1maud 1maud
1099
BLOG

Raknroll. Śnięta ryba z wolą życia,

1maud 1maud Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 11
Od diagnozy wykonanej w Prabutach wiedziałam, że w przypadku braku przerzutów czeka mnie ciężka chemioterapia, współdzielona z radioterapią. Skutkiem tego będzie utrata włosów. Uznałam, ze praktyczniej będzie, gdy obetnę długie włosy na króciutko. Co uczyniłam.


Szczęśliwie z badania PET wynikło, że na razie nie mam przerzutów. Trafiłam pod opiekę prof. Rafała Dziadziuszki w UCK w Gdańsku. On zbudował plan terapii. Następnego dnia wykonałam badania krwi, które potwierdziły możliwość rozpoczęcia chemii, którą rozpoczęłam już kolejnego dnia, a w planie w trakcie kolejnego cyklu chemii po ok. 20 dniach miałam rozpocząć równolegle radioterapię. Już od pierwszej wizyty u prof. Dziadziuszki miałam okazję przekonać się, z jakim lekarzem mam do czynienie. Miałam umówioną wizytę na godziny wczesno wieczorne (oczywiście normalna, w szpitalu na NFZ). Kiedy pojawił się pan profesor, podeszła do niego starszą wiekowo para z błagalną prośbą: otóż powiedzieli, że przyjechali z drugiego końca Polski, wszędzie spotkali się z odmową leczenie i nie mają umówionego terminu, ale błagają o konsultację pana profesora,. Pan profesor powiedział krótko: proszę cierpliwie czekać, przyjmę wszystkich…..Nic dziwnego, pan profesor jest Krajowym Konsultantem od leczenia onkologicznego radioterapią… Od tamtej chwili byłam świadkiem wielu podobnych relacji, w których chorzy na raka ( w tym na drobnokomórkowego, nieoperacyjnego nowotworu płuc) snuli podobne opowieści, wystawiając profesorowi plakietkę lekarza z powołania, wspaniałego dla chorych, empatycznego. Ja mogę tylko powiedzieć po swoich doświadczeniach z kontaktu z panem profesorem–, że to czysta, żywa prawda. Kiedy przekazałam profesorowi w trakcie kolejnego spotkania pozdrowienia od znajomej, która prosiła o przekazanie serdecznych pozdrowień oraz podziękowań za uratowanie Jej życia) miała ciężką chorobę nowotworową z przerzutami) od profesora usłyszałam: takie słowa to najpiękniejsze, co może usłyszeć lekarz.

Pierwsza chemia: Zniosłam ją bardzo źle. Nasiliło się migotanie, byłam rzeczywiście w marnej kondycji. Ale jeden plus- chyba już 3 dnia cyklu skończyły mi się koszmarne ataki kaszlu i trudności z oddychaniem. Coś za coś.

Wlewy chemii odbywają się w Gdańsku zarówno w Wojewódzkim Centrum Onkologicznych (podobno warunki tam panujące na sali są nieporównywalnie gorsze od tych, które są w UCK>. W UCK sala ma kilkadziesiąt regulowanych wygodnie foteli do podawania kroplówek oraz kilka łózek. Na sali jest klimatyzacja. Są dwie przyczyny, dla których czasem trzeba czekać na wlew- apteka kliniczna nie dostarczy dedykowanych pacjentowi leków1) w czasie, w który przyjeżdża na kroplówki, albo też jest natłok ludzi oczekujących na miejsce w fotelu lub na łóżku.

  Tryb badań, wyposażenie szpitali, w których je miałam, podejście personelu medycznego od pielęgniarsko-administracyjnego do lekarskiego wzbudziło we mnie wspomnienia i nieodpartą wole porównania dostępu do procedur, jakości aparatury oraz sposobu opieki nad pacjentem.

Praktycznie od dzieciństwa miałam do czynienia ze służbą zdrowia. Przez kilkanaście lat mojego życia w związku z własnymi chorobami. W sumie spędziłam kilka lat w szpitalach i sanatoriach. Tam miałam okazje poznać z jednej strony cierpienie innych dzieci oraz podejście do chorych przez służbę zdrowia. W zasadzie do 1965 roku, w wielu przypadkach byłam objęta opieką pielęgniarską wielu sióstr zakonnych. Od 1960 roku siostry zajmowały się już głownie rehabilitacją, czasami podawaniem zastrzyków oraz kuchnią. Chyba najdłużej korzystano ze wsparcia zakonnic w sanatoriach dziecinnych. Ale potem i to przeszło do lamusa.

Pewnie stąd pojawił się w moich planach działaniach test próbny powrotu zakonnic do szpitala. Okazją był udar krwotoczny mojej Mamusi, która leżała na neurologii w szpitalu na Zaspie (Św. Wojciecha). Obok powstawał właśnie dom zakonny sióstr

Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi. Których historia sięga drugiej połowy XIX wieku. Była szansa na pomoc pielęgniarkom szpitalnym w pełnieniu prostych pomocy pielęgniarskich i salowych. Próbowałam rozmawiać na ten temat ze ówczesną dyrekcją szpitala, ale niestety z spotkałam się z odmową. Był co prawda rok 1989, ale daleko było do zmiany zakazów zatrudniania zakonnic w placówkach służby zdrowia, Jedynie w domach Pomocy Społecznej dla ludzi potrzebujących pomocy, przykościelnych, taka możliwość istniała. Powiem tylko: szkoda. Podobnie jak szkoda likwidacji liceów pielęgniarskich i pomaturalnych szkół tego typu.

Warunki w szpitalach w latach z przełomu lat 1957 były delikatnie mówiąc prymitywne do bólu. Wieloosobowe sale dla chorych, w których odwiedziny rodzin tworzyły koszmarne warunki wszystkim chorym. Łazienki w korytarzach. Kto nie był w stanie chodzić zmuszony był do używania basenów, często także zakładano mu cewnik. Którego ich choroba wcale nie wymagała. Za to oszczędzała pracę obsługi salowo-pielęgniarską. Przy sporej ilości adeptek liceów i szkół pomaturalnych pielęgniarek było sporo. Dlatego nawet słynne kawki pielęgniarskie w zamkniętych dla chorych dyżurkach nie były wielkim utrapieniem i tolerowane były zarówno przez samych chorych jak i lekarzy.

O cateringu żywieniowym nikt nie słyszał. Były kuchnie przyszpitalne, co skutkowało rozwozem pod oddziałach posiłków. W wielkich garach, które często musiały być przewożone między budynkami(najgorzej był w Akadami Medycznej w Gdańsku). Co w naturalny sposób rzutowało na temperaturę podawanych posiłków. Kto miał bliżej do kuchni ten był szczęściarzem mogąc liczyć na średnio ciepłe jedzenie. Do popicia do wyboru była letnia herbata lub kawa zbożowa z mlekiem. Mimo wszystko jednak były też pozytywy tamtej organizacji opieki medycznej w szpitalu. Bo sumie najważniejsze była diagnostyka i właściwe rozpoznanie choroby lub chorób. A w jedzenie dodatkowo zaopatrywały rodziny i znajomi.

Oczywistym minusem był brak dostępu do wyspecjalizowanego sprzętu diagnostycznego. Pierwsze pracownie tomokomputerowe i późniejsze rezonansu magnetycznego pojawiły się w Polsce latach 1980/1990. Początkowo tylko w kilku miastach, W miarę upływu lat coraz więcej szpitali dysponowało tym sprzętem. Okres wyczekiwania na badanie był koszmarnie długi. Mimo, że badania były wykonywane od wczesnego poranka do późnych godzin nocnych.

Dzisiaj większość szpitali klinicznych dysponuje doskonałym sprzętem. Obecnie mam okazję korzystać z przysłowiowego Mercedesa na oddziale medycyny nuklearnej w gdańskim UCK. (Proszę nie kojarzyć nazwy z książką Mercedes Benz, autorstwa Pawła Huelle.), W pracowni pozytronowej, w której chorzy onkologicznie poddawani są napromieniowaniu komórek nowotworowych, a zastosowanie precyzyjnego sprzętu niezwykle ogranicza niszczenie zdrowych komórek, które były powodem uszkodzeń zdrowych komórek narządowych oraz źródłem poparzeń popromiennych. Przy dużych polach naświetlania nie da się uniknąć tego zjawiska, ale jest obecnie ono ograniczone do minimum. Praktycznie w momencie, kiedy pacjent, kontrolowany obrazem tomokomputerowym- jest w pozycji narażającej na nieodpowiednie miejsce napromieniowania – aparat automatycznie wstrzymuje podawanie dawki. Szczególnie ważne to jest przy naświetlaniu narządów klatki piersiowej (ochrona serca) oraz jamy brzusznej.

Za to pojawił się problem z opisami wyników badań. O ile na badanie można czekać od kilkunastu do 3 tygodni, o tyle dodatkowo trzeba czekać na wydolność opisową lekarzy. Dochodzi jeszcze jeden aspekt – dla ostrożności każdy radiolog otrzymujący gotowy opis sam przegląda na płytkach zapisane wyniki, żeby mieć pewność wystarczającej szczegółowości opisu. Tak jest we wszelkich opisach – od rtg. poprzez rezonans, badanie tomokomputerowe czy pozytronowy PET.


1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości