Pan Mariusz często budził się w nocy i rozmyślał nad swoim życiem. - Tak, robiłem różne głupstwa a nawet niegodziwości, ale zawsze byłem solidny, nawet teraz, na stare lata – Po czym wstawał i szedł do kuchni i tam starannie selekcjonował śmieci do wywózki.
Poniedziałek to w sumie łatwy dzień. Poniedziałek, to dzień papieru. Pakował wiec stare gazety, owijał je sznurkiem i wkładał do żółtych worków, a potem te worki wystawiał przed domem. To samo robił z kartonami i pudelkami. Choć tych ostatnich nie wpychał do worka, a i tak śmieciarze to mu sprzątali. Pan Mariusz, w takim samym stopniu, jak lubił słowo „ solidność”, w takim samym stopniu, nie lubił słowa „ śmieciarze” To słowo zbyt upokarza tych ludzi, tak więc, gdy tylko pan Mariusz słyszał hydrauliczne sapanie i zgrzyt śmieciarki parkującej przed jego domem, to natychmiast wychodził na ulicę, aby chwilę z nimi porozmawiać.
We wtorek wywozili mu zielone, czyli skoszoną trawę i gałęzie, ale góra 1,5 metr długości. Oczywiście zimą trawy nie pakował do worków, ale zawsze jakieś gałęzie do wywózki się znalazły. Zawijał je w wymagane wiązki i także przed dom wystawiał.
W środę przyjeżdżali do niego po bioodpady. Z tym, że nie wywozili mięsa i innych tłuszczów. Tak wiec w środę, pan Mariusz zlewał tłuszcz do WC. Ostatnio, po świętach został mu jeden łeb karpia. Absolutnie nie widział, co ma z nimi zrobić? Do jakiego worka zapakować? W tej sprawie zadzwonił do Wydziału Ochrony Środowiska i Odpadów. Był 5 w kolejce, lecz mimo to postanowił zaczekać, na szczęście, dosłownie po chwili, jakiś miły kobiecy głos poinformował go, że najlepiej będzie jak ów łeb karpia zakopie w ogródku.
- Dziękuje za radę – odpowiedział – Mam jeszcze prośbę, kończą mi się worki na śmieci, czy może ktoś mi je podrzucić?
- Wiemy o tym. Będzie pan w niedziele koło południa w domu?
- Tak – odpowiedział z równą grzecznością. - Będę czekał na was.
W czwartek śmieciarka przyjeżdżała po szkło pakowane do zielonych worków. To był ulubiony dzień pana Mariusza. Ponieważ mógł zapakować do worków puste butelki po piwie i wódce, a także po jego ulubionej Brendy. Zauważył, że niektórzy z jego sąsiadów pakowali butelki tak, jakby czegoś się wstydzili, udawali, że butelka po wódce, to butelka po soku. A nawet, było i tak, że te zielone worki wystawiali nocą. Lecz on niczego się nie wstydził. Można powiedzieć, że w tej sprawie był bezkompromisowy. A nawet jak miał butelki po jakimś lepszym trunku, po Brendy, czy po Whisky, to wkładał te butelki do worków tak, aby wszyscy je widzieli. Etykietką „ do przodu”
Piątek to dzień zmarnowany. Żadna śmieciarka nie stawała pod jego domem. W każdym razie jej nie słyszał, charakterystycznego hydraulicznego sapania. I wtedy właśnie pił. Najczęściej Brendy. Lecz nie za dużo. Szklaneczka, lub dwie... no, może góra trzy.
Tego akurat dnia zakopał łeb karpia w ogrodzie. W zasadzie powinien to zrobić w środę, tuż po rozmowie z urzędniczką, ale na śmierć o tym zapomniał.
Sobota. Imieniny kota. Dzień szalony. Dzień pełen niespodzianek. Tego właśnie dnia jechał samochodem po zakupy do tych wielkich marketów. Kiedyś te markety nazywano super – marketami, lecz jak się niebawem okazało, wszystkie były super, i dlatego przestano tak je nazywać. Szczególnie lubił te markety na przedmieściach miasta, wtedy taki wyjazd po zakupy stawał się wielką podróżą. Podróżą w nieznane... Niektórzy ludzie lubią jeździć nad morze, albo w góry, i tam oddawali się białemu szaleństwu, lecz jego zadawalały zwykłe zakupy.
Miał przygotowaną listę produktów. Najczęściej tych dobrze i solidnie zapakowanych. Lubił kupować mięso już wstępnie przygotowane i wolno obgotowane. Wtedy – takie mięso - było włożone do specjalnego próżniowego opakowania, a to opakowanie było następnie wsunięte do aluminiowej saszetki. Potem było jeszcze kolorowe pudełeczko. Z nazwą. Ceną. Gdy potem przyrządzał w domu owe szybkie danie, musiał nieźle się nagłówkować, do jakich worków trzeba powrzucać owe pudełeczka i aluminiowe saszetki, ale właśnie to sprawiało mu wielką przyjemność.
Oczywiście to nie były wszystkie jego zakupy. Ostatnio kupił sobie w promocji środek do szambo. Taki super przyśpieszacz rozkładu. Wybrał ten o zamachu cytryny i mięty.
Niedziela. To właśnie tego dnia mają przywieść mu worki. Pan Mariusz sądził, że w niedzielę śmieciarze nie pracują. Pewnie, w ciągu tygodnia są zawaleni robotą, i stąd ta niedzielna wizyta. Wstał wcześnie i trochę w domu posprzątał. Chciał, aby było przyjemnie i czysto, kiedy przyniosą mu worki. Niedziela, więc chyba wypada zaprosić ich do środka. Nie wiedział tylko, czy zaprosić ich do salonu? Czy raczej wystarczy jak odbierze worki w przedpokoju? I czy to wystarczy? Chociaż, nawet w przedpokoju, wypada zamienić z nimi chociaż kilka słów. Zresztą zawsze tak robi. Nawet na ulicy, rozmawia ze śmieciarzami, o pogodzie, o słońcu, które raz świeci, a raz nie świecie. Co prawda ostatnio nie świeci, i z trudem przebija się przez ciężkie ołowiane chmury.
Przyjechali do niego w samo południe. Usłyszał ich wielki samochód. Strasznie ów pojazd zgrzytał a nawet sapał, jakby nie była to śmieciara a stary człowiek tuż nad grobem. Kiedy zapukali, powiedział - Proszę wejść. - Tym razem nie byli to jego znajomi śmieciarze, a młody mężczyzna i młoda kobieta. On w garniturze, ona w garsonce. Ciemnej. Służbowej. Trochę się zdziwił, ponieważ nie wiedział, że pracownicy Wydziału Środowiska i Odpadów tak elegancko chodzą do pracy. W tej sytuacji, nie pozostało mu nic innego jak zaprosić och do salonu. Kiedy usiedli wygodnie, w fotelach, zaproponował im kawę i ciasteczka. Młoda kobieta uśmiechnęła się i cicho podziękowała. Była naprawdę ładna, a ten jej elegancki ciemny kostium idealnie na niej leżał. Szkoda, ze nie jestem młodszy – pomyślał pan Mariusz - wtedy nie miałbym nic przeciwko temu, aby ta kobieta codziennie dostarczała mi worki. I wtedy, z pewnością, dałaby się skusić na kawę. Rozmawiałbym z nią o wszystkim. O ekopaliwie, o elektro mobilności, a nawet o tym specjalnym środku do czyszczeniu szamba, które wczoraj kupiłem w markecie. Tym o zapachu cytryny i mięty.
- Przyjechaliśmy po pana – Po chwili milczenia odezwał się młody mężczyzna, a kobieta w garsonce znowu delikatnie się uśmiechnęła.
- Jak po mnie... Jak? Ja, tylko zamówiłem worki. I gdzie są te worki?! – zapytał nieco podnosząc głos - Nie widzę worków. Szczególnie brakuje mi tych zielonych na szkło.
Jednakże oni zbyli milczeniem pytanie o worki na śmieci.
- Obserwujemy pana dom od dawna. Obserwujemy z jaką starannością segreguje pan śmieci. Wszystko robi pan tak jak trzeba.
- W tej kwestii staram się być solidny – potwierdził pan Mariusz. Był wzruszony. Nareszcie znalazł się ktoś, kto docenił jego pracę.
- Wszystko to doceniamy. Dlatego przyjechaliśmy po pana.
- Wciąż nie rozumiem... Jak po mnie?
- Tak, po pana. Chcemy w nagrodę pokazać panu górę śmieci.
- Pan Mariusz poczuł jak zasycha mu w gardle – Jestem zaskoczony. Doprawdy. Mam tak prośbę, pojadę tam, ale może za miesiąc. Najlepiej, dwa. Nie chce jechać na górę śmieci. A poza tym to dziwny pomysł.
I zaśmiał się nerwowo, tym bardziej, że urzędnik z Wydziału Środowiska i Odpadów gwałtownie wstał z fotelu, wyglądało na to, że siłą chce odprowadzić go do śmieciarki.
- Zaraz. Proszę, proszę dać mi chociaż miesiąc. Mam już swoje lata ale staram się pakować worki tak jak trzeba. Mam słabe oczy, i mimo tego, zawsze pilnuje kolorów.
- Tydzień – ucięła rozmowę młoda kobieta - I ani dni dłużej. Tym razem możemy być elastyczni, ponieważ doceniamy pana solidność. Wiemy także o łbie karpia. To wszystko działa na pana korzyść – teraz ona wstała z fotela.
- A co z workami? – zapytał, gdy już wychodzili.
- Przerzucimy przez płot – odpowiedzieli zamykając za sobą drzwi. Pan Mariusz dalej siedział w fotelu i naprawdę nie wiedział, co ma teraz zrobić? Czy jednak nie powinien wybiec na ulice i pomachać im na pożegnanie? To byłby miły gest. Przecież mimo wszystko, okazali mu tyle zaufania. Docenili jego wysiłek, a nawet to, że łeb karpia zakopał w ogrodzie. Jednakże nie podniósł się z fotela, może dlatego, że w głowie poczuł jakiś mętlik. Sięgnął więc po szklaneczkę Brendy. Pił wsłuchując się w dźwięk odjeżdżającej śmieciarki. Ten alkohol rozświetlił mu umysł. To dobrze – pomyślał - do następnego ich przyjazdu zostało mi jeszcze 7 dni, a 7 dni to bardzo wiele, przez 7 dni stworzono świat.
Inne tematy w dziale Kultura