Zaczynajac pisac moj blog w salonie skoczylam na gleboka wode. Musze sie Wam do czegos przyznac: nigdy nie umialam dobrze plywac. Ten skok mogl mnie kosztowac zycie. Byl wyrazem jakiejs desperacji.
Zawsze mialam zylke hazardowa, ale nie taka, zeby uprawiac sporty ekstremalne, co najwyzej lekko wyczynowe. Kiedys troche sie wspinalam na linie po skalkach i lazilam po jaskiniach w Tatrach. Zawsze lepiej czulam sie na suchym ladzie niz w wodzie. Moge brodzic po trzcinach jak czapla i taplac sie przy brzegu, ale delfinow i krauli przez gleboka wode na druga strone jeziora nie umiem.
No wiec, skoczylam i pewnie utonelabym szybko gdyby nie Przyjaciel, ktory rzucil mi kolo ratunkowe, wyciagnal mokra na brzeg i zreanimowal.
Pomyslalam sobie wtedy, ze to jednak jest niefajnie nie moc dostac sie na drugi brzeg o wlasnych silach i postanowilam zapisac sie na kurs plywania. Troche czasu mi to zajmie, ale do lata moze zdaze nauczyc sie dobrze plywac, bodaj zabka. Kusi mnie ten drugi brzeg jeziora. Zreszta "kusi" to jest za malo powiedziane. Musze tam doplynac, bo to jest wyzwanie na miare Artemidy. Mam Was wszystkich za swiadkow.
Inne tematy w dziale Rozmaitości