Ostatnio staram się zrozumieć zjawisko rusofilstwa wśród Polaków. Dlatego, aby pogłębić temat, umówiłem się z moim znajomym, który, ze zrozumieniem opowiada o „ pobycie” Rosjan na terytorium Ukrainy. Owe spotkanie odbyło się w kawiarni „ Na Rozdrożu” w Warszawie. Dlaczego akurat tam, odpowiem w dalszej części tekstu...
Lecz wpierw przypomnienie podstawowych faktów. Przez te ostatnie 250 lat. Rosja nas rozbierała. Rusyfikowała. Komunizowała. Wywoziła na Sybir. Mordowała. I teraz to wszystko znowu się powtarza. Tym razem Rosja nie atakuje Polskę a rozbiera Ukrainę. Zaczęła w 2014, a dziś dalej kontynuuje ów rozbiór. Kawałek po kawałku. Tak jak to zrobiła z Polską w XVIII w. To wszystko dzieje się znowu. To wszystko dzieje się blisko nas.
Plus owe straszne „ zaczystki” Oglądamy to wszystko w telewizji i jesteśmy przerażeni. Widokiem pomordowanych ludzi. A przecież wcześniej tak było w Czeczeni i w Syrii. Jednakże wcześniej na to nie reagowaliśmy, ponieważ wydawało się nam, że to dzieje się jakby w innym świecie. Dalekim od nas i, żyliśmy w przekonaniu, że to wszystko nas nie dotyczy. A dziś, patrzymy na te wielkie zniszczone bloki mieszkaniowe zbudowane z wielkiej płyty... przecież takie same są u nas. I nagle ten wojenny krajobraz przybliża się. Działa na wyobraźnie. Giną Ukraińcy, ale tak, jakby to nas bombardowali. W tych naszych blokach. Z wielkiej płyty.
Mój znajomy – rusofil nieco się spóźnił. A kiedy w końcu przyszedł to podał mi rękę, przeprosił za spóźnienie i usiadł przy stoliku. Tak jak i ja, zamówił kawę.
- Myślałem, że lubisz herbatę. I koniecznie pijesz ją ze szklanki... - Spytałem
- Dlaczego ze szklanki? – Spojrzał na mnie zdziwiony.
Muszę w tym miejscu dokonać pewnego uzupełnienia. Mój kolega jest rusofilem, ale to nie znaczy, że jest ruską onucą. W każdym razie, ja nic o tym nie wiem. Typowa ruska onuca, tak jak rozumiem owe pojęcie, bierze kasę, czerpie korzyści. I wtedy wszystko jest proste. Zaś mój kolega – na ile znam jego życie - jest takim... rusofilem z wyboru. Mówiąc nieco złośliwie, onucą w wersji soft.
Lecz właśnie taki rusofil, rusofil z wyboru, jest dla mnie najbardziej zagadkowy. Ponieważ owe rusofilstwo nie wynika z kasy, czy z jakiegokolwiek szantażu, owe rusofilstwo sięga duszy polskiej. I teraz tylko zdaje mi się, że siedzę przy kawiarnianym stoliku z Polakiem, i z Polakiem popijam sobie kawkę, lecz tak naprawdę siedzę z Polakiem o duszy Moskala.
- Chcesz może landrynkę? Landryneczkę? Małą, smakowitą... -
- Co ty z tą landrynką? Oszalałeś – Znowu spojrzał na mnie zdziwiony
xxx
W tym miejscu pozwolę sobie na mały flesz historyczny. Cofnijmy się do XIX wiecznej Warszawy. Ponieważ obraz zrusyfikowanej Polski coraz bardziej ucieka z naszej świadomości zbiorowej. Taki obraz blaknie niczym stare zdjęcie. Pod koniec XIX wieku w Warszawie było ponad 20 cerkwi. Owe cerkwie, widoczne nawet z daleka, miały być stemplem prawosławia i rusyfikacji w Warszawie. Ciekawe, że gdy w latach 20 tych XX w. już po odzyskaniu niepodległości, przystąpiono w Warszawie do burzenia owych cerkwi, propaganda sowiecka, oskarżyła nas o rusofobię. Polak rusofob, chce usuwać wszystko, co rosyjskie. A przecież Rosja to także wielka kultura. Balet. Literatura. Dostojewski, ale także smak herbaty pitej ze szklanek. I widok samowara.
- Czyli co, herbaty też pić nie będziecie? Wy lachy rusofoby? – Być może tak smagano nas biczem satyry
Lecz wtedy wyburzono prawie wszystko, i bardzo dobrze. To była ludzka a także państwowa reakcja za lata zaboru i rusyfikacji. Wyburzono także, zapewne znany nam wszystkim – sobór św. Aleksandra Newskiego, na Placu Saskim. Ale także dziesiątki innych cerkwi. Jak ktoś zna Warszawę, to prawie w tym samym miejscu, gdzie dziś jest kawiarnia „ Na Rozdrożu” I tam, gdzie siedzę ze swoim znajomym rusofilem przy stoliku, to pod koniec XIX wieku - stała cerkiew św. Michała Archanioła ( zdjęcie czołówkowe) była to cerkiew garnizonu Litewskiego Pułku Lejbgwardii Proszę zwrócić uwagę na tego oficera w białym mundurze. Jak stoi, jak się prezentuje. Pewnie myśli - do mnie należy ten świat.
Jeszcze jeden drobiazg, w tej naszej zrusyfikowanej XIX wiecznej Polsce. Wszystkie szyldy na ulicy obowiązkowo były dwujęzyczne, kto wywieszał szyld tylko w jez. polskim podlegał karze administracyjnej. Tych dwujęzycznych szyldów było tak wiele, ze spacerując po Warszawie, tylko z samych szyldów, bez chodzenia do szkoły, można było się nauczyć języka rosyjskiego. Mało tego, w ramach walki z żałobą po Powstaniu Styczniowym, owe szyldy nie mogły być czarno – białe. Rosyjska cenzura pilnowała wszystkiego. Nawet koloru. Kolor czarny był podejrzany. Wszystkie materiały przeznaczone do druku, podlegały cenzurze, nawet napisy na wieńcach żałobnych
fot. Warszawa/ Rynek Starego Miasta. Ok. 1900 rok
I taki był nasz XIX wiek. Rusyfikacji podlegały nawet szyldy uliczne i wince żałobne. A potem w XX wieku zainstalowano nam komunizm, i to w wydaniu radzieckim, a nie jakimś łagodnym, szampańskim, francuskich socjalistów utopistów. Wydaje się, że Polacy, przez te ostatnie 250 lat, powinni nabyć alergii na wszystko, co rosyjskie. Taki drobiazg z dnia codziennego, nawet ssanie landrynki i same landrynki, to wpływ XIX rosyjskiej kultury na naszą obyczajowość. ( Landrynkę wymyślił Fiodor Łandrina. Właściciel fabryki słodyczy założonej w 1848 roku w Petersburgu)
Ach, gdyby tylko dominacje Rosji można było sprowadzić do landrynek i picia herbaty ze szklanek, i do tej całej kultury samowarowo – blinowo – kawiorowej, i do rozważania Dostojewskiego o naturze biesów, to ja sam byłym naczelnym rusofilem w Polsce. Lecz Rosja to przede wszystkim kraj Iwana Groźnego. Piotra 1. Katarzyny Wielkiej. Lenina. Trockiego. Stalina. Breżniewa. A dziś to kraj Putina. Co prawda pozornie wydaje się, ze Putin jest bardziej ludzki, ponieważ obdarował swoje córki pokaźnym majątkiem, zaś Iwan Grozny własnoręcznie zabił żelazną laską swojego syna. Czyli co? Postęp jest? Jest. Można jakoś żyć. I w rozmaitych politycznych „ Pudelkach” jachty rosyjskich oligarchów podziwiać. Na gazie rosyjskim obiadki gotować
Lecz przyszedł 24 luty, i wszystko się posypało. Polacy zrozumieli, że już nie żyją w najszczęśliwszym ze światów. A także mieszkają w blokach z wielkiej płyty i wystarczy jedna rakieta, aby ich życie rozpadło się niczym domek z kart.
Dziwne jest jednak to, że jakiś spokój i zrozumienie dla Rosji, zachował rusofil polski. Ów smakosz landrynek i zwolennik picia herbaty ze szklanki.
Lecz gra nie idzie już ani o landrynki ani o herbatę w szklance. Gra jaka się zaczyna może mieć przebieg naprawdę dramatyczny. Dla nas, i dla Polski.
Argument, że sprawa jest prosta, i nie godna roztrząsania, ponieważ ci rusofile, to najnormalniejsze ruskie onuce, nie wyjaśnia wszystkiego. Gdyby tak było, sprawa byłaby prosta. Kasa misiu kasa. Jednak sprawa jest bardziej skomplikowana. Owe prawdziwe i szczere rusofilstwo nie wynika z kasy, czy z jakiegokolwiek szantażu, owe rusofilstwo sięga głębi duszy polskiej. Może jest tak, że rusyfikacja, ciągnąca się przez wiele pokoleń zamieniła niektórych Polaków w Moskali.
Z pewnością ów rusofilizm, to złożone zjawisko psychologiczne. Może to jakiś rodzaju Syndromu Sztokholmskiego? A może to jakieś powikłane związki rodzinne. Całych gałęzi familijnych, funkcjonujących, jako elity związane na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci z Moskwą radziecką? Przypominam, ze celową działalnością Moskwy ( i to przez stulecia) było stworzenie kompradorskich elit. Które miały politycznie i gospodarczo zarządzać podbitym terytoriami. Lecz i ten czynnik, nie do końca – moim zdaniem – wyjaśnia zjawisko rusofilów
Rozmawiam z moim znajomym. Staram się wsłuchać w jego argumenty. Staram się zrozumieć, co leży u podstaw jego rusofilstwa. I tak, naprawdę wiem, że nic nie wiem... przede wszystkim nie wiem skąd to jego skażenie duszy. Ten jego bolszewicki dialektyzm, potrafiący wszystko wytłumaczyć. I dlaczego tak mało w tym Polaku Polaka. Lecz zostawmy na boku te romantyczne rozważania. I skupmy się na tym, co mówi, jak argumentuje, jak rozumie dzisiejszą Rosje....
- Po pierwsze, nasz rodzimy rusofil A.D. 2022, bagatelizuje tragedie na Ukrainie. Albo wręcz jej nie dostrzega. A nawet twierdzi, że to ja ulegam manipulacji, ponieważ zbyt wiele oglądam telewizji, a tam pokazują wciąż te same zdjęcia zburzonych domów. I ja „ jak głupi” to oglądam. Kiedy ja mówię, że Mariupol, a także cale osiedla mieszkaniowe zryte są bombami. I przecież to nie makiety, i nie gra komputerowa, to mój znajomy z kawiarni „ Na rozdrożu” przekonuje mnie, że to są wciąż „ te same zdjęcia” Wciąż i wciąż pokazywane. Przekazywane z muzyką, montowane, i tak to wszystko na mnie działa...
Mądrala, co? Moskiewski dialektyk.
To tak, jakby pokazywana Warszawa, po Powstaniu, przez to, że jest wciąż pokazywana, na różnych zdjęciach i filach, nie była zamieniona w morze ruin. To tak, jakby wciąż te pokazywanie, mogło zamienić prawdę w fałsz. Prawda czy raz powiedziana, czy milion razy powtórzona, wciąż jest prawdą. Przecież Mariupol nie jest już miastem aniołów, do którego wjeżdża się z kwiatem we włosach.
Chciałem mu za tą bolszewicką dialektykę przywalić. Ale nie przywaliłem. Słuchałem.
- Po drugie – mój znajomy z kawiarni „ Na rozdrożu” - po chwili, przywołuje pamięć o ukraińskich mordach na Wołyniu. Jednocześnie zapominając o Rosjanach. Tak jakby były to anioły. Kiedyś, przed wielu wielu laty sfrunęły do naszego kraju i każdemu Polakowi rozdały po landrynce i gorącą herbatę w szklance.
Po trzecie. I chyba najważniejsze. Najważniejszym składnikiem owej dzisiejszej rusofili, jest zrozumienie dla tzw. „ okienka strategicznego” jakie w tej chwili zapanowało dla Rosji. Ów rusofil doskonale rozumie ( wczuwa się) w interes Rosji. I twierdzi, że Ukraińcy to jakiś taki dziwny naród. Jeszcze nieuformowany, który wykluł się dziczy kozackiej. A ich państwo to jakaś efemeryda powstała w czasach Chruszczowa i Jelcyna. Więc teraz – kiedy ten dziwny naród jeszcze nie okrzepł, i nie nabrał sił - trzeba wrócić do czasów rozpadu ZSRR. I od nowa wytyczyć granice.
I to jest właśnie to „ okienko strategiczne” ostatnia szansa dla Rosji. Idealne warunki, które być może potem nie nastąpią. I jeszcze ta słabości UE. Lawirowanie Niemiec. Uzależnienia od surowców. Więc jeżeli nie teraz, to kiedy Rosjanie powinni to zrobić? Rozumiesz?
Mój znajomy nachylił się i kiwnął na mnie palcem. Chciał, abym także i ja się nachylił. Przybliżył. Jego glos przeszedł w szept. Szept konspiratora
- Zrozum. Rosja ma prawo do tych ziem. Za kilka lat Ukraina będzie jeszcze bogatsza, lub nawet wstąpi do Unii, albo – nie daj Boże – do NATO. Wiec albo teraz, albo nigdy.
- Nie! - Wkurzyłem się. Rzuciłem na stolik kasę za kawę i wyszedłem z kawiarni „ Na rozdrożu”. Na szczęście ja nie jestem na rozdrożu. Ja znam drogę. Bo, o czym tu więcej gadać. Rosjanie niech mają to swoje „ okienko strategiczne ” Lecz ich „ okienko” to nie jest moje„ okienko”
Nasze polskie „ okienko” jest całkiem inne. Ich „ okienko” to ich ruski chory imperializm, i coraz bardziej wyblakłe wspomnienie o tym oficerze w białym mundurze Litewskiego Pułku Lejbgwardii widocznym na zdjęciu sprzed ponad 100 lat. Być może w tym samym miejscu, gdzie kiedyś stał ten rosyjski oficer, teraz ja stoję. Lecz już w swoim kraju i doskonale wiem, jakie jest moje „ strategiczne okienko”
Nasze „ okienko” polega na tym, aby w tym miejscu gdzie teraz stoję, już nikt, nigdy, nie wybudował nam cerkwi. Nasze „ okienko” polega na tym, aby Rosja była słaba. I nigdy nie przyszło jej do głowy odnowić granice ich dawnego imperium. Nasze „ Okienko” to istnienie wolnej Ukrainy. Nasze „ Okienko” to wszelka możliwa pomoc gospodarcza i wojskowa dla Ukrainy.
Takie jest dziś nasze zwykłe polskie okienko. Należy je szeroko otworzyć i wprost zobaczyć to, co jest jeszcze do zobaczenia. Bez mydlenia oczu, bez niuansowania, bez kunktatorstwa. Bez ruskiej dialektyki. Która nawet wojnę nazwie Pokojem.
Taka jest prawda. Trudna jednak do zrozumienia przez naszych nadwiślańskich rusofilów. Lecz problem wciąż jest. Skąd u tych ludzi taki sentyment i potrzeba rozumienia Rosji?
I dlaczego wciąż w ustach czują smak landrynki.
Inne tematy w dziale Polityka