Przechodziłem dziś obok Liceum, w którym dawno temu pracowałem. Odświętnie ubrani maturzyści żywo o czymś dyskutowali. Niektórzy byli już po, inni czekali na swoją godzinę, przejęci. Wszystko, jak dawniej, jak zawsze. Tylko rzeczywistość się zmienia. Czy choć trochę na lepsze? Przypomnieli mi się tamci maturzyści sprzed 30 lat - Afrodyta w Norwegii, przysłała mi kiedyś piękną powieść o Gliwicach i rodzinie, Andrzej, znany jeszcze niedawno polityk, dziś szuka swego miejsca gdzie indziej, Ala uczy w tej szkole, jest lubiana, pozostali, jak slyszałem, w większości zadowoleni z życia. Wtedy nikt z nas nie wiedział, jak to będzie z nami, z nimi szczególnie. Przyszłość miała zupełnie nieznane kontury. I przypomniało mi się, że mam z okazji któregoś jubileuszu tej szkoły spisane krótkie wspomnienie. I że warto je przypomnieć dzisiaj, kiedy się niepokoimy o Polskę, o los przyszłych pokoleń, swiadomi, że znów żyjemy w czasach przełomowych. Warto wiedzieć, że kiedyś było mroczniej. I że minęło.
"Wrzesień, 1982 rok. Stan wojenny. Rytm naszego życia odmierza Dekret o Stanie Wojennym. Ze szkół usuwa się niepokornych nauczycieli i uczniów. Po dramatycznych przejściach w VLO przyjaciele proponują mi pracę poza oświatą, w sektorze prywatnym. Atrakcyjne warunki finansowe, a przede wszystkim spokój, oderwanie się od towarzyszących mi cieni SB. Otrzymuję też ofertę z I LO. Wybieram młodzież, z przekonaniem ( przyznaję, niezbyt skromnym ), że szczególnie teraz będę jej potrzebny. Równolegle rozpoczynam z grupą nauczycieli cykl zajęć w ramach tzw. tajnego nauczania.
Długo by pisać i opowiadać o dwóch latach spędzonych w tym elitarnym wówczas – a i dziś znakomitym - Liceum, od lat rywalizującym o palmę pierwszeństwa z popularnym „Rymerem”. Zostawiam to sobie na inną okazję. Dziś, w roku pięknego jubileuszu Szkoły, warto przypomnieć wydarzenie, które wystawia nauczycielom „Jedynki” z tamtych lat jak najlepsze świadectwo.
Więc jest wrzesień, 1982. roku. Mam za sobą pierwsze lekcje w klasie maturalnej. W pierwszej ławce, o ile dobrze pamiętam, świeci jakieś puste miejsce. Podczas sprawdzania obecności przy nazwisku Macieja B. wyczuwam wśród uczniów pewien niepokój. „Nieobecny” – słyszę jakoś nieśmiało. Za 2 dni wszystko się wyjaśnia. Zwołaną w trybie nadzwyczajnym Radę Pedagogiczną „zaszczyca” partyjny czynnik kuratoryjny. Dowiadujemy się, że dwóch naszych uczniów zostało podczas manifestacji 31 sierpnia aresztowanych. Jest jak w filmie Hitchcocka – zaczyna się od najwyższego napięcia, słyszymy wrzask, potępienie, oskarżenie. A potem jest tylko groźniej - mamy podjąć uchwałę o skreśleniu zaaresztowanych z listy uczniów naszej szkoły. Krótko mówiąc, o wyrzuceniu ich ze szkoły. Cisza, pospuszczane głowy, ukryty wzrok. Czynnik zarządza głosowanie, oczywiście jawne. Jestem w tym gronie nowy, nie znam nikogo, nie wiem, jak się zachowają podczas głosowania. Przez moment żałuję, że nie przyjąłem tamtej propozycji pracy. Przez ostatnie pół roku broniłem „Rymera” przed pacyfikacją, a uczniów przed aresztowaniem. Chciałem już tylko uczyć.
Zgłaszam chęć zabrania głosu. O dziwo, czynnik się zgadza. Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem, wiem tylko, że początkowa trema ustąpiła szybko w narastającej atmosferze poparcia i akceptacji – widziałem to w spojrzeniach koleżanek i kolegów. Mogłem już pewnie zakończyć wnioskiem: z polskiej szkoły nie wyrzuca się polskich uczniów za udział w pokojowej manifestacji. Mamy obowiązek ich nie tylko przyjąć z powrotem do szkoły, ale także przeprosić za to, że przez kilka dni drzwi były dla nich zamkniete.
Czynnik się pogubił, nie był na to przygotowany, widać miał inne doświadczenia ze swoich wędrówek po szkołach. Potem głos zabrało jeszcze paru nauczycieli. Unoszący się w powietrzu strach odpłynął. W głosowaniu nieznaczną większością głosów opowiedziano się za powrotem uczniów na zajęcia.
Ale mój los w Jedynce został przesądzony. W dwa miesiące później Kuratorium zarządziło sprawdzian wyników nauczania w klasie maturalnej. Oficjalnie testowi miała być poddana klasa koleżanki, Joasi. Wydawało się to oczywiste, uczyła swoich uczniów czwarty rok, a ja dopiero trzeci miesiąc .Zaczęła więc przygotowywać klasę do sprawdzianu. Kiedy nadszedł ten dzień, zostałem pilnie wezwany telefonicznie do szkoły: czeka komisja egzaminacyjna, badaniu poddana zostanie tylko moja klasa.
Uczniowie spisali się świetnie. Test nie był łatwy, a oni z marszu. Po sprawdzeniu, klasa otrzymała średnią ocenę dostateczną. Skontaktowałem się z zaufaną koleżanką z Kuratorium i usłyszałem, że ta średnia jeszcze mnie uchroni; gdyby ocena była minus dostateczna, zostałbym przeniesiony karnie do pracy w szkole podstawowej. Ostrzegła mnie, że będą dalsze próby wyłączenia mnie z nauczania w szkole średniej.
Rzeczywiście, po trudnych dla mnie dwóch latach to się stało. Pozostał mi z tamtych czasów ogromny szacunek dla nauczycieli Jedynki. Pozostały wzruszające wspomnienia z zajęć i ogromne uznanie dla uczniów. I żal, że straciłem tyle ważnych z nimi lekcji. Dla mnie ważnych! Bo już tak jest, że nauczyciel nie tylko uczy i wychowuje – sam się uczy od swoich uczniów, jeżeli umie ich słuchać i z nimi rozmawiać. To, gdzie dzisiaj jestem i jaki jestem, zawdzięczam w znacznym stopniu swoim uczniom. Wszystkim."
Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka