W niegdysiejszych czasach glownym i ulubionym tematem literackim byla milosc kobiety i mezczyzny prowadzaca dluga i trudna droga od momentu pierwszego spotkania do oswiadczyn, a potem jeszcze dluzsza i trudniejsza droga od oswiadczyn do slubu. Po slubie droga stawala sie nagle prosta i jasna. Byl dom, szczescie, spokoj, duzo dzieci, godne zycie wypelnione praca i poswieceniem dla innych.
Niegdysiejsi kochankowie, czyli pozniejsi malzonkowie zyli dlugo i szczesliwie poniewaz w drodze do slubu pokonywali wiele trudnosci, a z tych oczywiscie najgrozniejsze dla ich milosci pulapki zdrady. Wzajemne gruntowne poznanie i sprawdzenie swoich charakterow w okresie dlugiego i, ma sie rozumiec, bialego narzeczenstwa sprawialo, ze mogli sobie z calym przekonaniem, z cala wiara w sile swojej milosc przyrzec dozgonna wiernosc w obliczu Boga.
Kocham klimat powiesci pozytywistycznych XIX wieku, ktore na tyle roznych sposobow opisuja taka wlasnie milosc.
W dzisiejszych czasach milosc jest latwa, lekka i przyjemna oraz podatna na czeste reklamacje, jak zakupy w supermarkecie. Ale czy kobiety i mezczyzni sa przez to bardziej szczesliwi?
W dzisiejszych czasach Artemida-Moderna potrzebuje wspolczesnego Akteona, czyli mowiac po dzisiejszemu tzw. prawdziwego faceta. I gdzie on?
Inne tematy w dziale Rozmaitości