2 października 1971 roku. Hotel Merkury. Tuż przed godziną 14-tą.
Spotkanie ze szkolnym kolegą mojej sympatii, którego miałam właśnie poznać w kawiarni Merkury w Poznaniu, było dla nie sporym wyzwaniem. To był dopiero mój trzeci dzień w Poznaniu, poprzedniego dnia zaledwie poznałam swoją grupę, z która miałam studiować kolejne trzy lata. Pierwsze dwa spędziłam w Sopocie.
W dodatku nie znałam wyglądu wspomnianego. Nie było możliwości potwierdzenia ani wyglądu, ani lokalizacji osoby, które mamy dzisiaj, dzięki wielu funkcjom telefonów komórkowych. Ponieważ spotkanie miało mieć miejsce w bardzo popularnej kawiarni- nie bardzo uspokajał mnie fakt, że ów kolega podobno widział jakieś moje zdjęcie i powinien mnie rozpoznać.
Na wszelki wypadek na spotkanie zabrałam nowopoznanego kolegę ze studiów. Miał czekać ze mną przy stoliku do momentu, gdy pojawi się kolega mojej sympatii. Ten zabieg okazał się mocno mylący dla owego kolegi, który długo nie pochodził do naszego stolika, mimo, ze wydawało mu się, iż mnie rozpoznał. Ale ciągle miał wątpliwości; moja sympatia powiedziała, że ja nie znam nikogo w Poznaniu, co jest jednym z powodów, dla którego mieliśmy się spotkać jak najszybciej po moim przyjeździe. A ja siedziałam z jakimś mężczyzną.
Kolega też nie przyszedł sam – siedział ze sporą grupą studentów ze swojej uczelni. Wszyscy studiowali na kierunku Technologii Drewna. Których pozostawił oczywiście, podchodząc do mnie. Rozmowa była bardzo miła, okazało się, ze moja sympatia sporo o mnie opowiedziała. Umówiliśmy się na kontakty telefoniczne, wymieniliśmy swoje adresy. Dość niepodziewanie do naszego stolika podszedł jeden z kolegów z grupy reprezentującej Technologię Drewna. Przedstawił mi się, zapytał czy może do nas się przysiąść. Nie miałam nic przeciwko temu- młodzieniec wydawał się bardzo miły. A to, że był bardzo przystojny nie stanowiło najmniejszej przeszkody w nawiązaniu nowej znajomości.. Czułam się tak spokojna o siłę relacji uczuciowych z moją sympatią, że spokojnie mogłam sobie pozwolić nawet na niewymuszony komplement w stosunku do nowego znajomego: potwierdziłam głośno tzw. fakt oczywisty: „ Pan ma bardzo piękne oczy…”
Gdybym ja wiedziała jak to się skończy, albo gdyby on wiedział…
Tak się jakoś ułożyło, ze już po rozstaniu w kawiarni, już po godzinie 19-ej, spotkaliśmy pięknookiego brodacza ponownie w pobliskim akademiku. Jurek, czyli kolega sympatii, miał mieszkającą tam dziewczynę, z którą koniecznie chciał mnie zapoznać. Traf chciał, ż e pięknooki brunet pojawił się tam również. Ówczesne obyczaje nie pozwalały na wieczorne wizyty płci przeciwnej (niebędących rodzina) w pokojach. Ten akademik nosił piękne imię Jowita i był sypialnią studentek Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Do spotkania mogło dojść jedynie w holu na parterze. I tam właśnie rzeczony brunet rozmawiał z równie jak on, urokliwą brunetką o piwnych oczach.
Dziewczyna Jurka, nie spodziewając się wieczornej wizyty ukochanego, z powodu mokrej głowy po kąpieli nie zeszła nad do holu, mocno przedłużając prowadzoną z nim rozmowę telefoniczną. Brunet, po serdecznym ucałowaniu swojej rozmówczyni, podszedł do mnie mówiąc ze ma pomysł na sprawne zakończenie trwającej już kilkanaście minut rozmowy Jurka. Pomysł był prosty: brunet wziął mnie stanowczo pod rękę i pomachał na pożegnanie Jurkowi, (głośno wołając do jutra), poprowadził mnie do drzwi wyjściowych akademika. Trick zadziałał błyskawicznie. Jurek skończył rozmawiać i szybkim krokiem ruszył w naszym kierunku.
Z uśmiechem zawróciliśmy. Po krótkiej wymianie zabawnych komentarzy do sytuacji –pożegnaliśmy się. Brunet dodał: no to do jutra, tak jak umówiliśmy: w Merkurym, o tej samej porze. Podtrzymałam konwencję odpowiadając: oczywiście, o tej samej porze.
Konwencja żartu jednak została nieco złamana przez kolejne słowa. Patrząc mi prosto w oczy świeżo upieczony znajomy dodał; ale ja mówię poważnie. Będziesz? Skinęłam głową. Następnego dnia była niedziela. Nie miałam ochoty spędzać popołudnia z ciotką, u której zamieszkałam. Jurek jechał ze swoją dziewczyną do rodziny. Nie widziałam nic zdrożnego w takim spotkaniu, zważywszy na fakt, że widziałam przed chwilą czułe pożegnanie bruneta z piękną dziewczyną. Zagrożenia dla mojego związku, zatem nie było, a potrzebowałam nowego grona znajomych w Poznaniu. Brunet do tego grona z pewnością się nadawał. Na sopockich studiach miałam w gronie najbliższego towarzystwa znakomitą większość kolegów.
Niedzielne spotkanie upłynęło nam na opowieściach o naszych studiach i miejscach zamieszkania. Ja mieszkałam u kuzynki mojego tatusia w dzielnicy Grunwald, a zajęcia uczelniane miały miejsce w ścisłym centrum. Brunet natomiast mieszkał w akademiku na Winogradach, a zajęcia miał w różnych miejscach Poznania: zarówno na swojej uczelni w rejonie akademika, jak i w budynkach Politechniki. Technologa Drewna była wydziałem Akademii Rolniczej, ale sporo przedmiotów było prowadzonych na Politechnice.
Leszek opowiedział mi sporo o życiu towarzyskim studentów w Poznaniu. O klubach, imprezach, o miejscach codziennych spotkań. Zaoferował swoje towarzystwo, zdradzając przy okazji doskonalą wiedzę o perypetiach w moim życiu uczuciowym, związanych z brakiem akceptacji przez moją mamę mojego związku z muzykiem z Gdańska. Co zresztą było powodem mojej decyzji o zamianie uczelni. On mieszkał z rodzicami w leśniczówce położonej około 50 km od Poznania, miał dwie siostry. Dlatego bardzo często spędzał weekendy w domu. Dwie godziny minęły błyskawicznie. Więcej czasu na pogawędki nie miałam. Byłam umówiona na wieczór z rodziną mojego kuzyna.
Oczywiście zdałam relacje ze spotkań z Jurkiem i Leszkiem mojemu Andrzejowi. Który przyjechał do mnie w kolejny weekend. Wtedy usłyszałam, że mam być ostrożna w kontaktach z Leszkiem, bo to podobno tzw. podrywacz. Noszący ksywkę „pierwszych spodni technologii drewna”. Cokolwiek to miało to oznaczać.
Czułam się tak bezpieczna w swoim kokonie uczuć do Andrzeja, ze nie zważywszy na nic i bez wyrzutów sumienia, codziennie, zupełnie przypadkowo, spotykałam na swojej drodze Leszka. Wszelkie przerwy w zajęciach na uczelni studenci poznańscy spędzali w kawiarniach. Moja uczelnia wybrała na tę okoliczność kawiarnię WZ. Technolodzy drewna także często w niej bywali. Leszek odprowadzał mnie do budynku mojej uczelni, po spotkaniach, które odbywały się w szerokim gronie. Niestety, bardzo szybko mój kokon zaczął pękać…Szczególnie po pewnej imprezie w klubie. Poszłam tam z kolegą mojego brata, absolwentem WAM., O którego wyjątkowej sympatii do mnie, niepodzielanej przez mnie, wiedziałam. Jaki udział w tej wizycie Piotra w Poznaniu mieli, bardzo życzliwi jego wyraźnej fascynacji mną, moi rodzice – nie wiem.
Leszek zapowiedział, że nie będzie mógł nam towarzyszyć, ponieważ wyjeżdża do rodziców. Ku mojemu zdumieniu, pojawił się jednak w klubie. Od momentu, w którym poprosił mnie do tańca aż do końca imprezy nie wróciłam do stolika, przy którym siedziała grupa moich poznańskich znajomych i nieszczęsny młody lekarz, z którym przyszłam.
Po raz pierwszy poczułam wyrzuty sumienia - coś z moich relacjach z Leszkiem nie pasowało do wzorca zachowania dobrych kumpli. A potem z dna na dzień było tylko gorzej·. Spotkania na niedzielnych mszach dla studentów w Kościele Dominikanów. Czasem na porannych mszach, połączonych z prostym śniadaniem, które sami przygotowywaliśmy na terenie zakrystii.
Kiedy mój Tatuś poddał w wątpliwość możliwość przyjazdu do Poznania na święto zmarłych (spora część Jego rodziny spoczywała na poznańskich cmentarzach) z powodu jakiegoś problemu z nogą - Leszek zaproponował, że podejmie się roli kierowcy. Oznaczało to wspólna podróż do Gdańska, a potem wspólną jazdę powrotną do Poznania.
Kulminacją było zaproszenie mnie na ślub siostry Leszka. Już od kilkunastu dni wiedziałam, ze piękna brunetka z Jowity, to Kasia, siostra Leszka. Jej ślub miał się odbyć 13 listopada, w dzień imienin Leszka. Miałam spać w domu rodzinnym Leszka. I poznać jego rodziców. Później okazało się, że byłam pierwszą dziewczyną, przywiezioną do rodzinnego domu. O targanych mną sprzecznych uczuciach opowiedziałam Andrzejowi. Był załamany i prosił, żebym nie podejmowała pochopnych decyzji. Obiecałam rozwagę. Na tyle, na ile pozwoliły mi moje uczucia.
W dwa dni po ślubie siostry Leszek powiedział, że przez cały czas w trakcie trwających uroczystość głęboko żałował, że to nie był nasza wspólna uroczystość. Odparłam, że i ja miałam takie momenty. On na to: - ale ja mówię śmiertelnie poważnie…chwilę się zastanawiałam i odpowiedziałam: ja tez. Po czym ustaliliśmy datę ślubu na..Najbliższe święta Bożego Narodzenia. I wpisaliśmy do kalendarzyka imiona dla naszych dzieci; pierwsza miała być Marta, potem Krzysztof.
Moi rodzice, chociaż byli niezwykle zaskoczeni tempem naszych decyzji – rozumieli nasz pospiech: poznali się bowiem z Mamusią w Murnau, tuż po zakończeniu wojny. Z powodu przyjęcia zaręczynowego mojej Mamusi z Polakiem z Włoch. Z którym wyjechała następnego dnia do Rzymu. Po to, aby po dwóch tygodniach powrócić do Murnau. Zerwała zaręczyny ze swoim Adamem z powodu prześladującego Ją obrazu pięknych oczu urokliwego bruneta, który został w Niemczech. Czyli mojego Taty. Rodzice Leszka natomiast byli wstrząśnięci tempem naszych decyzji. Od naszego poznania minęło raptem 6 tygodni. Za kolejnych 6 chcieliśmy się pobrać.
Nie było mowy o imprezach poprzedzających. O wynajmie sali itp. Wesele chciałam mieć w moim rodzinnym domu. W gronie najbliższej rodziny. Dla przyjaciół ze studiów planowaliśmy typowo studencką imprezę w Poznaniu.
Okazało się, że termin najbliższych świąt był nie do utrzymania. Niestety. Musieliśmy pogodzić się, że na swój ślub musieliśmy poczekać aż do 2 kwietnia. Czyli mieliśmy się pobrać dokładnie w pół roku od dnia poznania.
Tym razem nasze plany się zmaterializowały. Wyszło nam. Tak jak i kolejne lata małżeństwa. Pełne słońca, słot i gorszej pogody. Ale zawsze nadchodziło lato. Wspólne lato. I tak trzymać.
P.S. Rodzinne tradycje podtrzymała takze nasza córeczka. Poznanego przez kontakt internetowy Piotrusia, poślubiła po kilku miesiacach kontaktów , a wpół roku od pierwszego spotkania w realu....Taka karma.
Inne tematy w dziale Rozmaitości