Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
869
BLOG

Nie mam recepty - profesorowi Aleksandrowi Nalaskowskiemu

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Rozmaitości Obserwuj notkę 7

 

 
            Obiecałem to Panu, Profesorze, więc spełniam zobowiązanie. A sprawa dotyczy sobotniego XII Sympozjum w Tarnowskich Górach. Należy się uznanie organizatorom, zapewnili znakomite grono prelegentów (prof. bp. Jan Kopiec, prof. Jadwiga Staniszkis, prof. Aleksander Nalaskowski), a i publiczność prezentowała – co okazało się w dyskusji – wysoki poziom merytoryczny. Przesłanie Sympozjum „Odzyskać podstawy ładu społecznego” wybrzmiało, zwłaszcza w dzisiejszej sytuacji w jakiej znalazł się nasz kraj, w sposób przejmujący, lecz nie pozbawiony nadziei. Tej nadziei zabrakło mi trochę w Pańskiej odpowiedzi na postawione w dyskusji problemy i pytania.
            A skierowałem do Pana, Profesorze, pytanie o przyszłość polskiej szkoły i czy nie jest tak, że o tej przyszłości zadecyduje mądry i odważny nauczyciel, a mądry to niepokorny, taki, który ma odwagę przekazywać treści i wartości fundamentalne, dzisiaj poniżane. Bo to, co w każdej szkole najważniejsze, dzieje się na lekcjach, w klasie, w relacjach uczniowie – nauczyciel. Tam formujemy osobowość, charakter powierzonych nam dzieci, tam przekazujemy wiedzę, o której dziś, zredukowany do minimum program, milczy.
            Usłyszałem, że nie ma Pan recepty na rewolucję. I że szkoła to drużyna, a nie indywidualny, osamotniony nauczyciel; to kolektyw, który razem, wspólnym tylko działaniem coś może zmienić. Pojedynczy, niepokorny nauczyciel zostanie zwyczajnie zwolniony. Tak jak kiedyś, gdy np. przekazywał prawdę o Katyniu.
            Nie było czasu na polemikę, organizatorzy szybko zmierzali do zakończenia seminarium. A sprawa wymaga rozwinięcia i uzasadnienia. Bo dzisiejsza szkoła staje się często karykaturą nauczania i wychowania nie tylko z przyczyn fatalnych decyzji programowych czy strukturalnych (gimnazja) i nie tylko z powodów biurokratycznych (obarczenie nauczycieli i dyrekcji niespotykanymi dotąd „zadaniami papierowymi”) oraz manii kursów wszelakich i szkoleń. Przede wszystkim w przeciętnej polskiej szkole dzieje się źle, ponieważ skutecznie niszczy się nauczycielski etos pracy. I jest to proces, który trwa od połowy lat dziewięćdziesiątych.
            Są jeszcze szkoły o wysokim poziomie kształcenia, zatrudniające niepospolitych nauczycieli, dumnych ze swoich absolwentów, z ich kariery, postaw życiowych i niebagatelnych osiągnięć. Są takie szkoły także i w moim mieście, w Gliwicach. Ale zbyt często jest inaczej.
            Jak inaczej? Ano tak, że nauczyciel się poddał. Wie, że nikt od niego nie oczekuje rzeczywistego kształcenia i wychowania. Ma być efektownie i efektywnie w sprawozdaniach i statystykach. I wyniki egzaminów muszą być zadowalające. Z roku na rok bardziej. Więc nauczanie się sprowadza do testów z kluczem, do niezliczonej ilości sprawdzianów. Nie ma tradycyjnego odpytywania, rozmów z uczniem i dyskusji. Kształcenie zmieniło się w tresurę. Kim w takim systemie staje się uczeń? Wiemy. Uczniowie też to wiedzą. I wszystko widzą, bo uczniowie zawsze wszystko widzą, więcej, niż nam się wydaje. I czują, że nie są podmiotem w tej grze, choć nie potrafią tego tak nazwać. I już nie oczekują od swoim nauczycieli za dużo. A jeszcze nie umieją sami stawiać sobie wymagania, chyba że mają mądrych rodziców, albo są w kręgu nauk Jana Pawła II („Musicie sami od siebie wymagać, nawet gdy inni od Was nie będą wymagali.”).
            W takiej szkole nie wychowa się uczniów do wartości. Taka szkoła nie rozbudzi poznawczej i twórczej ciekawości młodzieży. Nie rozsmakuje w intelektualnej przygodzie. Nie ma na to ani czasu, ani warunków, ani odpowiedniego klimatu. Jest terror testów i klucza. A nauka jest tylko jedną z dróg prowadzących do mądrości. Ważną drogą jest też doświadczenie i spotykane w życiu wzory godne naśladowania. W ilu szkołach uczeń ma na to szansę? Chcę wierzyć, że ciągle jeszcze w bardzo wielu.
            Pamiętam, zawsze w naszym domu było pełno uczniów. Przychodzili zwykle grupami, zdarzało się kilkunastoosobowymi. Z trudem znosiła to moja żona, ale tolerowała. Chcieli rozmawiać. Dyskutować. Swobodnie, bez skrępowania. Bo wtedy też w szkole nie było na to za dużo czasu. Nigdy go nie ma za dużo. Dziś jednak redukcja godzin ma znamiona – użyłem swiadomie ulubionego zwrotu Platformy - patologii.
            Wiem, że tymi spotkaniami interesowała się esbecja – zdradził mi to nieco później jeden z uczniów, zatrudniony w milicji. Ale to nie było ważne, nie obalaliśmy systemu, nie rozmawialiśmy o polityce. Choć tak naprawdę to obalaliśmy – wszystko w naszych rozmowach było radykalnie inne od ówczesnej rzeczywistości. Czuliśmy się wolni i najwyższą wartością tych spotkań była prawda.
            To właśnie miałem na myśli, mówiąc, że najważniejsze w szkole są lekcje, że najważniejszy jest nauczyciel i jego relacje z uczniami. W szkole, przynajmniej w polskiej szkole, nigdy nie było wspólnoty nauczycielskiej. Przypomnijmy literackie świadectwa: „Syzyfowe prace”, „Wspomnienia niebieskiego mundurka”, „Rodzinna Europa”. Autorzy nie wspominali grona pedagogicznego, zespołu belfrów, który by wywarł jakiś decydujący wpływ na rozwój ich osobowości, zainteresowań, życiowe i zawodowe wybory. Taki wpływ miał zawsze nauczyciel, zazwyczaj dwóch- trzech, gdy było ich więcej, to szkoła zyskiwała rangę wybitnej. Porozmawiajcie, proszę, z absolwentami współczesnych gimnazjów i liceów, zapytajcie o nauczycielskie autorytety. Bo ja często słyszę, ze takich nie było. I dlatego dziś nauczyciela trzeba ratować, jeśli się chce ocalić polską szkołę!
            Z moimi uczniami spotykam się często. Jeszcze częściej piszą, telefonują. Spotkania odbywają się z okazji kolejnych okrągłych rocznic egzaminów dojrzałości. Są dla mnie i obecnych na spotkaniach nauczycieli (nigdy nie ma ich więcej niż 3-5) bardzo krzepiące. Bo dzisiejsi 40. i 50.-latkowie z dumą mówią o swoim udanym życiu zawodowym i osobistym, o trwałym od początku i szczęśliwym życiu małżeńskim. Zawdzięczają to na pewno swoim rodzicom. W równym stopniu swoim małżonkom. Ale też i nauczycielom, nielicznym, tym, których na spotkania zapraszają. Dla których się uczyli i dla których przyjeżdżają czasem z bardzo daleka. Może ważne było to, że choć niedoskonali, to jednak mieliśmy uporządkowane życie i wyraźny system wartości.
            I to jest moja recepta na rewolucję w naszej oświacie. Przywrócić etos i misję pracy nauczyciela. Przywrócić taką organizację szkolnych zajęć, by 90% swego czasu mógł nauczyciel przeznaczać na bezpośrednią pracę z uczniem. I wymagać, by była to praca na najwyższym poziomie. Tylko że wtedy trzeba bezwzględnie skończyć z biurokracją. Ograniczyć ilość idiotycznych szkoleń, narad, konferencji. Koniecznie uczłowieczyć system obowiązujących po podstawówce, gimnazjum i liceum egzaminów. A przede wszystkim przywrócić nauczycielowi tradycyjny system wartości. By umiał na przykład odróżniać męstwo i odwagę od zuchwałości, zwłaszcza tej nierozumnej, która w naszej cywilizacji zawsze była zaprzeczeniem cnoty, a w chrześcijaństwie wręcz grzechem.  Zuchwałości, na przykład wynikającej tylko z chęci popisania się odwagą.  
            Wiem, że to trudne. Że nie da się tak od ręki. Ale trzeba zacząć od dyscypliny, od stawiania nauczycielom wymagań. Właściwych wymagań – pracy nad sobą, nad własną postawą, nad tym, co się dawniej nazywało: świecić własnym przykładem. Z pełną świadomością, że chociaż wszyscy jesteśmy ułomni, to stać nas na przyzwoitość. A nauczycieli przede wszystkim.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Rozmaitości