Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
1432
BLOG

Śląskość

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 88

 

 

           Każdy ma swoją małą ojczyznę, swój „kraj lat dziecinnych”. Mam go i ja. Chrzanów, stare miasto, piękne wokół krajobrazy z malowniczymi miejscowościami – Balice, Płaza, Alwernia, zamek w Libiążu, a nieco dalej drugi, w Tenczynku. Kiedy tam wracam, niepostrzeżenie dla siebie mówię „po chrzanowsku”, językiem dzieciństwa. Są w nim także słowa i zwroty śląskie, bo ta kraina bywała czasem nazywana „krakowskim Śląskiem”. A mój Dziadek przez 40 lat pracował na dole, w kopalni. Serce mi się często wyrywa do rodzinnych stron, do placu za rzeźnią, której już nie ma, do glinianek i zapadlisk, których też już nie ma, do rozległych łąk za torami, gdzie… Stop, zrobiło się romantycznie, a przecież o poważnych tematach chcę pisać.

            Na Śląsku znalazłem się w 1970 roku. Pracę nauczycielską rozpocząłem w Szkole Górniczej w Sośnicy. Dobre zrządzenie losu. Już po pierwszych paru lekcjach polskiego zrozumiałem, co powinno być nadrzędnym celem mojej belferki – uczyć tak, by tym młodym ślązakom polska literatura i kultura, w ogóle wszystko co polskie, kojarzyło się jak najlepiej. By lekcje polskiego były dla nich zawsze przyjemnym wspomnieniem. Mogę powiedzieć bez fałszywej skromności, że ta jedna rzecz w życiu udała mi się na pewno. Zdawałem sobie sprawę, że w wielu rodzinach moich uczniów zła pamięć o trudnych latach powojennych wywołuje nieufność, a może nawet i wrogość wobec wszystkiego, co nowe, co polskie. Choć na pewno oddzielali polskość od komunizmu - pomagała im w tym obecność nowych sąsiadów, niosących ze sobą tragiczne doświadczenia z Kresów - to jednak nowi gospodarze ich rodzinnych stron (Gliwice przed wojną były niemieckie) nie mogli budzić sympatii. Nie mogli, bo przyszli tu z barbarzyństwem Czerwonej Armii.

           Z moimi uczniami, potem już z innych szkół, liceów i techników,  spotykam się często z okazji różnych jubileuszy, z niektórymi jestem zaprzyjaźniony. Są wśród nich liczni autochtoni, mieszkający tu z dziada pradziada. Pamiętam wspomnienia jednego z nich opublikowane w jakiejś amatorskiej gazetce kilkanaście lat temu. Właściwie to były wspomnienia jego ojca, jak w 1945 roku uciekał z rodziną i mieszkańcami wioski przed ostrzeliwującymi ich amerykańskimi samolotami. Ginęli bezbronni cywile. Pozostały mu z tych opowiadań wrogie wobec Amerykanów uczucia. Rozumiałem jego uprzedzenia, strzelanie do bezbronnych to wyjątkowe bestialstwo. Zwróciłem mu jednak uwagę, że ktoś tę wojnę wywołał i ktoś wyznaczył jej nieludzkie standardy, gdy zaczął już w pierwszym dniu obracać w perzynę śpiący o 5 nad ranem Wieluń. I że potem było tylko gorzej. Widziałem, że rozumie, ale niemal słyszałem jego myśli: moi dziadkowie nie chcieli tej wojny, na front też w większości zabierano ich siłą.

           Trudne to sprawy, a dziś jeszcze mocniej skomplikowane, bo przybierają  groźne kształty. Z niepokojem pisałem już tutaj nie raz o obecnym relatywizowaniu historii, o hojnym wręcz dzieleniu się katów swoją winą z ofiarami. Najeźdźcy mają pretensje, że zostali przegnani i nazywają siebie wypędzonymi, swoje cierpienia, bolesne, lecz jednak paromiesięczne, porównują z prawie 6-letnią gehenną narodów Środkowej Europy, okupowanych przez Niemców, a potem jeszcze długie lata dobijanych przez komunistycznych oprawców. Krzywd i cierpień nie powinno się ważyć, ale jednak warto zachować proporcje i poczucie winy, gdy się było sprawcą. Der Spiegel opublikował w ostatnich dniach fragmenty protokołów podsłuchów rozmów niemieckich żołnierzy wziętych w czasie II wojny światowej do brytyjskiej niewoli. Jeden z jeńców zwierza się rozbawionym  kolegom ze swoich akcji w pierwszych dniach września ’39 pod Poznaniem: „Atakowaliśmy kolumny uciekinierów na drogach. Obsługiwałem karabin maszynowy. (…) Widzieliśmy, jak konie wylatywały w powietrze. Żal mi było tych koni. Ludzi nie.” Dalej kontynuuje: „kiedy zrzucałem pierwsze bomby na dworzec w Poznaniu, nie odczuwałem żadnej radości, trzeciego dnia zobojętniałem, ale czwartego dnia czerpałem z tego przyjemność.” „Na 150 tysiącach stron nie brak wyznań o mordowaniu kobiet i dzieci oraz o tym, ze wielu żołnierzy zdawało sobie sprawę z rozmiarów Holocaustu.

           Wojna wyzwala w człowieku niskie instynkty. Nie ominęło to także niektórych Polaków. Znamy to chociażby z Medalionów, swoistego arcydzieła Nałkowskiej. I niepotrzebne nam są dziś, by to zrozumieć, prymitywne i fałszywe elaboraty pana G. Bo nasza literatura ten problem już w latach 40. „przerobiła” bardzo uczciwie.

           Ktoś wzruszy ramionami i powie: dawne czasy. Dawne? Jak dawne, skoro na przykład  sto lat po kampanii napoleońskiej polskie polityczne spory były tak żywe i aktualne, że powstawały znaczące dzieła literackie i filmowe, jak choćby „Popioły”. Zaś 40 lat po powstaniu styczniowym temat rozliczeń był na tyle świeży i bolesny, że przywoływał go Stefan Żeromski w  „Rozdzióbią nas kruki, wrony…” i „Nokturnie”. A przecież hekatomba, jakiej doznaliśmy w latach 1939-56, nie może być z niczym porównywana, przewyższa tysiąckrotnie każdą naszą wcześniejszą tragedię narodową. Może tylko XVII stulecie doświadczyło nas równie dramatycznie, straciliśmy wówczas, o ile dobrze pamiętam, w niezliczonych wojnach, bitwach i rzeziach  ¼ ludności i tyleż terytorium. Co innego jednak przez lat prawie sto, a co innego przez kilkanaście. Więc pamięć tych kilkunastu lat okupacji niemieckiej i sowieckiej nie wyparuje tak łatwo z paru jeszcze  polskich pokoleń. I piszę to ze smutkiem, bo chciałbym, by było inaczej.

           A tu naraz, w naszej niemiłosiernie okrojonej po II wojnie Ojczyźnie, na Śląsku, jakaś głośna grupka ludzi domaga się autonomii i własnej narodowości. Zakłada stowarzyszenie, przejmuje część wojewódzkiej władzy i dość konsekwentnie separuje się od polskości. Zaczyna się kosmetycznie - symbol polskiej piłki nożnej, stadion w Chorzowie, zmienia narodowe barwy.

           Sukcesy dodają sił, a słabość państwa polskiego sprzyja. Używają sobie na nas Litwini, Białorusini, Niemcy, że nie wspomnę o Rosjanach, to czemuż by nie mieli dołożyć swoje niektórzy mieszkańcy Śląska. Wyśmienitą okazję stwarza im teraz spis narodowy, w którego ankietach, nie wiadomo jakim prawem, znalazło się miejsce na narodowość śląską. I to w sytuacji, gdy dopuszczenie do deklarowania narodowości śląskiej jest sprzeczne z obowiązującym prawem, orzecznictwem Sądu Najwyższego, a także orzecznictwem strasburskim. Sprawa jest poważna, tym bardziej, że bagatelizowana przez PO, która zawarła nawet z Ruchem Autonomii Śląska sojusz w Sejmiku Wojewódzkim. Mało tego – politycy koalicyjni, zamiast rozprawiać się z nieodpowiedzialnymi wypowiedziami p. Gorzelika, rzucili się tradycyjnie na…, no cóż, łatwo zgadnąć, na Jarosława Kaczyńskiego. Wyrywając z dłuższej jego wypowiedzi jedno zdanie i tendencyjnie nadając mu antyśląski charakter.

 Tendencyjnie i świadomie – nikt bowiem z tych polityków nie ma wątpliwości, że Jarosław Kaczyński swoją wypowiedź skierował tylko wobec RAŚ. Uczciwie to stwierdził w swojej błyskotliwej publikacji w Rzeczpospolitej Piotr Zaremba: „ Kaczyński w tych kilku zdaniach ujmował się za tymi Ślązakami, którzy czują się Polakami.” Bo Śląsk to Polska. I szkoda, że problem tak niesłychanie ważny Platforma znów rozgrywa partyjnie, „tu i teraz”,  nie licząc się z poważnymi konsekwencjami w przyszłości.

           Nie tylko Platforma. Dochodzi nawet do tego, że prośbę Marka Jurka w jakiejś audycji radiowej, by zaapelować do mieszkańców Śląska o wpisywanie narodowości polskiej, nikt z obecnych w studiu polityków SLD, PO i PSL nie podejmuje. Milczenie. „Cisza - jakby powiedział poeta - która się wzmaga”.

           Wzmaga i przechodzi w groteskę. Otóż zacytowano pani Piterze dawne ostre pod adresem RAŚ słowa Bronisława Komorowskiego z pytaniem o autorstwo. „Oczywiście, nienawistne słowa Kaczyńskiego…” zaczęła minister. Informacja o prawdziwym autorze nie zawstydziła jej, nie speszyła. Zawstydziło się z pewnością wielu telewidzów.

            Wielu?

           

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i wiem, ile jej zawdzięczam. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty przez te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (88)

Inne tematy w dziale Polityka