prawo cytatu
prawo cytatu
kierownik karuzeli kierownik karuzeli
384
BLOG

Nasze polskie kolędowanie

kierownik karuzeli kierownik karuzeli Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Rok 1931 albo 1932. Zawiercie. Noc. Grudzień. Kirkut, czyli cmentarz żydowski

Trzy postacie. Młody mężczyzna. W ręku lampa naftowa. Niska kobieta, w rękach trzyma zawiniątko owinięte prześcieradłem. Grabarz z łopatą. Podchodzą do muru, blisko wykopanego dołu. Czy coś mówią? Raczej nie. Czy kobieta płacze? W tym momencie jeszcze nie... Potem, ta kobieta delikatnie wkłada zawiniątko do grobu, a grabarz robi swoje. Szybko, pośpiesznie, i odchodzi, ale jeszcze wcześniej kobieta wręcza grabarzowi pieniądze.

Czy kobieta i mężczyzna modlą się? Nie. Milczą. Stoją i milczą. Dopiero po chwili młody mężczyzna unosi lampę. Tak, jakby chciał rozświetlić miejsce, w którym stoją. Dopiero teraz widzimy jego twarz. To znana twarz. Tak się zdaje ... To twarz młodego Władysława Gomułki.

– Wracamy do domu? – pyta. Kobieta nie odpowiada. Stoi i płacze...

To mało znany epizod z prywatnego życia Władysława Gomułki i jego żony. kiedy mieszkali w Zawierciu na początku lat 30 – tych XX w. Wtedy, mieli jeszcze jedno dziecko. Syna, który umarł po kilku dniach, czy po kilku tygodniach. Na co umarł? Nie wiem. Wtedy dzieci częściej umierały niż teraz. Teraz dzieci tak nie umierają. Nie ma tylu chorób, a jak są, to na to są lekarstwa i szczepionki. Niemniej, jakie by nie były powody, to dziecko umarło, jednakże nie zostało wcześniej ochrzczone, bo Gomułkowie, jako żarliwi komuniści, byli ateistami. Dlatego miejscowy ksiądz odmówił pochówku ich dziecka na cmentarzu. A ponieważ jego żona, była Żydówką, poszli wiec do gminy żydowskiej. Lecz Gmina żydowska także odmawiała im miejsca na pochówek. I tak oto zostali na lodzie. Na cienkim lodzie... Pomiędzy jednym Bogiem a drugim Bogiem. Pomiędzy jednymi ludźmi, a drugimi ludźmi. Żona późniejszego tow. Wiesława, była osobą praktyczną, chodzącą po ziemi, przekupiła więc grabarza na żydowskiego cmentarza i to on – w końcu - zgodził się, aby „ cichaczem ” w nocy, pogrzebać ich dziecko.

Czy wtedy świeciła gwiazda betlejemska? No nie, gwiazda betlejemska, o ile świeciła, to dwa tysiące lat wcześniej.  I prawdopodobnie był to wybuch super nowej, albo inne zdumiewające zjawisko na niebie.


Początek lat - 6O tych XX w. Czerwony Widzew. Łódź.

Kościół Salezjanów. Zimna grudniowa noc. Jasełka.

Występowałem tam, jako Aniołek nr 3. Jedynkę dostał Zbysiu spod siódemki. Był z nas najładniejszy. Rumiany, zawsze wesoły, numer jeden należał mu się jak psu miska. Aniołek nr 1, miał także taką długą trąbę i zawsze trąbił wtedy, gdy trzeba było trąbić. Ja sam mogłem nawet awansować na aniołka nr. 2, a może nawet na tego pierwszego. Tego z trąbą, ale byłem zbyt psotny, a poza tym ta trąba jakoś mi nie siedziała. Pocieszałem się tylko tym, że byli też aniołeczki z numerem 4, 5, 6, a oni stali zwykle w głębi sceny, i chyba nikt na nich nie zwracał uwagi. Stali tam i nic nie robili. No, może tylko, od czasu do czasu, poruszali skrzydłami.

 Matką Jezusa była Krysia z Rynku Wodnego, całkiem niezła bruneteczka, z warkoczami, które lubiłem od czasu do czasu pociągnąć, a wtedy ksiądz, a raczej księżulo, bo tak na niego ludzie mówili, krzyczał do mnie – Hej! Ty łobuziaku nie szarp mi tu Matki Boskiej.

Naprawdę fajowy był ten nasz księżulo. Mówię to jak na spowiedzi.

A kto był Królem Herodem? Oczywiście, Królem Herodem nie mógł być byle kto? To musiała być jakaś postać. Najlepiej jakiś ważny kierownik czy dyrektor, albo nawet członek partii, ale takich ludzi trudno było pozyskać do Jasełka, więc rolę Króla Heroda zagrał konserwator z mojej podstawówki. W dzień naprawiał kaloryfery i krany, a wieczorem zakładał królewską koronę.

Pamiętam, gdy było przedstawienie, to cała sala pachniała cukierkami mandarynkami, figami, i innymi tropikami, a to, dlatego, że w trakcie owego cudu betlejemskiego ludzi ogarniało jakieś szaleństwo łakomstwa. Tu się Bóg rodzi, a oni pożerają te mandarynki, odwijają cukierki, szeleszczą, mlaszczą, ale to były takie czasy, że ludzi trzeba było zrozumieć. I wszystko im wybaczyć. Ja w każdym razie aniołek z numer 3, wszystko doskonale rozumiałem, a także sam te mandarynki pożerałem. I nie powiem, także cukierki z papierków odwijałem.

A to były te bardzo dawne czasy, gdy raz w roku, w ramach dobrej nowiny, cumował statek w Gdyni z tymi mandarynkami i potem te wszystkie mandarynki i pomarańcze rozwożono po całej Polsce. Zapewne także kilka skrzynek z tymi owocami wysłano do robotniczej Łodzi.

Hej Kolenda, Kolenda. Plus te wszystkie aniołki śpiewają i na trąbach grają.

Pamiętam, gdy potem razem z rodziną przeprowadziłem się do Warszawy, blisko Al. Przyjaciół i Al. Róż, czyli tam, gdzie mieszkała bogata młodzież, już nie ta robotnicza, ale ta o pochodzeniu żydowskim, i mająca bardzo liberalne przekonania, to jednak wcale nie pachnieli oni mandarynkami a bananami. Wiem, co mówię, bo ich dobrze obwąchałem... Zresztą tak ich wtedy nazywano. Bananowa młodzież. Z tym, że oni pachnieli tak przez cały rok, a ja tylko na Boże Narodzenie.

Hej, Kolenda, Kolenda!

Ale wracając do Jasełka u moich Salezjanów. W pamięci został mi przede wszystkim św. Józef. Grał go pan Janek z ul. Targowej, taki drobny pijaczyna, żona go chyba wyrzuciła z domu, więc się szwendał, to tu, to tam. Nie miał dzieci. Może i dobrze, że nie miał... Bo, kto by o nich dbał. Z pewnością, absolutnie nie nadawał się na św. Józefa. Często także zapominał tekst, miał też kluchy w gębie, itd. Jednym słowem nie nadawał się do niczego.

Do dziś nie rozumiem, dlaczego ksiądz obsadził go w tej roli. Przecież jest tylu statecznych kawalerów. Na posadzie, niepijących. Być może była w tym myśl, owe boskie przesłanie, że każdemu człowiekowi należy się ostatnia szansa. Tylko pytanie, kiedy jest ta ostatnia? Tu Bóg milczy jakby nabrał wody w usta.

Jednakże pewnego zimowego wieczoru Janek z Targowej przyszedł na przedstawienie absolutnie nawalony. Chociaż może przesadzam, w każdym razie chwiał się na nogach i absolutnie nie nadawał się do tego, aby zagrać św. Józefa. I co teraz robić? Święta rodzina bez Józefa? Przecież wtedy, w Betlejem, nie było singielek, albo panien z dzieckiem. Św. Józef musiał być, i to taki na mur beton.

- Mój Boże, co ja mam teraz z tobą zrobić – mój księżulek aż załamał ręce – Niezłe mnie urządziłeś człowieku.

- Przep... przep.. przepraszam – bełkotał Janek z Targowej – Proszę... Ja. Ustaję, naprawdę, ja ustoję.

- Jak ustoisz? A co z tekstem?

- Tekst nie ważny. Ważne abym tylko był.

 W sumie to racja, czasami bywa tak, że słowa nie mają żadnego znaczenia. Zresztą, kto będzie potem te słowa pamiętał. Ważne, że się jest. Tak, czasami nie potrzeba nic więcej niż tylko być. A potem i tak ludzie wszystko dopowiedzą. Słowa wymyślą. Wiec ksiądz kiwnął głową i, św. Józef wyszedł na scenę.

Czy ustal? Tak. Ustał. A nawet, pod sam koniec, tuż przed opuszczeniem kurtyny podszedł do żłobka i poprawił sianko swojemu synkowi. I tak go zapamiętałem. Także, dlatego, że wszystkie aniołki zagrały, tak pięknie na harfie i lirze, że aż mi same załopotały skrzydełka.

Hej, Kolenda, Kolenda!


Link do mojego bloga Mój Blog

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości