Tekst Jana Maka z pewnością jest ciekawy. Słuszny a nawet konieczny, niemniej moim zdaniem jest zbyt rachunkowy, przez to pozorny. Tak naprawdę, ów konflikt polsko – brukselski nie da się opisać owym księgowym - winien, i ma. Tu gra toczy się o coś więcej niż tylko o pieniądze. I o to, czy Polska zapłaci? Ile zapłaci? I kiedy zapłaci?
Aby zrozumieć ów konflikt, warto spojrzeć bardziej politycznie, a także historycznie. Pani Historia może być w tej kwestii wielką nauczycielką.
Cofnijmy się zatem do czasów rozbiorowych.
Tak jak Caryca Katarzyna II była gwarantem ustroju Rzeczpospolitej, tak i dziś, Bruksela rości sobie prawo być gwarantem naszej praworządności, i to praktyczne w każdym wymiarze społecznym. Bruksela chce nam także narzucić nowe, wręcz ekstremalne reguły owego „ Zielonego Ładu” Wydaje się także, że Ameryka scedowała na Berlin zarządzanie Europą. A więc Berlin zaczął właśnie zarządzać.
Poszukajmy jednak dalej analogii z tamtymi czasami. Dla ówczesnej targowicy, Konstytucja 3 Maja, to nic innego jak tylko „ konstytucyjny zamach stanu” a twórcy Konstytucji po prostu „ uwiedli naród” Takie, a nie inne słowa wypowiadają sygnatariusze Aktu Konfederacji Targowickiej. Czyż takie słowa, tylko, że zmodyfikowane na modłę i styl XXI wieku nie wypowiada współczesna totalna opozycja?
Rok po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, do Polski wkraczają wojska rosyjskie. Dziś Bruksela nie ma swoich dywizji, ale za to, ma swoich sędziów i swoje TSUE, dodatkowo jedna pani w todze, kilka miesięcy temu nakazała, na pstryk, wyłączyć kopalnie Turów, a gdy rząd „ nie pstryknął” zaaplikowała karę 500 tyś euro/dzień. Można sobie wyobrazić, że następna pani w todze, nakaże nam „ na pstryk” wyłączenie następnych kopalni i elektrowni...
I zapewne zaraz, nasza totalna opozycja ustawi wielki zegar w centrum Warszawy, na którym będzie odliczany polski dług. Jednakże w całej tej grze nie chodzi o pieniądze, rozumiane jako wartość księgowa, tyko jako środek nacisku politycznego na rząd, a przede wszystkim, jako środek perswazyjny adresowany wobec naszego społeczeństwa. Można powiedzieć tak: Brukselka, i zapewne stojąca za nią berlińska administracja przesłała nam prosty komunikat. Ową waszą „Tożsamość” czy inne narodowe dyrdymały budujcie sobie za swoje pieniądze, za nasze pieniądze musicie realizować nasze interesy i nasze wartości... Proste? Proste.
A wiec w tym rozumieniu, pieniądz nie jest tylko pieniądzem, jego podstawową wartość można ocenić w ten sposób, ze może być wehikułem interesów i wartości, ale także może być wehikułem dla naszej totalnej opozycji. Opozycji? Czy już targowicy?. Która już zapewnia, że te wszystkie pieniądze wyda w sposób jak najbardziej zgodny z brukselskimi czy nawet berlińskimi oczekiwaniami. Może nie, co do złotóweczki, no, bo przecież jakąś prowizje musi sobie potrącić. Zresztą ma w tej kwestii swoich specjalistów. Patrz Nowak, i inni nowako – podobni.
Właśnie, totalna opozycja, czy już Targowica? I czy Targowica to jednak nie za mocne słowo? Zastanówmy się zatem, czym jest Targowica? I jak ową Targowicę można zdefiniować? Wtedy, za Króla Stasia, protegowanego Carycy Katarzyny, i dziś za czasów Tuska, protegowanego innej carycy... To, co różni Targowice, od nie- targowicy, to sposób zdobywania i utrzymania władzy. Targowica zawsze zdobywa władzę dzięki pomocy zewnętrznej. I potem trwa nieustający zabieg propagandowy legitymizowania się tej władzy.
Wtedy targowica zdobyła a raczej odzyskała władze dzięki 100 tyś moskiewskich bagnetom, to była ta część jawna owego mechanizmu. Zaś w części niejawnej, dzięki potężnym pieniądzom, nie tyko Moskwy, ale także Berlina i Wiednia. Tak, te trzy kraje stworzyły wspólny tajmy fundusz, zarządzany przez petersburskiego ambasadora. Po 2WŚ, mechanizm ów był już prostszy. Radzieckie tanki i trochę topornej ideologii.
A jak jest dziś? Może naszą granice nie przekroczyły owe „ dywizje brukselskie” ale ich wysłannik przebrany w togę sędziowską, wystawił naszemu legalnie wybranemu rządowi czek nie do zrealizowania.
Wiadomo. Polski rząd go nie zrealizuje, ale znajdą się tacy, którzy go zrealizują, lub – co jest najbardziej prawdopodobne – obiecają cudowne umorzenie. Takie, po znajomości... I tak właśnie działa nasza współczesna targowica, w tym naszym kulturalnym i postępowym brukselskim świecie.
Many, many, many – Pewnie wielu z nas widziało film „ Kabaret” i doskonałego w swojej roli owego konferansjera w cylindrze. Z twarzą nieco cyniczną, pokrytą warstwą pudru, z ustami przesadnie uszminkowanymi, tego, który tak pięknie wyśpiewał nam, że pieniądz rządzi światem. Tak, już mamy w Polsce berlińskiego konferansjera, dziś może wydawać się śmieszny, przesadny „ wymalowany” i sztuczny, ale to on zaraz przedstawi swój wielki projekt polskiej ofensywy dyplomatycznej, która pogodzi nas z Brukselą i zapewni nas, że nigdy już żadna pani w todze nie przywali nam 500 tyś euro/dzień.
Wczoraj, pod tekstem blogera Maka, pojawiły się także komentarze wykazujące się pewną naiwnością. A mianowicie owi machiaveliści za trzy grosze, wysnuli wniosek, ze owa kara 500 tyś euro/ dziennie, spadła obecnemu rządowi z nieba. Ze dzięki tej finansowej karze, tzw. PISowcy zjednoczą naród wokół siebie....
Mój Boże, co za naiwność, co za brak intuicji politycznej, te karne pieniądze nie są po to, aby wzmocnić władze, ale po to, aby zabrać władze. Dziś w Polsce toczy się już wojna. I to ta najgorsza, bo ta niewidzialna. I nie na bagnety i tanki, ale właśnie na pieniądze i o pieniądze. Tych wielkich pieniędzy, ludzie, a raczej my Polacy nie widzimy, są zbyt abstrakcyjne, zbyt „ przelewowe” My widzimy i dotykamy 10 złotych, 100 złotych. 1000 złotych, no może także większe sumy, lecz naprawdę te duże, te które nigdy się nie księguje są poza zasięgiem naszej wyobraźni, a także wiedzy. Te wielkie sumy są takie, że poruszamy się pomiędzy nimi jak dzieci we mgle.
Podobna naiwność cechowała tamtą targowica. Nie tylko zdradziła, ona także była politycznie głupia. Mieli oni nadzieje, że Moskwie nie opłaci się rozbiór Polski. Ponieważ Moskwa rozbierając Polskę, musi podzielić się tortem z Berlinem i Wiedniem. Kalkulowali oni, że Moskwie opłaci się status quo, opłaci się prorektorat nad Polską. W pewnym sensie mieli racje. Lecz kalkulacja to jedno, a natura ludzka to drugie. Nasi „ przyjaciele” z Moskwy, Berlina, Wiednia, nie tylko zjedli polskie ciasteczko, lecz pożarli natychmiast polski tort.
A raczej pożarli „ Królewski Kołacz”, bo właśnie taki tytuł ma jedna z ówczesnych ( bardzo popularnych wtedy, a zarazem zakazanych) grafik satyrycznych ukazujących 1 Rozbiór Polski.
Ów polski kołacz pożarli wtedy, i dziś znowu siadają do stołu.
.
Inne tematy w dziale Polityka