Co raz częściej słyszymy zarzut, że obecna władz gumkuje Wałęsę. W takim razie czekam, aż opozycja przeciwstawi się tej narracji historycznej i chociażby powoła stosowną grupę rekonstrukcyjną. Co miałaby rekonstruować owa grupa? Chociażby wydarzenia tamtych epokowych sierpniowych dni, a dokładnie epokowy skok Wałęsy przez mur. Mogłoby to być bardzo malownicze wydarzenie. Wysoki mur z cegieł, nieco popękany, może nawet pomazany napisem – PRECZ Z PZPR - i po tym murze wspina się szczupła postać rekonstruktora w szarym robotniczym drelichu. A może jednak w koszuli i marynarce, bo jednak ktoś, kto chce być przywódcą strajku musi jakoś wyglądać… Tak to widzę i raczej tego kiszczakowatego jumpera, ubrałbym w coś przyzwoitego … Jeszcze jeden wysiłek na jego twarzy, palce ślizgają się po murze, już …. Już … I robotnik siada okrakiem na szczycie muru i sarmackim gestem podkręca wąsa. Oklaski. Wiwaty. Lecz rekonstruktor ucisza KOD – kapele, przewodniczącego Schetynę, przewodniczącą Lubnauer, posłankę Kamile Gasiuk, ucisza innych totalsów, i kiedy zapada dramatyczna cisza, dopiero wtedy, skacze na drugą stronę muru.
xxx
Pierwsze dni sierpnia 1980. Pod wpływem informacji o wyrzuceniu Ani Walentynowicz z pracy, w środowisku Wolnych Związków Zawodowych zapadła decyzja o strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Z inspiracji Borusewicza, wcześnie rano, Lech Wałęsa ma przedostać się na teren Stoczni i przyłączyć do strajku, a nawet pokierować nim. I tak też się stało. Dokładnie 14 sierpnia 1980. To jest ten dzień, dzień przełomowy w najnowszej historii Polski, który miał się okazać jakże brzemienny w polityczne i społeczne skutki. Jednak ten dzień a także wszelkie okoliczności jakie towarzyszyły przedostaniu się Wałęsy na teren Stoczni skryte są w mrokach tajemnicy, a przynajmniej na różne sposoby opowiadane. Bardzo ważna jest informacja. Wałęsa już od czterech lat nie pracował w Stoczni i dostanie się do zakładu – nawet tak rozległego jak Stocznia Gdańska – bez przepustki, nie było sprawą prostą. Miał „ przedostać się” wcześnie rano, najlepiej o szóstej, ale dopiero, gdzieś tak o 11, wsparł strajk, wchodząc się na koparkę i przemawiając do robotników. Miałem napisać „ wdrapał się”, ale na koparce tylko się staje, dokładnie - na gąsienicach, i to już wystarczy, aby z tej wysokości przemówić do robotników.
Dlaczego się jednak spóźnił? Co było przez te 4 godziny opóźnienia, trudno powiedzieć, sam Wałęsa tłumaczy to spóźnienie względami rodzinnymi. Ale najważniejsze pytanie, na które do tej pory nie odpowiedziano w sposób jednoznaczny i potwierdzony, brzmi - w jaki sposób Wałęsa dostał się na teren Stoczni? Odpowiedzi na to pytanie szukali liczni historycy, dziennikarze, powstawały rozmaite interpretacje. I nic. Dokładnie nic nie wiemy… Krążą rozmaite plotki czy hipotezy. Aż od skrajnej, rozpowszechnianej przez Walentynowicz, że Wałęsę przywieziono motorówką marynarki wojennie, aż po banalną i prozaiczną, że Wałęsa znalazł „ dziurę w siatce” i tamtędy przelazł. Ot i cała prawda. Sam Wałęsa w różnych czasach, rozmaicie to opisywał: Raz, po prostu stwierdza, że „ przeskoczyłem płot” raz, że „ przeskoczyłem mur” A w znanym wywiadzie dla Fallaci, opisał to, jako „ przeskoczenie bramy stoczni”
XXX
Można zadać pytanie, czy to jest ważne? Właśnie to pytanie – jak Wałęsa dostał się teren stoczni? Czy była to motorówka, czy dziura w płocie, czy ów mityczny skok przez płot? Jednak właśnie tak się rodziła wolna Polska. To były jej pierwsze minuty życia. I dobrze wiedzieć jak wyglądał – ów poród. Każdy szczegół, każdy fakt i każde słowo mu tu znaczenie. Jeżeli zapamiętane są słowa sprzed ponad dwu tysięcy lat, króla Sparty, Leonidasa – „ Przyjdź i weź” to dlaczego my – Polacy, nie mamy prawa, ba, czy nie powinniśmy wiedzieć jak wyglądał ów skok. Albowiem Historia potrzebuje mitu, legendy, ale także potrzebuje konkretu. A gdy legendzie brakuje prawdy a także wiarygodnych emocji, zaczyna się legendowanie.
XXX
Załóżmy taką hipotezę, że prawdą jest, ów skok Wałęsy przez mur. Mur stoczni ma wysokość 3, 5 metra, i jest praktycznie nie do przebycia bez osób pomagających, ale – mimo to - Wałęsie jakimś nadludzkim wysiłkiem udało się wdrapać na ten mur, a potem zeskoczyć na stronę Stoczni. Czyż nie byłby to przepiękny obrazek, wręcz heroiczny, budujący na setki lat naszą wyobraźnię historyczną. Utrwalający mit 3 Rzeczpospolitej. Ten mur, ten kawałek muru powinien stać się miejscem adoracji i natychmiast przeniesiony na Wawel. Zaś Wałęsa były jak ten Ordon, wysadzający redutę, jak ten Kozietulski pod Somosierrą, lecz nic takiego się nie stało. Zostają tylko domysły, hipotezy od „ dziury w płocie” po motorówkę czy kuter torpedowy. Lecz mimo braku faktograficznego potwierdzenia, nagle „ urodziło” się w Polsce całe pokolenie skoczków. Tak, my też, także i my skoczyliśmy przez mur. Może niższy, może bardziej pochyły, ale też przeskoczyliśmy, a nawet jak nie przeskoczyliśmy, to wierzymy w ów skok Wałęsy. I każdy, kto nie wierzy, a raczej nie wierzył ów skok powinien być odsunięty na margines życia społecznego. Powstał cały legion skoczków i pół - skoczków, nawet ćwierć- skoczków budujących swoją karierę życiową na adoracji owego mitycznego muru. Kim ty jesteś? Skoczek mały. Zdawała się powtarzać znacząca część polskiej inteligencji, która zawsze sceptyczna i racjonalna, potraktowała wiarę w ów skok przez 3, 5 metrowy mur, jako codzienny pacierz klepany rano i wieczorem. Przypomnijmy sobie, dla przykładu – materiały przygotowywane przez dziennikarzy TVNu. Najpierw wcale nie dopuszczano do wiadomości i wypierano ze świadomości, jakiekolwiek fakty współpracy Wałęsy z Esbecją. Potem – ok, zgoda. – były trzy, no może cztery podpisy, młodego stoczniowca. Biednego i naiwnego, pałętającego się obok budki z totalizatorem. Nic więcej. Tylko to … Potem, już po otwarciu szafy Kiszczaka, powiedziano, no dobrze - Wałęsa był Bolkiem. Lecz tylko na początku lat 70 tych, a potem już poprowadził stoczniowców do zwycięstwa. Teraz zaś zwycięża koncepcja, że była to tragiczna postać uwikłana w historię.
No dobrze, Historia Historią, nawet ta z dużej litery, jednakże ja wciąż pytam się o konkret … Chce wiedzieć. Chce wiedzieć najprostsze fakty. To w końcu jak było z tym skokiem przez mur? Sposób dostania się do stoczni może wyjaśnić wszystko. Czy Wałęsa to Kmicic czy Babinicz? Czy też tylko zwykły „ Bolek”
Jakie tu piękne pole działania chociażby dla Kolendy Zalewskiej z TVNu, która zawsze robiła landrynkowe reportaże i wywiady z Wałęsą. Może dziś, w końcu – ten starszy pan w bezrękawniku kupionym w Biedronce - zdradzi dziennikarce, jak dostał się na teren Stoczni. Opowie nam historie. Opowie wiarygodnie i raz na zawsze zamknie gębę jego krytykom. Ma szansę, ( przepraszam za te słowa) – póki jeszcze żyje. To będzie historia, nasza żywa historia naszego pokolenia.
Jaka by nie była…
A w co ja wierze? Bo o wierze należy tu powiedzieć, a niesprawdzonych faktach. Odrzucamopowieść A. Walentynowicz, że Wałęsę przywiozła wojskowa motorówka. I to jeszcze komandora R. Wagi. Który potem zrobił wielką karierę i Wałęsa awansował go na admirała. Pewnie prawda była banalna, zwykle prawda jest banalna i, wielkiej historii nie jest potrzebna żadna motorówka rozcinająca fale zatoki gdańskiej. Wystarczą nożyce do cięcia drutu i jakiś esbek, po prostu, przeciął nożycami druciany płot, czy blachę. Może nawet zapomniał owych nożyc i przeklinając musiał wrócić na komendę. A kiedy wrócił z tymi nożycami, to okazały się tępe, bo w komunizmie wszystkiego brakowało, nawet ostrych nożyc, więc musiał wrócić – ten esbek - znowu na komendę i tam w jakieś piwnicy naostrzyć nożyce. Stąd to tajemnicze opóźnienie Wałęsy na strajk. Albo też – co jest chyba bardziej prawdopodobne, to sam Wałęsa znalazł ową dziurę w płocie. Nic więcej… Żadnych nożyc, żadnego esbeka, tylko ta dziura w plocie. To był szczęśliwy traf i, tą dziurą przelazł Lechu. Może tylko podarł sobie marynarkę. ( o ile wtedy ją miał) Wyszarpał sobie podszewkę, ale przecież nie z takimi kosztami własnymi radziła sobie władza ludowa. Nic więcej tego ranka się nie przytrafiło. I taka była prawda pierwszego dnia strajku. Nic takiego i nic wielkiego, przecież nikt wtedy nie wiedział, że właśnie tak się zaczyna wielka historia. Bo przecież wtedy chodziło tylko o jakąś Walentynowicz i o kilka groszy na kiełbasę. Często wielki historyczny dzień zaczyna się banalnie. Nie ma sinego zachmurzonego nieba, nie ma czarnych ptaków na niebie. Tylko jest rozdarta podszewka i obrona suwnicowej. Dzień, jak co dzień w tamtych czasach.
Tak to sobie wyobrażam nocą. Aż do bólu realistycznie. Punkt po punkcie. Właśnie tą „ podszewkę” historii. Ten płot, i te tępe nożyce i to czekanie Wałęsy na dziurę w płocie, ale gdy zaświeci słonce, chyba znowu zabraknie mi polskich herosów. Śmiałków przeskakujących 3, 5 metrowy mur.
Inne tematy w dziale Polityka