1maud 1maud
277
BLOG

Wenezuela .Wyżyna Gujańska od strony rzeki Coroni

1maud 1maud Polityka Obserwuj notkę 3

 Każdy wyjazd w nieznane, planowaliśmy wedle zasady : krótka aklimatyzacja i odpoczynek, zwiedzanie-wyprawa  ,na koniec  kilka dni błogiego lenistwa nad oceanem.

Nie inaczej było w przypadku wyjazdu do Wenezueli.  Na miejsce wypoczynku wybraliśmy wyspę Margaritę. 

   Sama wyspa oferuje standardowe atrakcje turystyczne Morza Karaibskiego. Plaże ze złotym piaskiem, możliwość  nurkowania i uprawiania snokerlingu , świetne owoce morza . I stabilną pogodę, z temperaturą około 25-27 0C.

  Jeśli dodamy do bezkresnego , błękitnego oceanu tropikalną roślinność – to stworzy to uroczy obraz wyspy.  Warto wypożyczyć samochód i objechać wyspę po to , aby skorzystać z prawie pustych plaż, a po drodze obejrzeć skupiska flamingów.  

   Głównym celem naszej wyprawy były jednak zupełnie inne miejsca. Na pierwszy ogień zaplanowaliśmy  podróż do Narodowego parku Canaima , połozonego na Wyżynie Gujańskiej. 

 Z Margarity lot do Cumany . Tam czekał na nas przewodnik i kierowca zarazem , z którym wyruszyliśmy w drogę na Wyżynę Gujańska. Obejmuje ona ogromna przestrzeń pomiędzy Niziną Orinoko, Gujana i Brazylia. W jej pólnocnej części znajduje się Park Canaima , który obejmuje płaskowyż , położony na poziomie od 1200 –2000 m .n,p.m  oraz niezliczona ilość tepui, które stanowią odpowiednik gór stołowych.       Wenezuela jest bardzo zielona.  Po drodze do miasta Ciudad Bolivar , położonego na prawnym brzegu Orinoko, mijaliśmy pola uprawne, na których uprawia się maniok, sorgo, jęczmień. A także  ciągnące się po horyzont llanos, na których wypasane jest bydło.

   Llanos charakteryzowały się czerwoną glebą, spora ilością  sukulentów i kolczastymi krzewami.  

   Most przez Orinoko jest bardzo wysoki. Długość mostu to około 2 km, równolegle do niego most kolejowy, Do Ciudad Bolivar zawijają statki morskie. Oczywiście most jest zbudowany w najwęższym miejscu Orinoko . Potężna konstrukcja robi  niesamowite wrażenie, które potęguje nawierzchnia. Która jest  w części...  ażurowa (cos na kształt kratek wkomponowanych w wylewkę) , dzięki czemu można oglądać co się dzieje aktualnie pod mostem.   Orinoko w tym miejscu jest już  bardzo szeroka. . Kilkanaście kilometrów dalej, w kierunku Ciudad Gujana rozpoczyna się delta rzeki.   

   Za Ciudad Bolivar ponownie wjechaliśmy  w rejon llanos i później pól uprawnych. Dominowała roślinność charakterystyczna dla sawanny,    Powoli zaczęliśmy wjeżdżać pod górę, i to był znak, że jesteśmy już na Wyżynie Gujańskiej.

   W oddali było widać potężne tepui, a my jechaliśmy już wśród  tropikalnej roślinności lasów równikowych.  Kierowca powiedział nam ,że dowiezie nas do innego przewodnika, z którym ropoczniemy naszą podróż po rzekach Wyzyny.  

   W trakcie  kiedy uzgadniałam naszą wyprawę  telefonicznie z Margarity, otrzymałam kilka instrukcji : musieliśmy zaopatrzyć się w płaszcze przeciwdeszczowe, latarki, buty trackingowe, zapasowe ubranie w plecakach. oraz śpiwory, I oczywiście wszelkie rodzaje preparatów anty-komarowych.  

   Ponieważ mieliśmy bogate doświadczenia z poprzednich wypraw w rejony , gdzie były siedliska komarów, byliśmy doskonale przygotowani do odstraszania każdej ilości kąśliwych owadówJ

    Recepta jest prosta : do smarowideł na opalanie trzeba wstrzyknąć kilka ampułek witaminy B12.  Taka samą witaminę należy łykać dwa razy dziennie. Następnie należy dokładnie posmarować wszystkie odsłonięte części ciała . N a koniec można solidnie się spruskac płynami anty-komarowymi.  

   Ten zestaw gwarantuje , szczególnie wstrętny zapach witaminy B , która w tropiku wydalała się ślicznie porami ciała  na sporą odległość, że komar będzie uciekał ile wlezie.  Jest też mały minus terapii – spotkani ludzie dziwnie odwracają nosy od witaminowego delikwenta...  J

     eep zaczął się wspinać na ostatnie wzniesienie. Wysokie drzewa zasałaniały miejsce w którym mieliśmy dojechać do brzegu rzeki. Wreszcie mała droga prowadząca w dżunglę. Dojechaliśmy na brzeg rzeki Corone. Stąd rozpoczynaliśmy nasza przygodę z rzeką i tepui. 

    Na brzegu czekała na nas załoga. Niemiecki przewodnik , antropolog , który przyjechał służbowo do Wenezueli i po zakończeniu prac antropologicznych został na stałe i został przewodnikiem. Oraz 3 Indian  , którzy stanowili załogę łodzi Okazało się ,ze czekamy jeszcze na 3 Niemców, którzy będą naszymi towarzyszami podróży. 

   Czyli razem na łodzi miało nas być 12 osób: nasza 5 z Polski, trójka Niemców,  przewodnik i  trójka Indian z plemienia Arawak.Łódź była potężna.  Miała chyba z 8 metrów. Była to typowa łódź ciosana, z drewna. Oprócz silnika zamocowanego na łodzi, załadowaliśmy silnik zapasowy. Oczywiście kanistry z paliwem.  

     Przewodnik zrobił nam odprawę. Powiedział, że będziemy płynąć każdego dnia tak długo, dopóki sternik nie da znaku ,że robimy przystanek. Załadunek naszych plecaków zajął moment. Zdziwieni byliśmy jednak ilością prowiantu, jaką Indianie wnosili do łodzi. Ryż, makarony, maniok mnóstwo napojów do picia, konserwy... 

   Sądziliśmy ,że może to dla Indian , albo na jakieś podarunki .    Wreszcie łódź była załadowana i zajęliśmy miejsca. Rozpoczęliśmy podróż rzeką Coroni. Tego dnia mieliśmy dopłynąć w pobliże odnogi , czyli rzeki Churunu , która jest rzeką utworzoną przez Salto Angel, czyli najwyższy wodospad świata.

   Przewodnik uprzedził nas jednak, że wpłyniecie w Churunu zależy od poziomu rzeki. Jeśli okaże się ,ze  poziom jest zbyt niski , dopłyniecie do samego wodospadu nie będzie możliwe. Wyprawa brzegiem rzeki dżunglą była zbyt niebezpieczna i trwałaby za długo.     

    Rzeka Coroni ma bardzo bystry nurt, jest typową rzeką górską. Jest niesłychanie kręta. I jak się okazało, pełną przeszkód w postaci piargów kamiennych, których pokonanie często wiązało się z koniecznością opuszczenia łodzi.Już po pierwszej godzinie musieliśmy wyjść i przepchać łódź przez kamienie. W kolejnej spadł pierwszy deszcz, i nasze peleryny przeszły chrzest.   

    Krajobraz był  poruszający. Wszędzie dżungla tropikalna. Ale także drzewa –iglaki na rzeką.  Majestatyczne tepui  (z obu stron często ). Nad nami spora ilość barwnych  ptaków.  Na rzece spokój. Oprócz naszej dużej łodzi czasami można było zobaczyć Indian w canoe .   

   Pierwszy przystanek na posiłek. Zatrzymaliśmy się przy daszku z liści palmowych , umocowanym na 6 słupach, które stanowiły pnie palm .    Zbity z pni palm stół i ławy, to była nasza jadalnia.

   Indianie bardzo sprawnie rozpalili ogień i po pół godzinie mieliśmy gotowy posiłek. Usmażone na ognisku kawałki kurczaka, ryż , jakaś sałatka z warzyw . I aromatyczna kawa na deser.   Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. 

   Oprócz silnika naszej łodzi , słychać było tylko ptaki i kotłującą się w wielu miejscach, na kamieniach, wodę. Słońce i deszcz, który kilkakrotnie chłodził przyjemnie rozgrzane słońcem ciało. Przeprawy były coraz trudniejsze. Dwa razy musieliśmy wyjść z łodzi i z plecakami omijać zaporę z kamieni ,idąc brzegiem dżungli, co dodawało dodatkowych emocji. W tym czasie Indianie wraz z mężczyznami przeciągali łódź.  

   Sternik skierował łódź do brzegu.  Rzeka w tym miejscu tworzyła  naturalną zatoczkę. Przewodnik powiedział, że tu zatrzymujemy się na nocleg. Rozejrzałam się wokoło w  poszukiwaniu lodge, albo domków campingowych. Na brzegu ni było nic. Stroma dróżka prowadziła na górę , w kierunku dżungli. 

   Przewodnik powiedział ,żebyśmy poczekali dopóki Indianie nie wniosą bagażu na górę, a wtedy my pójdziemy także za nimi z naszymi  plecakami.  Po kilkunastu minutach ruszyliśmy do góry do naszego hotelu. Marzyłam o wyciągnięciu nóg na łóżku.  Kiedy weszliśmy na górę , zobaczyliśmy nasz hotel....

   Była to replika daszku z lunchu, tyle ,że od środkowego konstrukcyjnego słupa, do słupów bocznych były rozwieszone hamaki.Indiańskie hamaki, be żadnych wsporników. Po prostu „sieć” upleciona z bawełny...Obok naszej wielkiej sypialni była dżungla. Od strony rzeki  kolejny, mniejszy daszek , w którym były ławy i stół.    Ten hotel i ta jadalnia to miejsca przeznaczone dla wszystkich podróżników rzeki.

   Takich zestawów jest wzdłuż Coroni sporo. Zatrzymują się tutaj zarówno turyści jak i Indianie , dla których rzeka stanowi jedyną tutaj drogę do rodzin i przyjaciół.   To było dla nas zaskoczenie. Nikt nas nie uprzedził, że spać mamy pod gołym niebem... 

    Indianie znowu rozpalili ognisko i przygotowali posiłek  Przewodnik poinstruował nas  w jaki sposób mamy się zabezpieczyć przed pająkami, wężami i innymi  insektami. Otóż na hamak, w który wkładaliśmy śpiwory, narzucało się bardzo gęste moskitiery. Ubranie mieliśmy zabierać do hamaka, a buty wieszało się na gwoździu , wbitym w zewnętrzny słup , do którego przymocowany był hamak.   Przed ponownym założeniem butów , należało je porządnie wytrząsać ,żeby wyeksmitować ewentualnych zbędnych intruzów.Po całym dniu spędzonym na rzece , byliśmy głodni i zmęczeni.

    Po jedzeniu przewodnik wskazał nam miejsce , gdzie będzie damska łazienka, a także analogiczne miejsce do toalety dla panów.   Pierwszeństwo mieli jednak Indianie , którzy myli naczynia po posiłku.

    Od tego dnia, przez następne 4 dni , rzeka Coroni była naszą łazienką rano i wieczorem.   Cudownie przezroczysta, chłodna, ale nie zimna. Kąpiel przed snem i pływanie dawało nadzieję ,że strach przed intruzami zostanie pokonany naturalnym zmęczeniem.

    Zapadła tropikalna noc.Przewodnik miał jeszcze jedną metodę na przełamanie lęku. Przy rozpalonym przez panów tym razem ognisku i opowieściach o wędrówkach po tepui , serwował znakomity rum bądź piwo (do wyboru).  Czy konglomerat poskutkował , czy samo zmęczenie – po załadowaniu się do hamaka, spałam jak „zabita: Aż do momentu, gdy śpiew ptaków i pierwsze promienie słońca powiedziały dobitne: pora wstawać. 

   Nie bez udziału zachęcającego  zapachu  pieczonych placuszków , który dochodził od ogniska naszej polowej kuchni ... 

C,d,n    ]

http://portalwiedzy.onet.pl/60899,1,,,wenezuela_mapa,haslo.html

1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka