BLOG
Czerwiec 2022 roku
Pandemiczne siedzenie w domu, połączone z realizacją Tryptyku Gdańskiego (pracowałam przy scenariuszu do tego filmu dokumentalnego przez ponad da lata) oznaczało brak ruchu. Sporo zajęć przy komputerze związanych z aktywnością (prezesuję) Stowarzyszeniu Dolina Królewska, które od 6 lat walczy z miastem o zmianę przebiegu tramwaju łączącego Wzgórza Morenowe i nowe osiedla na nich z dolnym tarasem dzielnicy Wrzeszcz pochłonęły mnie tak bardzo, że jedyna aktywnością ruchową byłą nasza jesienno-zimowa wyprawa z Lesiem na Sri Lankę. Liczyłam, że tam rozruszam się fizycznie – wszak jestem spod „wodnego znaku Zodiaku”, czyli Ryby. Czyli będę pływać ile się da!
Stowarzyszenie, oprócz slalomowego wstrzymywania tramwaju, śledzi także inne, kuriozalne decyzje władz miejskich. Które –wbrew zielonym hasłom, betonują miasto, zajmując się głównie szybkim odprowadzeniem wód ściekowych, nie bacząc na szkody, które powodują dla spadku poziomu wód gruntowych zarówno tam, gdzie powinny być retencjonowane jak i w rejonach zlewni. W zasadzie od lat jedynym tramwajem, który mógłby spokojnie funkcjonować w proponowanym przez miasto przebiegu, to tramwaj wodny. No i linowy. Ten ostatni ma pewną tradycję w Gdańsku!(Prowadził z Moreny do Wrzeszcza!). Władze Gdańska w ramach Zielonego Ładu stawiają donice z ziołami, wycinają drzewa, rozkopują Wzgórz Morenowe (16 ha pod kolejna zabudowę deweloperką). Za 150 tysięcy złotych wynajmują owce do strzyżenia trawy od ludzi powiązanych z organizacją przetargu. Pani Prezydent wydaje ponad 150 tysięcy złotych na wywiad z sobą, kupuje za 100 tysięcy samochód dla gminy, która ma zadbać o nielegalnych imigrantów n a granicy białoruskiej, za to miasto nie ma na pomoc dla niepełnosprawnego, który mieszka niedaleko UM w Gdańsku.
Samej wyprawie na Sri Lankę dodawała atrakcji przyczyna podróży- to wspólny prezent od naszych dzieci ( z naszym małym wkładem własnym) z okazji 50 rocznicy naszego ślubu. Termin był wypośrodkowany. Poznaliśmy się z Lesiem 2 października 1971 roku, ślub był 2 kwietnia 1072 roku. Wyjechaliśmy na Sri Lankę 50 lat po tym, gdy postanowiliśmy się pobrać. W rocznicę ślubu mieliśmy cichą Mszę św. W podziękowaniu za te wszystkie lata, w których uczyliśmy się siebie, goniliśmy demony egoizmu, dbaliśmy o dzieci, ponosiliśmy wspólnie straty, w tym ledwo narodzonego synka. Opiekowaliśmy się naszymi rodzicami i krewnymi, którzy wymagali opieki i wparcia. Uwielbiając podróże –zwiedziliśmy spory kawałek świata. Finansowo radziliśmy siebie nieźle, ale daleko nam zawsze było do ukochania kasy ponad miarę. I potrzeby innych. Może, dlatego dzisiaj, mając wiele, z kasa u nas bywa różnie))
Rzeczywiście – pływanie w ciepłych basenach i sporadycznie w oceanie lekko poprawiło moją wydolność fizyczną, ale niestety nie do końca, Po powrocie powrót do siedzenia przy układkach scenariusza do Tryptyku , a potem akcja Ukraina znowu osadził mnie skutecznie na krześle przy komputerze.
Mimo, że mój Lesio wyganiał mnie do lekarza – mocno kasłałam, oczywiście kojarząc sobie powód z kaszlem palacza. Nie byłam zaniepokojona, bo 3 lata wcześniej robiłam sobie badania płuc w ramach przesiewowego badania palaczy .
Lampka alarmowa zaświeciła mi się dopiero wtedy, gdy z trudem zaczęłam wchodzić na 1piętro . A decyzję o badaniu podjęłam gdy ledwo doszłam kilkaset metrów do Radia Gdańsk, a na 1 piętro wjechałam windą, żeby nie być zbyt zdyszana na antenie komentarzy Radia Gdańsk.
Sądziłam, że może to nawrót astmy albo powszechnego obecnie POCHP. Lekarka zaleciła mi natychmiastowy rtg płuc. Następnego dnia wynik był jednoznaczny ; pilne badania TK płuc.
Ponieważ pogorszyła się moja wydolności oddechowa pojechałam na KOR do UCK. Tam po niespełna 3 godzinach- w tym badania z kontrastem TK płuc- padła prognozowana diagnoza: nieoperacyjny nowotwór złośliwy płuc., tzw. drobnokomórkowy. I kolejne zalecenie: TK Głowy, bronchoskopia i biopsje. Bezzwłocznie wystawiono mi tzw. kartę DILO i zostałam zakwalifikowana do biopsji i badań w UCK. Musiałabym czekać tam ok. 10 dni. Ale okazało się, że jest możliwość szybszej diagnostyki w Prabutach- szpitalu współpracującym z UCK o koordynowanym przez szefa Kliniki Chorób Klatki Piersiowej prof. Rzymana, który akurat właśnie miał miesięczną delegację do tego szpitala. Rzeczywiście już w ciągu dwóch dni trafiłam na oddział szpitala. Tam biopsje, kolejne badania TK. Bronchoskopia. Niestety – wyniki badań histopatologiczne potwierdziły wstępną diagnozę. Czekało mnie ostatnie badanie przed planem terapii- PET. Czy sanowanie izotopowe całego ciała pod kątem ewentualnych przerzutów.
Co czułam? Osłupienie, niedowierzanie, które bardzo szybko przerodziło się w przekonanie, że muszę walczyć, ale szans mam chyba niewiele. Przede wszystkim jednak starałam się nie okazać mojego niedowiarstwa najbliższym- o nich martwiłam się najbardziej. O mojego Lesia, któremu stres wzmaga nieuleczalna chorobę Crohna, o dzieci i wnuki. Musiałam zapewnić ich, ze się nie poddam. Ale gdzieś tam, w głębi duszy i umysłu kołatała się myśl, że przecież miałam piękne życie i nawet, jeśli bym przegrała- dane mi było przeżyć wiele…W przeciwieństwie do wielu młodych ludzi, w tym dzieci, których cierpienie kończyło się odejściem z tego świata. Tak bardzo przedwcześnie.
Od wielu już lat angażowałam się w pomoc ludziom z problemami zdrowotnymi, w tym chorym na raka. Finansowo- uczestnicząc w zbiórkach, fizycznie opiekując się najbliższymi z rodziny i wspierając przyjaciół w potrzebie.
Miałam huśtawkę nastrojów. Od: trudno. Inni maja gorzej, są młodsi i wiele lat możliwych do działania przed nimi, do tego, ze nie wolno się poddawać. Panika, czy napisany odręcznie testament dwa lata temu, gdy wyjeżdżaliśmy Witkiem na tournée do USA i Kanady , jest ważny. Z różnych względów musiałam wpisać korekty do stanu obecnego nieruchomości. Nie chciałam na ten temat rozmawiać z rodziną- dość mieli stresu po przekazaniu im przez mnie diagnozy.
Ale mocy do walki dodała mi reakcja mojej rodziny oraz bliższych i dalszych przyjaciół i znajomych. Oraz przekonanie, że jeszcze spor mogę zrobić dla rodziny, dla innych potrzebujących….
Praktycznie to rodzina i przyjaciele organizowali i sprawdzali najszybsze terminy diagnostyki i leczenia. To oni dodawali mi otuchy. Oferując wszelaką pomoc….Od koszy ogrodowych kwiatów pod którymi ogromny słój zakwasu buraczanego i kolejny z odżywczym rosołem, po deklarację zbiórki pieniężnej w sytuacji, w której potrzebne byłoby leczenie poza granicami kraju. I wsparcie modlitewne- tak dla mnie ważne.
Skala tych deklaracji i realna pomoc wywołała u mnie potok łez. Dobrych łez.
Słyszałam z różnych stron, kiedy dziękowałam za wsparcie, że karma wraca do Ciebie Małgosiu. Przypominano mi jakieś zdarzenia z przeszłości, o których dawno zapomniałam. Bo te działania były odruchem serca.
Trudno nie było mi skojarzyć tych deklaracji z przesłaniem, mojego Tatusia; dziecko rzuć za siebie, znajdziesz przed sobą.
Kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, zaczęłam planować kolejne kroki, które w tej sytuacji powinnam zrobić.
c.d.n.
Inne tematy w dziale Rozmaitości