Poznałem panią Anie Walentynowicz na przełomie 1980/ 81r. w Gdańsku. Jako student łódzkiej filmówki, razem z kolegą, postanowiliśmy nakręcić film o pani Ani. Już nie pamiętam, dlaczego miałby to być film o niej, a nie powiedzmy o Wałęsie. Tym bardziej, że Wałęsa był już wtedy postacią heroiczna. Pomnikową, ale mimo wszystko , pani Ania była jakoś tak bardziej ludzka. A także dostępna, prywatnie dostępna, a to ważne, gdy chce się zrobić dokument, nie tyle polityczny co osobisty. Pani Ania i Wałęsa byli prostymi robotnikami, i właśnie to było w tej sytuacji niesamowite. Tak naprawdę, był to pierwszy wielki bunt antysystemowy, kierowy przez konkretnych robotników. Znanych z imienia i nazwiska. Co prawda w roku 1956, autorytet wśród robotnik zyskał Gożdzik z Żerania, ale mimo wszystko nie miało to takiej wagi, jak w latach 80-tych. Tak mi się przynajmniej wydaje. W tamtych czasach, gdzie klasą przewodnią była klasa robotnicza, fakt, że na Polskę Ludową podnieśli rękę robotnicy, był elementem znaczącym. Może nawet rozstrzygającym. Nie KOR, nie inteligencja warszawska, ale właśnie bunt robotnika był punktem zwrotnym tamtych czasów.
Napisałem, że pani Ania była prostym robotnikiem, ale to nie prawda, pani Ania była suwnicową. W wielkiej hali stoczni, i jeżeli ktoś myśli, że obsługiwanie takiej suwnicy to kaszka z mlekiem, to jest w błędzie. Pani Ania rozpoczęła prace w latach pięćdziesiątych, w Stoczni Gdańskiej, na stanowisku spawacza. Nie była to praca łatwa, a wręcz piekielnie trudna, szczególnie dla kobiety. Trzeba była zimą, a latem, w upale, przez kilka godzin leżeć miedzy poszyciami statku i tam spawać. O pani Ani pisały wtedy gazety, jako o przodowniku pracy. Jej zdjęcie wisiało w zakładowej gablotce. Nie była może tak rozpoznawalna, jak powiedzmy – Pstrowski, ale swoją normę 270% wyrabiała, ku chwale Ludowej ojczyzny. Należała także do ZMP. Czyli takiego polskiego Komsomołu. Wysłano ją w nagrodę na zlot do Berlina, ostrzegając, że będą do niej podchodzili imperialiści. Więc powinna chodzić w grupie, nigdy sama. Pani Ania starała się w chodzić w grupie i jak najmniej rozmawiać z imperialistami, ale mimo wszystko z panią Anią były same problemy. Miał także problemy dyrektor Stoczni i musiał panie Anie wyrzucić ze stoczni. Miał Wałęsa, więc szkodził jej jak tylko mógł. Nawet po śmierci, nie leżała spokojniutko w grobie, w jakim powinna leżeć. Bo ktoś w Moskwie pomylił trumny. A w jej ciele znaleziono nity Tu-154, co prowokuje do kolejnych pytań. Ale tak to już jest z pewnymi ludźmi. Za życia i po śmierci. Same problemy.
Pani Ania miała małe mieszkanko. Może nie na Mariensztacie, tak jak o tym śpiewali w piosence, ale na ulicy Grunwaldzkiej. W Gdańsku – Wrzeszcz. Miała malutki pokój z kuchnią. Może 50 m2, nie więcej. Pamiętam, że na ścianie wisiało coś w rodzaju tableau, w fornirowanej gablocie z szybą. Miała tam zgromadzone pamiątkowe zdjęcia, jakieś przedmioty, sentymentalne bibeloty. Były tam także zdjęcia zmarłego męża. Chciałem coś więcej dowiedzieć się o jej mężu – Kaziu., ale pani Ania nie była zbyt wylewna w tej sprawie. Nie chciała opowiadać o swoim prywatnym życiu, o bardzo trudnym dzieciństwie na Wołyniu, to zbyt ją bolało, a ja nie naciskałem. Zresztą, to były wtedy takie czasy, że nie liczyły się sprawy prywatne a Solidarność. I to, że kobieta ma dziecko z jednym mężczyzną, a wychodzi za mąż za innego, to naprawdę sprawa drugorzędna. A może nie, właśnie pierwszorzędna, ale ja nie dopytałem, Może to i lepiej. Pewne sprawy lepiej zostawić ledwie co zarysowane.
W kuchni jak to w kuchni, jakaś malutka lodóweczka, stolik nakryty ceratą, tandetną, ale wtedy ludzie tak mieli. Taką ceratę naciągano na stół, podwijano pod blat stołu i wciskano pineski. Tylko tyle. Z tym, że na tym „ stoliczku nakryj się” leżały dwa worki z listami. Bo już wtedy było tak, że pani Ania dostawała listy z całego świata. Prosiła nas abyśmy jej tłumaczyli te listy, nam to kiepsko wychodziło, bo kartki i listy były dosłownie z całego świata. Wiec tylko wymienialiśmy kraje adresatów - Belgia. Francja. Argentyna. Australia, a pani Ania kiwała głową jakby była nauczycielką geografii, a my jej uczniakami. Już wtedy pani Ania była znana na całym świecie, na równi z Wałęsą. Tylko potem, jakoś tak się porobiło, że o pani Ani świat zapomniał, a o Wałęsie nie. Co prawa pani Ania była wykształconą suwnicową, a Wałęsa tylko zwykłym ładowaczem akumulatorów, a jednak to on, stał się przywódcą Solidarności, a nie pani Ania. Co prawda przez jakiś czas mówiono o niej - matka Solidarności – ale nie minęło kilka lat, i o matce zapomniano.
W łazience pani Ani leżała maszynka do golenia. Zdziwiłem się, ponieważ pani Ania mieszkała sama, ale co się okazało? Tą maszynkę zostawił Kuroń, kiedy przyjeżdżał do stoczni, i u pani Ani może waletował, a może tylko tu się golił. W każdym razie, zapytałem się, czy mogę ogolić się tą maszynką Kuronia. Ponieważ chciałbym otrzeć się o historie. Pani Ania zgodziła się z pobłażliwym uśmieszkiem, a ja goląc się zaciąłem policzek. Do krwi. Do jednej kropli krwi. Ale może tak mi się teraz wydaje. Nad interpretuje. Dodaje. Moją krew do innej krwi. Nawet w ten dziecinny sposób. Ta maszynka jednak jest ważna, nie jako gadżet. ale dowód na grę polityczną, jaka wtedy się toczyła, lecz ja – wtedy – absolutnie nie zdawałem sobie z tego sprawy.. Chciałem mieć wypowiedzi pani Ani, tak zwane setki, naturalne, i najlepiej gdyby pani Ania, przed kamerą, miała łzy w oczach. Patrzyłem się na świat bardziej emocjonalnie, powierzchownie, nie rozumiałem wielkiej polityki. Lecz co tu dużo mówić, nawet dziś, mało co z tego świata rozumiem.
Chociaż dziś już raczej wiadomo, że za kulisami strajków w Stoczni Gdańskiej stały jakieś siły, które nawet dziś trudno zdefiniować. Prawdopodobnie komuś zależało na strajku w okresie letnim. Tylko socjalnym. Kiełbasianym. Sterowalnym. Ale niestety, historia ma swoja własną dynamikę. Często wybuchową. I ogień i dym nie leci tam, gdzie sobie wyobrażają podpalacze historii. Panią Anie najpierw wyrzucono z pracy, potem przywrócono, a potem jeszcze raz wyrzucono, jakby chciano, aby w jej obronie zastrajkowali robotnicy. Członkowie WZZ, czyli Wolnych Związków Zawodowych, do których należał Gwiazda i jego żona, a także pani Ania, wstrzymywali się przed strajkiem. Borusewicz, natomiast parł do strajku. I to w jak najszybszym terminie. I tak oto zaczyna się 14 sierpnia 1980 rok. Miało być więcej kiełbasy, tylko kiełbasy, a okazało się, że wprosiliśmy się na wystawny solidarnościowy obiad. Pytanie tylko czy dla każdego?
Wracając do pani Ani. Mojej ukochanej Proletariuszki. Schlondorff robiąc między innymi o niej film pt. „ Strajk” ‘ ukazał ją, jako analfabetkę, w rzeczywistości ukończyła 4 klasy, a w papierach miała ukończoną podstawówkę, bo inaczej nie zapisałaby się na kurs spawacza. A może mimo wszystko, na ten kurs by ją przyjęli, sam nie wiem. Może pani Ania nieco „ podrasowałą” swoje wykształcenie, bo przecież lepiej ukończyć 7 klas niż 4 klasy. To oczywiste, ale to, co pani Ania miała, czego nie można nauczyć się w najmądrzejszej szkole świata, to dziwna, a raczej trudna osobowość . Która – przyznaje – nieco mnie drażniła. Dziś byśmy uczenie powiedzieli o niej – była nonkonformistką. To fajnie tak się pisze. Czy opisuje ten typ osobowości w podręcznikach dla psychologów, ale w rzeczywistości, taka osoba drażni, wkurza, bo, gdy my chcemy osiąść na laurach, a przynajmniej posłuchać przeboju „ słodkiego miłego życia” to taka osoba wciąż marudzi, narzeka, czegoś w życiu chce. A taką osobą była pani Ania. Gdy ludzie na wybrzeżu powoli zapominali o robotnikach poległych na wybrzeżu, w latach -70. Pani Ania suwnicowa o wykształceniu pod podstawowym, a raczej ponad podstawowym, konstruowała własne znicze i woziła na groby zabitych stoczniowców. I robiła to sama z siebie. Z potrzeby jakiej jej podpowiadało serce. Napisałem „ konstruowała’ a to dlatego, że te znicze robiła sposobem domowym, może nawet na tej tandetnej ceratce. Topiła parafinę, wlewała do pojemniczków. Tylko nie wiem, dlatego? Pewnie te znicze były zbyt drogie? Nie pamiętam … w każdym razie, kiedy SB- ecja złapała panią Anie z kilkoma metrami knota, to zaraz odwieziono ją na komendę. Za tego knota. Za te kilka metrów, a raczej metr czy dwa, bo ile potrzeba knota, aby „ skonstruować” 100 zniczy. Dziś, gdy słyszę wypowiedzi „ obrońców demokracji” a na dodatek tych starych, zasłużonych dla PRLu „ obrońców demokracji”, że dzisiejsza władza, to faszystowska władza, a także tych młodych ludzi krzyczących, „ precz z dyktaturą” , to natychmiast przypomina mi się ten knot. Te metr czy dwa. Ta suka ubecka i pani Ania w celi za knota.
Knot, ciekawe słowo, ma też swoje synonimy. Knot, to też brzdąc, gówniarz, dzieciak. Dzieciak – knot. Takim knotem, wtedy ja byłem. Pierwsze kroki w życiu politycznym. Coś z tego rozumiałem, a jeszcze więcej nie rozumiałem. Otarłem się, a może tylko skaleczyłem…
Ta jedna kropla krwi. I światełko z tego znicza. Coś oświetla, w półmroku snują się jakieś cienie, ale zaraz także ich nie będzie.
Inne tematy w dziale Kultura