w Paryżu w latach 20-tych O’Malley nie przypominał pozera ze zdjęcia. Według MacBride’a sprawiał wrażenie osoby zagubionej w stolicy Francji. Z czasem zaczął gdzieś znikać, nie mówiąc swojemu gospodarzowi, dokąd się udaje. Okazało się, że kontaktował się z katalońskimi rewolucjonistami.
Pułkownik Lacassi nie tylko ostrzegł „korespondenta agencji Havas” o powiązaniach O’Malleya. Poprosił MacBride’a o to, ażeby skontaktował się z „wodzem armii katalońskiej” i przekonał go, aby nie atakował Hiszpanii z terytorium francuskiego, tak jak to miał w zamiarze. MacBride podobno „z trudem przekonał” katalońskiego przywódcę do odłożenia w czasie puczu. Historia ta brzmi dość nieprawdopodobnie. Mamy uwierzyć, że skromny dwudziestokilkuletni irlandzki dziennikarz i dysydent dociera do „wodza armii katalońskiej” i udaje mu się przekonać go, aby odłożył w czasie swoje marzenia o utworzeniu niepodległej Katalonii? Chyba, że MacBride dał do zrozumienia, że przekazuje sugestię nie własną, ale pochodzącą od przedstawiciela francuskiej armii, który nie chciał spotykać się osobiście z „wodzem armii katalońskiej” .
Jak pisze Elizabeth Keane, trzy tygodnie póżniej Macià znowu planował atak i ponownie Sean MacBride wyperswadował mu zorganizowanie puczu. Jednak kiedy Macià zaplanował akcję po raz trzeci, MacBride nie był go w stanie przekonać i armia katalońska w liczbie 150 osób wyruszyła na granicę.
Dlaczego Macià, wiedząc, że Francuzi znają z wyprzedzeniem każdy jego krok i wiedząc, że nie chcą wywoływania ruchawki na granicy jednak próbował przeprowadzić pucz? Czy nie był on tylko krokiem teatralnym, uzgodnionym z Francuzami? Po zdarzeniu w Prats-de-Mollo Francuzi mieli pretekst, żeby się pozbyć kłopotliwych katalońskich spiskowców. Równocześnie Francuzi mogli zademonstrować swoją lojalność wobec Hiszpanów. Również Macià, choć uwięziony w francuskim więzieniu, zyskał propagandowo w kolejnych miesiącach po próbie puczu. Zaczął się we Francji jego proces, ale był on relacjonowany przez prasę w sposób, który przysporzył oskarżonemu popularności. 67-letni Macià zwany „Dziadkiem” (skąd my to znamy?) był w trakcie procesu przedstawiany w sposób sympatyczny, jako ktoś w rodzaju Don Kichota. Proces dawał okazję do wygłaszania politycznych przemówień, które były omawiane przez prasę. Po procesie Macià stał się niekwestionowanym przywódcą Katalończyków. Został wydalony z Francji i udał się do Belgii, gdzie przebywało już wielu katalońskich separatystów, a w szczególnosci Jaume Mir, działający podczas I wojny światowej jako brytyjski szpieg. Bruksela stała się przez najblizszych kilka lat główną bazą "Dziadka". A po kilku latach, korzystając z politycznego przewrotu w Hiszpanii, Macià powrócił triumfalnie do Katalonii.
Czy współczesny przywódca Katalończyków, Carles Puigdemont wybierając ucieczkę właśnie do Brukseli liczy, że historia się powtórzy, niekoniecznie jako farsa? Na pewno Puigdemont ma hojniejszych sponsorów, niż "Dziadek" Macià, któremu w Brukseli brakowało pieniędzy i dlatego musiał udać się po nie do Ameryki do katalońskich emigrantów. Puigdemont, sądząc po jego wypowiedziach medialnych, na przymierającego głodem nie wygląda, a nawet maszerował już w Brukseli podczas kilkudziesięciotysięcznej demonstracji przeciwko urzędnikom Unii Europejskiej nie popierającym Katalonii. Być może więc z czasem "niepodległa Katalonia" stanie się faktem, jako etap przejściowy do utworzenia na tym obszarze państwa muzułmańskiego.
Inne tematy w dziale Kultura