Ostatnio przeczytałem, że w Warszawie istnieje chór LGBT. Przyznaje, to dla mnie sytuacja komiczna, ale zarazem i dramatyczna. Taka sytuacja prowokuje do rozmaitych pytań. Czy także powstanie koło fotografików LGBT plus? Piekarzy LGBT plus? Falliczna bagietka dla pewnych ludzi, a słodka bułeczka dla innych? Świat zmierza do jakiegoś przesilenia, i może stąd to opowiadanie...
Andrzej W. Śpiewak operowy miał naprawdę piękny głos. Co prawda nie mówiono do niego - Mistrzu, ale i tak jego tenorem zachwycało się wielu melomanów. Wspomnieć należy także o tym, że w młodości wyjechał na krótkie stypendium do Metropolitan Opera, a jeszcze wcześniej ukończył Akademie Muzyczną w Warszawie. Potem zaangażowany został w Państwowym Zespole Tańca i Śpiewu Mazowsze. Śpiewał tam i tańczył w stroju łowickim, ale ile można śpiewać ową „ kukułeczkę, która kuka a chłopak panny szuka ” a ponadto za tą „ kukułeczkę” wiele mu nie płacili. Więc coraz częściej dorabiał, to tu, to tam.
Minęły lata i teraz zostały mu tylko występy w Ciechocinku. Mimo wszystko chciał zachować pełen profesjonalizm. Dalej ćwiczył głos, starał się jak tylko mógł, a na koncercie w Ciechocinku występował w jasno – kremowym smokingu z ciemnymi dodatkami. Wciąż był pełnym energii starszym panem. Postawnym. Uśmiechniętym. Właścicielem pucołowatych brzoskwiniowych policzków i smokingu.
Nic więc dziwnego, że mógł podobać się kobietom na koncercie w Ciechocinku. Szczególne wrażenie robiła pieśń w jego wykonaniu „ Upływa szybko życie”. A kiedy przechodził do frazy „ Jak potok płynie czas, za rok, za dzień, za chwilę, razem nie będzie nas” widział w oczach kobiet łzy. Te bardziej nowoczesne, idące z duchem czasu, wycierały twarz higienicznymi chusteczkami, ale były i też dystyngowane starsze panie, które miały specjalnie przygotowane na tą okazje batystowe chusteczki obrabiane koronką. W oczach kobiet, tych od chusteczek drogeryjnych, i tych starszych, batystowych, widać było wolę, a nawet determinacje, aby w sposób szczególny wynagrodzić talent Andrzeja W. Znanego śpiewaka operowego. Jednakże główną przeszkodą nie był ów wiek kobiet, który można określić, jako wiek balzakowski plus, lecz powód ów wynikał z głębszej natury. Ponieważ śpiewak operowy gustował w chłopcach. Broń Boże, nie był on pedofilem... Po prostu lubił chłopców: 15 - 16 -18, letnich, o urodzie efeba. Szczytem jego marzeń byłoby spotkać chłopca o urodzie Tadzia ze „ Śmierci w Wenecji” Wyobrażał sobie, że on, niczym ten starszy pan z opowiadania T. Manna, odpoczywa na leżaku, a obok, brzegiem morza biegnie powabny chłopiec. Patrzyłby na niego w zauroczeniu, nawet nie czułby krwi spływającej mu z nosa i, śmierci, która przysiadła się na leżaku tuż obok. Tak. Mógłby nawet w takiej chwili umrzeć na cholerę, tak jak było to w opowiadaniu T. Manna. Mógłby umrzeć na cokolwiek innego, nawet na tego cholernego covida, aby tylko raz w życiu spotkać chłopca takiego jak Tadzio....
A on, no cóż... Zamiast plaży w Lido, miał deptak w Ciechocinku. Zamiast miłości platonicznej, spotykał starsze panie płaczące nad szybko przemijającym czasem, zamiast chłopców, to otaczali go starsi panowie. Dziki tłum kuracjuszy po przejściach. Panowie, którzy wieczorem raczyli się szklaneczką rumianku, następnie wciągali kalesonki na brzuszek i grzecznie szli spać. Ale cóż „ upływa szybko życie, za rok, za dzień, za chwilę” zresztą on sam zmarniał ostatnio, sflaczał, jego skóra na twarzy straciła brzoskwiniowy połysk, oczy stały się martwe, a z gardła nie dolatywał już tak piękny głos jak kiedyś. Coraz częściej były to jakieś trociny. I pan Andrzej W. Śpiewak operowy, znany tenor, były stypendysta Metropolitan Opera, członek zespołu Mazowsze, wiedział o tym doskonale.
No i ten jego jasno – kremowy smoking. Był już po kilka praniach, i także nie wyglądał najlepiej.
XXX
Pan Andrzej W. Mieszka w centrum Warszawy. W starej, pieczołowicie odremontowanej kamienicy. Ma tam nieduże mieszkano, niczym w piosence Ireny Santor o Mariensztacie. Niestety, z nikim nie patrzy z okna na trasę W-Z, ponieważ mieszka sam, ale za to ma gustowne czarne pianino, przy którym codziennie siada i uparcie trenuje swój głos - Faaado... Faaaaaado. – Jego głos brzmi mocno i triumfalnie – Fa, Fa, F a... doooo ... - A kiedy spotyka sąsiadów na korytarzu, czy w windzie, którzy chwalą go, że tak pięknie śpiewa, odpowiadał im skromnie, że to tylko rozśpiewka. Nic więcej. Sportowcy muszą trenować, to i on też musi trenować. Takie jest życie, piłkarzy i tenorów. Kilka dni po powrocie z Ciechocinka jego dobry znajomy powiedział mu o nowo powstałym chórze LGBT+. Jest to podobno pierwsza tego typu inicjatywa w Polsce, dla osób nieheteronormatywnych i ich przyjaciół.„ Działania kulturalne i społeczne, oraz m.in. budowanie mostów za pomocą muzyki” - tak się reklamowali członkowie chóru. Panu Andrzejowi bardzo podobały się te „ mosty” więc szybko zajrzał do Internetu, i tam dowiedział się, że członkowie tego chóru chcą być także DUMNI I WCHÓRWIENI.
- W zasadzie to coś dla mnie - Pomyślał pan Andrzej W. Ja też jestem wchórwiony, że tak mało zapłacili mi za występ w Ciechocinku. Dlatego natychmiast zadzwonił do nich po dalsze informacje. Nieco się zasmucił, kiedy dowiedział się, że płacą niewiele, wręcz nic. Lecz pieniądze są ważne, lecz nie najważniejsze. Liczy się kontakt z młodymi ludźmi, tym bardziej, gdy są chłopcami. Ponadto byli bardzo mili i serdecznie zapraszali go do siebie. Kierownik owego chóru, już bez zbytnich ceregieli, zapytał wprost czy jest przyjacielem osób LGBT plus
- Oczywiście, że jestem przyjacielem. Stu procentowym i to na plus. Zależy mi także na budowie mostów - A potem kierownik chóru zadał jeszcze kilka pytań i na koniec oświadczył, że w chórze brakuje im właśnie takiego głosu. Ciekawego – tak to określił - ponieważ, przeważają raczej kontralty, soprany, a tenor był tylko jeden, ale niestety, właściciel owego głosu niedawno zginął w tragicznych okolicznościach. W każdym razie on, jako kierownik chóru byłby skory spotkać się z nim i dogadać szczegóły. Chociaż – w jego głosie dał się wyczuć ton wątpliwości - sam nie wie, czy znajdzie uzasadnienie dla takiego głosu w chórze. Bo przecież, co by tu nie mówić, tenor to głos solowy. Wybitny. Lecz pan Andrzej zapewnił kierownika chóru, że gotów jest pójść na wszelkie ustępstwa i śpiewać także repertuar lżejszy, a nawet rozrywkowy.
- No dobrze. Za kilka dni przejdzie ulicami Warszawy parada równości. Może wtedy się spotkamy?
Panu Andrzej W. zaschło w gardle. W zasadzie nie lubił takich parad. Owej ostentacji. Lubi chłopców. Takich, jak ów Tadzio ukazany w filmie Viscontiego, ale dlaczego miałby w tej sprawie paradować.
- Nie wiem czy znajdę czas? Może spotkamy się w waszej siedzibie?
- Nasza siedzibą jest ulica. Chcemy właśnie być widoczni. To ma być marsz dumy i śpiewu. I oczywiście budowy mostów i wszelkiej walki z mową nienawiści. I dlatego razem idziemy i śpiewamy. Zapraszam. – Jego głos zabrzmiał już stanowczo.
- No dobrze... Nie wiem tylko jak mam się ubrać. Mam strój łowicki i jasno – kremowy smoking z ciemnymi klapami. Plus czarna muszka. Co mi pan radzi?
Kierownik chóru zaśmiał się. Potraktował tą propozycje, jako żart. Miał głos naprawdę sympatyczny, i jeszcze ten śmiech. Doprawdy intrygujący. Brzmi jak sopran... Ciekawe też jak wygląda? Stary? Młody? Pewnie młody. Młody chłopak..
- Ubierze się pan ja chce. Na tym polega właśnie wolność. Idziemy, uśmiechamy się, machamy tęczowymi chorągiewkami. Kto chce to tańczy, a kto chce to śpiewa nawet w stroju łowickim. Ważny jest luz. To się liczy...
Kiedy zakończyli rozmowę i pan Andrzej odłożył telefon, to od razu przeszedł się kilka kroków po mieszkaniu machając wyimaginowaną chorągiewką. Skandując - LGBT! LGBT ! – nie wiedział tylko, czy na takich marszach cokolwiek się skanduje. Chyba raczej śpiewa się i tańczy. Obejrzał się także w lustrze. Tak, musi jeszcze popracować nad machaniem ręką i musi bardziej kołysać biodrami. To z pewnością zrobi wrażenie na wszystkich uczestnikach parady miłości.
XXX
Kiedy przyszedł dzień parady Andrzej W. ubrał się w strój łowicki, jaki został mu na pamiątkę po występach w zespole Mazowsze. Tak ubrany a raczej przebrany wyszedł na korytarz, a nawet wsiadł do windy... ale zaraz, gdy tylko zobaczył się w lustrze windy, pośpiesznie wrócił do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Usiadł przy swoim ukochanym pianinie i pomyślał, że strój łowicki to jest nie ten strój, w którym powinien paradować. I nie te czasy, i nie ci ludzie.
- Fa. Fa. Faaaadoooo – znowu spróbował rozśpiewać swój głos. Lubił to robić, także wtedy, kiedy czuł jakiś stres. Kiedy nie wiedział, co ma zrobić... To pomagało mu we wszystkim. Tak, nie pójdzie w takim stroju na paradę równości, nie pójdzie także w jasno – kremowym smokingu i w ciemnej muszce. Wcale tam nie pójdzie. Jest za równością, jest za miłością, jest za budową mostów pomiędzy gejami, ale tym razem zostanie w domu. Chociaż z pewnością mógłby spotkać tam młodych 16 – 18 – 20 letnich chłopców, z którymi mógłby porozmawiać o muzyce. Tym bardziej, że dziś młodzi ludzie nic nie wiedzą. Nawet nie wiedzą, kto to był Borys Godunow. I co to jest aria...
Wieczorem ktoś zadzwonił.
- Tak – słucham – powiedział Andrzej W. do telefonu.
- To ja. Kierownik chóru. Miał być pan na paradzie miłości. Czekaliśmy na pana
- Przepraszam. Coś mi wypadło. Pójdę następnym razem.
- Następny raz będzie za rok.
- Wiem. Ale...
- Mam sprawę. Pilną. Muszę z panem porozmawiać o muzyce. Także o swoim głosie. Chciałbym, aby pan mi pomógł. Proszę...
Zapadła chwila ciszy.
- W takim razie zapraszam do siebie – odpowiedział pan Andrzej W. I podał kierownikowi chóru swój adres. – Czekam.
Po kwadransie usłyszał pukanie do drzwi. Nie dzwonek, ale właśnie pukanie. Takie ciche – Puk! Puk! Puk! Takie to miłe, urocze, tajemnicze, to zawsze lepsze, niż zimny mechaniczny gong dzwonka. Tak, to bardzo urocze, że kierownik chóru tak zmysłowo puka do moich drzwi..
Pomyślał.
W progu stanął młody chłopak, góra 20 letni. Miał na sobie obcisłe różowe spodnie, podkoszulek nabijany cekinami z napisem – LOVE, a na nosie wielkie kolorowe okulary. Dodatkowo miał pomalowane szminką, usta, i co ciekawe, ten chłopak mógłby być także dziewczyną.
- Tadeusz – Już w progu przedstawił się. Był naprawdę na luzie.
- A ja Andrzej – Śpiewak operowy nie pozostał mu dłużny – Zapraszam do środka – Napijesz się czegoś? Kawa? Herbata?
- Mały kieliszeczek zimnej wódki. Jeżeli masz. Jestem zawiedziony twoja nieobecnością Przyrzekłeś mi, że przyjdziesz – zaczął bez zbytnich ceregieli
- Przepraszam. Powiem szczerze. Poczułem się kiepsko. I nie lubię takich parad. A więc na imię masz Tadeusz. Tadzio ... proszę, proszę - Nalał mu kieliszek wódki. Tadeusz szybko wypił. Odstawił kieliszek i wytarł usta.
- Powiem ci teraz, w czym rzecz. Mój głos to jakiś gówniany sopranik. Jakieś byle, co...
- Musisz ćwiczyć. Ciągle ćwiczyć. Rozśpiewywać się. To pomaga. Mnie pomaga. Chociaż mój głos jest coraz słabszy. Tadeusz ... Tadziu... Ja też to mam. I czuje, że z sił opadam. Ty wiesz, że kilka dni temu wróciłem z Ciechocinka gdzie śpiewałem dla starych bab. Tadziu...
Chwycił go za rękę, ale Tadeusz zażądał jeszcze jednego kieliszka zimnej wódki
- Tadziu, Tadziu... imaginuj sobie tylko, ja śpiewam, a wokół same stare baby, wszędzie nic tylko stare baby. Baby i baby. I panowie kuracjusze w kalesonkach wciąganych na brzuszki. O tak... Tadziu. To horror. To ponad moje siły.
I teraz, nie czekając już na nic, odstawił przed tym chłopakiem scenkę jak to kuracjusze wciągają na brzuszek kalesonki, ale zaraz zdał sobie sprawę, że chyba przesadza, że jest zbyt wylewny, szczery, wobec tego nieznanego mu bliżej chłopaka, który mógłby być także dziewczyną, wiec przerwał te swoje ostatnie wspomnienia z Ciechocinka i podszedł do barku gdzie nalał następny kieliszek zimnej wódki.
Tym razem dla siebie. Wypił. Czuł jak zimna wódka wpływa mu do gardła. Przez chwile milczeli wzajemnie się obserwując.
- Bardzo chciałbym śpiewać dla starych bab. – Odezwał się chłopak. Mogę tak śpiewać. Chciałbym tak śpiewać. Ale tenorem. Pięknym męskim tenorem. Mieć głos wydobywanym z głębi piersi. Chciałbym, chciałbym, być takim... Ładyszem. I śpiewać, śpiewać, chociażby to” Ten zegar stary gdyby świat. Zepsuty wszakże od stu lat Nakręcać próżny trud”
Lecz nie był to głos wydobywany z głębi piersi, to był jakiś lipny dyszkant, jakiś alcik zmieszany z trocinami. A nawet gorzej, nie były to nawet trociny, ale jakieś gówno. Chłopak, który mógłby być także dziewczyną przerwał ten swój felerny śpiew i szybko poprosił o kolejny kieliszek zimnej wódki
Panu Andrzejowi W. naprawdę zrobiło się przykro. U siadł obok Tadzia i próbował go przytulić. Pocieszyć.
- Nawet nie próbuj. Nie dasz rady. Nigdy. Nigdy nie zaśpiewasz tenorem.
- Dlaczego? – Tadzio zerwał się z kanapy. Te słowa chyba go rozwścieczyły.- Dlaczego mam nie śpiewać tenorem, gdy bardzo pragnę śpiewać tenorem. Czuje to w sobie. Czuje...Czuje się wolny... Ja.. Ja...
- Nie wiem czy dasz radę. – odpowiedział Andrzej W. Śpiewak operowy. – Tak chciała natura. Geny. Wiązadła w gardle, Bóg. Naprawdę nie wiem...
Tadzio dyszał. Wściekły. Zły. Poirytowany. Zdjął z nosa te swoje wielkie kolorowe okulary i cisnął je w kąt mieszkania. Zbliżył swoją twarz do twarzy śpiewaka operowego i wykrzyczał.
- Pierdolisz! Wciąż pierdolisz!
A potem pięścią uderzył go w twarz. I wyszedł. Już więcej nic nie mówiąc, ani nie dziękując, ani nie prosząc o kieliszek zimnej wódki. Ani także nie usiadł z nim przy czarnym pianinie, aby rozśpiewać swój głos. Po prostu wyszedł. Wyszedł cicho z jego eleganckiego mieszkania w starej kamienicy. A on został sam. Jeszcze przez chwile miał nadzieje, że znowu zapuka do jego drzwi. O tak – Puk! Puk! Puk! Ale nie zapukał. Odszedł.
Zrobiło się tak cicho. Tak bezgłośnie. Tak, jak kiedyś na plaży w Lido.
Inne tematy w dziale Kultura